Nieuchwytny środek (Europy)
Spalato, Fiume, Istria. Włoski exodus w literaturze
Publikacja: 14 października 2021
TAGI DO ARTYKUŁU
DO LISTY ARTYKUŁÓWHistorycznym zmianom towarzyszą nieodmiennie uczucia głębokiej i niepowetowanej straty, dezorientacji, poprzednia tożsamość zostaje raz na zawsze i nieodwracalnie utracona, stłumiona przez tożsamość historycznie lub kulturowo nową.
Spalato: malo misto
Dzisiaj, kiedy dwudziestowieczni wypędzeni z różnych stron Europy Środkowo-Wschodniej przekazali swoją traumę następnemu stuleciu, a ofiary jeszcze do niedawna prześcigały się w podkreślaniu własnych jedynie nieszczęść, nie od rzeczy będzie przypomnieć włoski exodus z powojennej Jugosławii, w niewielkim jedynie stopniu obecny w polskiej świadomości: około trzystu tysięcy ludzi opuściło wszakże Istrię i Dalmację, uciekając przed represjami nowej Jugosławii Tita, dla której Włoch oznaczał zwykle byłego faszystę. W Esilio, książce znanego włoskiego dziennikarza Enza Bettizy, rozpozna się i Polak ze Lwowa, i Niemiec z Wrocławia, i Węgier z Koszyc. Tytułowe esilio to coś więcej niż emigracja, to wygnanie, najbardziej oczywista i ostateczna utrata miejsca, a wraz z nią więzi, korzeni, tożsamości. A zatem, kiedy używamy czasu przeszłego, należałoby może pisać raczej Breslau i Kassa, bo tak przecież nazywali te miasta ich ówcześni mieszkańcy. Również Bettiza pisze o Spalato – a nie o Splicie – gdzie mieszkał do osiemnastego roku życia i gdzie jego rodzina osiedliła się dwa wieki wcześniej.
Faktem jest, że tożsamość kogoś, kto mieszkał we Wrocławiu, Koszycach czy Lwowie, musiała być z konieczności wieloraka, co najmniej dwujęzyczna, niejasna, właściwa wszelkim pograniczom. Takim miejscem była niewątpliwie Dalmacja, dziś chorwacka, przedtem jugosłowiańska, włoska, austriacka, napoleońska, bizantyjska i rzymska, położona na wschodnim wybrzeżu Adriatyku, naprzeciwko Włoch, oddzielona górami od Bośni i Hercegowiny, odrębna od słowiańskiego świata w przeważającej mierze wiejskiego i śródlądowego, składająca się z niezliczonych wysp, fiordów, portów, zamieszkana przez rybaków, marynarzy i kupców, miejsce, gdzie Wschód spotykał się z Zachodem. Była to przestrzeń o wielorakiej, niespójnej tożsamości, mieszanka etniczna odporna na nacjonalizm, otwarta na inność, kosmopolityczna i liberalna, szczególna śródziemnomorska Mitteleuropa, katolicka pomiędzy prawosławiem a islamem, wieża Babel języków i obyczajów.
W tej niegdysiejszej Dalmacji, zmiecionej raz na zawsze przez historię, tak jak w rodzinnym Spalato / Splicie pisarza, nie było różnicy – etnicznej i językowej – pomiędzy jej mieszkańcem, który uważał się za Włocha, a tym, który uważał się za Słowianina (nie przypadkiem mowa była wówczas o Słowianach właśnie, a nie o Serbach, Chorwatach, Czarnogórcach). Obaj mówili po serbsko-chorwacku i w dawnym dialekcie weneckim, obaj studiowali w Wiedniu, służyli w armii austrowęgierskiej, znali zatem niemiecki, obaj identyfikowali się z cywilizacją śródziemnomorską, transnarodową, gdzie począwszy od XVIII wieku Austria promowała, podobnie jak w Trieście, asymilację mniejszości żydowskiej, potomków sefardyjskich Żydów wygnanych z Hiszpanii. Potężne mieszczańskie rody Pasches i Morpurgo wybierały zresztą, tak jak pozostali mieszkańcy Spalato, włoskość lub słowiańskość: księgarnia Morpurgo propagowała już w XVIII wieku włoską literaturę, ale jej potomek Vlad Morpurgo walczył o wprowadzenie serbsko-chorwackiego do szkół i urzędów, gdzie do pewnego czasu dominował niemiecki i włoski.
Uruchomienie wspomnień, o którym opowiada Bettiza, następuje po półwieczu od opuszczenia miasta. Potrzeba było prawdziwego trzęsienia ziemi: wojny w Jugosławii, żeby u tego wybitnego włoskiego publicysty, wysłannika „La Stampy” między innymi do Moskwy, współredaktora „Il Giornale”, przebudziła się uśpiona pamięć, powrót wypartych obrazów przeszłości. Ta prywatna operacja zatarcia pamięci o dzieciństwie i dorastaniu we włosko-słowiańskim Spalato znajduje nagle swój zaskakujący i tragiczny paralelizm w militarnych działaniach Serbii kulminujących dla Bettizy w bombardowaniu Dubrownika, a więc zamiarze zniszczenia tradycji kosmopolitycznej i morskiej, słowiańszczyzny odległej od bizantyjskich ikon, prawosławnych kopuł, świętych ksiąg pisanych cyrylicą. Paradoksalnie okrucieństwa Serbii wydobywają z głębi pamięci wspomnienie własnych serbskich korzeni: matka i opiekunka, ukochana baba Mara, serbska chłopka, wiążą go językowo, religijnie, kulturowo bardziej z tradycją serbską niż włoską. To właśnie baba Mara opowiada mu serbskie sagi i legendy, okrutne historie z ludowej epiki bałkańskiej, w których centrum znajduje się nieodmiennie legenda Kosowa: rozbicie wojsk serbskich przez armię osmańską. Mit Kosowa, zakorzeniony przez pięć wieków w zbiorowej serbskiej wyobraźni, utrwalił się także w wyobraźni dziecka, mit chwały i śmierci, atawistyczny mit demonizujący wszystko, co obce i czego ucieleśnieniem miał stać się muzułmanin, Bośniak w fezie.
Chłopiec, który słuchał opowieści o bohaterstwie Serbów zamiast bajek o Czerwonym Kapturku, czuł się wygnańcem-emigrantem znacznie wcześniej, zanim opuścił Spalato, czuł się już nim we własnym domu, we włoskiej szkole w Zarze / Zadarze, doświadczając dwujęzyczności i nieokreślonej przynależności. Pierwsze wspomnienie łączy się z przeświadczeniem, że nie przyszedł na świat na Zachodzie, lecz urodził się w cieniu Orientu, Serbii i Czarnogóry: matce i dziadkowi Vuśkoviciowi, chociaż Dalmacja była ich ojczyzną od kilku pokoleń, wystarczał byle drobiazg, by objawiła się ich bliźniacza z serbską czarnogórska tożsamość, wspólnota prawosławia i cyrylicy. Portret dziadka w rodzinnym domu matki ukazuje brodatego mężczyznę, ubranego po turecku, z szablą u boku, w szpiczastych pantoflach, niczym jakiegoś paszy, wojownika z orientalnej baśni, portret pradziadka natomiast ze strony ojca, namalowany w stylu Ingresa, przedstawia mieszczańskiego przedsiębiorcę w tużurku i wykrochmalonym kołnierzyku, ale ze złotym kolczykiem w uchu. Pomiędzy zeuropeizowanym mieszczaninem a tureckim paszą przepaść wydaje się bezdenna, lecz mongolskie wąsy i złoty kolczyk niczym orientalny amulet – podobnie jak szabla i turecki strój – wskazują, że chodzi raczej o orientalność w stanie czystym i półorientalność zamaskowaną zachodnią zamożnością.
Rodzinna historia, odtwarzana pół wieku później, okazuje się nadzwyczaj emblematyczna nie tylko dla wielonarodowego Spalato, lecz i wszelkich terenów pogranicznych. Dziadek ze strony ojca, sędzia, skrupulatny wykonawca habsburskiego prawa, lecz w głębi duszy wrażliwy na sprawę Słowian, potępia zamachowca Gavrila Principa jako zbrodniczego terrorystę, nie może jednak nie dostrzegać w nim słowiańskiego patrioty. Ojciec wybiera obywatelstwo włoskie, chociaż pozostaje doskonałym przykładem homo austriacus, niezakładającego wyraźnej konotacji narodowej. Jeden z jego braci, internacjonalista i socjalista, nie chce uchodzić za Włocha, drugi, zaś, chociaż trafiony włoską kulą w czasie pierwszej wojny światowej, przemienia się we włoskiego nacjonalistę. Skrajnie odmienną tradycję reprezentuje matka autora: kruczowłosa, euroazjatycka piękność, zajęta własną urodą, otacza się wróżkami, żywi upodobanie do długich sjest i kawy po turecku, nie interesuje się życiem włoskiej wspólnoty, stanowi znak orientalnego, tajemniczego świata, opornego wobec procesu okcydentalizacji.
Ewidentnym znakiem wielokulturowości rodzinnego domu pozostaje kuchnia, której poświęca Bettiza cały długi rozdział, typowa kuchnia pogranicza, gdzie mieszały się specjały weneckie, słoweńskie, tureckie, węgierskie, wiedeńskie, żydowskie, gdzie spotykają się Adriatyk i Dunaj, puszta i Anatolia, bazary Sarajewa i Stambułu, pantagrueliczne apetyty i okrutne rytuały zabijania. Literatura mówiąca o utracie miejsca z uporem powraca do kulinarnych ceremoniałów, przywołuje nazwy, smaki jako najbardziej zmysłowe znaki minionego czasu; tak postępował Tomasi di Lampedusa, opisujący niekończące się posiłki w pałacach sycylijskich, bo nic lepiej od galaretki z rumem nie potrafiło unaocznić, że mowa jest o nieistniejącym świecie, i to samo powtórzył Sándor Márai, opisując w Ziemia, ziemia! nieskończenie długi obiad za życia babki w Kassie: „Myśleliśmy, że po prostu jemy obiad – konkluduje. – Dopiero później zrozumiałem, że to była Historia”[1].
W takim środowisku dorasta pisarz, przeczuwając, że nie jest ani do końca Włochem, ani Słowianinem. Serbska strona jego osobowości umacnia się paradoksalnie we włoskim gimnazjum w Zarze, mieście skrajnie odmiennym od Spalato, wojowniczym mieście pogranicza, a raczej kresów, gdzie narodowe przynależności nierzadko się radykalizują, mieście, które w dwudziestoleciu stać się miało sceną antysłowiańskich manifestacji studenckich, skierowanych zatem, jak pojmuje nastolatek, przeciwko jego matce, piastunce, znacznej części jego własnej osobowości.
Lata wojny dramatycznie przyspieszają kolejne okupacje, wszystkie jednakowo niszczące dla wieloetnicznej ecumene, jaka wytworzyła się w Spalato. Po włoskich faszystach pojawiają się naziści i ustasze, a kiedy we wrześniu 1944 roku wkracza armia Tita, dla Włochów nie będzie już miejsca. Emigracja, nad którą zastanawia się Bettiza dziesiątki lat później, objawia dla ówczesnego osiemnastolatka wszystkie swoje ciemne strony. Najistotniejszy jest stan ducha, jaki odtwarza pisarz: długotrwałe poczucie nierzeczywistości, niejasne, dręczące wrażenie, że wszystko jest mirażem i pozorem, a prowizoryczność i przypadkowość życia za granicą czynią z niego tylko surogat prawdziwej egzystencji przerwanej w Dalmacji. Ów prawdziwy syndrom emigracji, opisany przez Kunderę, Ciorana, Máraiego i tylu innych, trwa znacznie dłużej niż trauma ostatecznego wykorzenienia i nie potrafi go wyeliminować nowe życie, jakkolwiek by było ono udane. Zastanawiające jest, że pisarz wiąże go z utratą pamięci i wyparciem wspomnień, zaprzeczając schematowi, według którego emigrant to ktoś, kto żyje przeszłością, pielęgnując maniakalnie pamięć o niej. Jest wręcz przeciwnie, twierdzi Bettiza, emigracja dokonuje stopniowej erozji pamięci, która staje się pamięcią na wygnaniu, pamięcią w śpiączce.
Zapomnieniu nadzwyczaj ciekawe strony poświęcił Frank Ankersmit w Narracji, reprezentacji, doświadczeniu, pisząc o różnych jego rodzajach, mających wszakże bez wyjątku związek ze stanem zdiagnozowanym przez włoskiego pisarza. Mówi on o zapomnieniu tego, co naprawdę ważne dla naszej tożsamości, o zapomnieniu tego, co zbyt bolesne, a więc spychaniu traumatycznego doświadczenia do sfery podświadomości, lecz wspomnienie podświadome przypomina nieustannie, że jest coś, o czym pragniemy zapomnieć. I wreszcie zapomnienie najważniejsze z historiograficznej perspektywy Ankersmita, lecz i emigranta: w trakcie dziejowych zmian, kiedy ludzie wkraczali do nowego świata, było to możliwe jedynie pod warunkiem zapomnienia o świecie, który opuścili, i pozbycia się poprzedniej tożsamości. Historycznym zmianom towarzyszą nieodmiennie uczucia głębokiej i niepowetowanej straty, dezorientacji, poprzednia tożsamość zostaje raz na zawsze i nieodwracalnie utracona, stłumiona przez tożsamość historycznie lub kulturowo nową. W takim przypadku „nasza zbiorowa tożsamość jest w większości sumą blizn na naszej zbiorowej duszy, spowodowanych przymusowym porzuceniem poprzednich tożsamości; blizn, które nigdy nie zagoją się zupełnie, przysparzając nam nieustannych zgryzot i bólu”[2]. Kiedy jednak traumatyczne doświadczenie zostaje opowiedziane, zatraca swój groźny charakter, następuje pojednanie doświadczenia i tożsamości, respektujące jedno i drugie, pojednanie, które urasta do rangi słowa-klucza również w Esilio.
Z Istrii i Fiume do Triestu
Jeśli Esilio jest opowieścią o długim zapomnieniu, z którego wytrąca autora dopiero wojna w Jugosławii, nie zmieniając wszakże jego nabytej już ostatecznie tożsamości włoskiej, cała twórczość Fulvia Tomizzy mówi o wierności pamięci, która jest przede wszystkim pamięcią miejsca, języków, przeszłości wspólnoty wieloetnicznej, zmuszonej przez historię do dramatycznych wyborów i porzucenia swojej małej ojczyzny. Istryjski exodus nie odmienia zasadniczo tożsamości pisarza, nadal mieszanej, nieskłonnej do opowiedzenia się po stronie jednej narodowej opcji. Utratę miejsca zastępuje jego centralna pozycja w twórczości Tomizzy, wygnanie zostaje przerobione na zysk w postaci bolesnej, lecz pogodzonej świadomości własnych wielorakich korzeni. Chociaż sam pisarz wrócił na wieś, skąd wyruszyła niegdyś do Triestu jego rodzina, i wybudował dom w okolicy Umagu, obejmując symbolicznie w posiadanie „czerwoną ziemię Istrii”, jego miejscem literackim pozostaje Istria włosko-chorwacka, trwająca aż do przyłączenia jej do komunistycznej Jugosławii.
W odróżnieniu od morskiego portu Bettizy, starego Spalato w murach pałacu Dioklecjana, w tekstach Tomizzy mamy do czynienia z wewnętrzną częścią półwyspu, wiejską, chłopską, odległą od miejskiej cywilizacji. Prostota tego świata, jej wielowiekowy rytm tym ostrzej kontrastują z wstrząsem, jakim było przyłączenie go do Jugosławii, tym dobitniej pokazują, co robi walec historii ze wspólnotą, która – wydawało się – trwa niezmieniona. Pisarz zatem, jak w szkicu Josifa Brodskiego Stan zwany wygnaniem, staje się istotą retrospektywną i retroaktywną[3], materia przeszłości będzie niewyczerpanym źródłem jego utworów, a wiejska Istria sprzed exodusu stanie się prawdziwym Borgesowskim Alefem, jednym z tych punktów przestrzeni – powiada Borges – który zawiera wszystkie inne. Dlatego nie wywoła on resentymentu ani zamknięcia się w lokalnej mikrohistorii, lecz rozszerzy patrzenie Tomizzy na świat, obejmując wszystkie miejsca w Europie – Pragę, Bałkany – gdzie brutalnie interweniuje historia.
Cytowany powyżej Ankersmit pisał o pojednaniu tożsamości i doświadczenia respektującym oba człony i gwarantującym ich dalsze istnienie. Tego rodzaju nowe relacje między nimi – dodawał – są możliwe jedynie kosztem najwyższego wysiłku, ale są osiągalne. Taki wysiłek podjął Tomizza, przekuwając opowieść o losach swojej rodziny na metaforę bycia w świecie, utratę na pojednanie wolne od klątwy pokoleń. Triest stanie się dlań ostatecznie miejscem pogodzenia sprzeczności, gdzie będzie mógł swobodnie uznać własne korzenie tkwiące w zaginionym świecie: zarówno istryjskim, jak i triesteńskim oraz środkowoeuropejskim, a jednocześnie uwolnić się od tożsamości jednoznacznie wiejskiej i katolickiej, rozszerzyć ją i wzbogacić o miejski, kosmopolityczny, laicki wymiar Triestu.
O procesie urbanizacji, który komplikuje – nie wymazując jej – dawną tożsamość, opowiada La città di Miriam. Triest jest tam przestrzenią trudnej asymilacji, nie przyjmuje przyjaźnie uciekinierów z Istrii, wprost przeciwnie, wita ich wrogimi okrzykami jako tych, którzy „kradną chleb i mieszkania”. Kondycja emigranta przypisuje niejako automatycznie do „gorszego” Triestu, do świata uciekinierów ze Wschodu, „niepewnych nawet w cieniu swoich świątyń, greckich, serbo-prawosławnych i swoich synagog”[4]. Pośrednikiem w tym dochodzeniu do pogodzenia doświadczenia i tożsamości, by raz jeszcze posłużyć się formułą Ankersmita, jest żydowska rodzina przyszłej żony narratora. Doktor Cohen, znawca psychoanalizy i muzyki, stanie się swobodnie wybranym ojcem duchowym, uwalniającym od poczucia winy wobec ojca biologicznego, prześladowanego i więzionego przez jugosłowiański reżim, podczas gdy jego syn wędruje po jugosłowiańskich miastach, uwiedziony na krótko przez nową ideologię. Zarzuty o kolaborację z Jugosławią, a także krytyka włoszczyzny jego pierwszych powieści, uznanych przez część recenzentów za prymitywną i chropawą, a zarazem, traktowanie go jako włoskiego nacjonalisty zainteresowanego powrotem Istrii do Włoch sprawiają, że Tomizza może być jedynie „po tamtej stronie”, jak głosił znamienny tytuł eseju Claudia Magrisa[5]. Od pojmowania granicy oddzielającej nasz świat od drugiej strony, gdzie zaczyna się obca, wroga przestrzeń, można się wszakże uwolnić – pisał Magris – i wielką rolę do odegrania ma w tym przedsięwzięciu literatura. Tomizza dobrze o tym wiedział, literatura bowiem, mógłby uznać za Magrisem, „jest wyprawą w poszukiwaniu sposobu, aby obalić ów mit tamtej strony, zrozumieć, że każdy znajduje się raz na tym, raz na tamtym brzegu, że każdy, jak w średniowiecznym misterium, jest tym Drugim[6].
Jako odpowiedź na świat poprzecinany granicami, gdzie przeciwstawiają się sobie monolityczne wspólnoty narodowe, Tomizza proponuje płynny świat pogranicza, wolny zarówno od jugosłowiańskiego nacjonalizmu, jak i włoskiego hurrapatriotyzmu, istryjski świat nie tylko włoski i nie tylko słowiański, ale właśnie włosko-słowiański. Szukać go należy w pamięci, bo jest klasycznym miejscem utraconym, lecz można również przyczyniać się do poszerzania jego realnych granic już w samym Trieście, gdzie Tomizza utrzymywał ożywione kontakty z ośrodkami kultury słoweńskiej, pamiętając, że jest to miasto Itala Sveva i Umberta Saby, ale także Borisa Pahora i Marka Kravosa.
Najbardziej kompletną wyprawą pamięci do nieistniejącego miejsca jest Lepsze życie, epicka opowieść o istryjskiej parafii Materada od początku XX wieku do exodusu. Wiejski świat na marginesie historii, miejsce typowo peryferyjne trwało przez pokolenia niezmienione, nie znając konfliktów ideologicznych, lecz jedynie rodzinne niesnaski. Niepewna tożsamość jego mieszkańców nie wadziła spokojnej ciągłości życia i jego patriarchalnym formom. Załamanie się tego świata nastąpiło wraz z podziałami etnicznymi i politycznymi, dosłownie rozumianą wojną domową sąsiedzi i członkowie jednej rodziny okazywali się z dnia na dzień śmiertelnymi wrogami. Toczyła się wojna – powiada narrator Lepszego życia – o to, czy jesteśmy Włochami czy Słowianami, a my byliśmy bękartami.
Ten lament nad zaginionym światem może wszakże zostać przerobiony na literaturę. Zwracamy się w stronę literatury – twierdzi Magris – kiedy nie wiemy, kim jesteśmy. Literatura stała się w przypadku Tomizzy przestrzenią pojednania, zgody na własną nieprzynależność mającą przewagę nad sztywną i jednoznaczną identyfikacją. Wydaje się, że pisarz przeszedł wszystkie etapy wygnania znakomicie opisane przez Jerzego Święcha w jego studium Wygnanie. Prolegomena do tematu. Wygnanie, powiada badacz, stało się wprawdzie w XX wieku synonimem wyobcowania, wykorzenienia, bezdomności, ale wygnaniec – w odróżnieniu od emigranta, uciekiniera itp. – to ktoś, kto czyni ze swojej kondycji rodzaj trampoliny, a jego życie, pełne udręki i cierpień, przemienia się w budulec, materiał dla dzieła. Końcowym etapem staje się specyficzne zwycięstwo: pozornie odcięta przeszłość „powraca nieustannie w pamięci, w innym, bogatszym kształcie”[7]. W zadziwiającej zbieżności z opisem drogi przebytej przez Tomizzę Święch pisze, że wygnaniec „staje się ostatecznie sobą nie z czyjegoś, lecz własnego nadania”, może uciec od siebie „jakim się było, przykutym niejako do jednego miejsca, zespolonym z jedną rolą”, uzyskuje zatem nieznaną przedtem swobodę, zdolność przekraczania granic; żyje wprawdzie nadal w „królestwie ofiarowanym mu przez pamięć”, lecz jego prawdziwą przestrzenią jest literatura.
Utrata Fiume, późniejszej Rijeki, jeszcze jeden włoski exodus do Triestu, znalazł swoje odbicie w krótkiej powieści-dzienniku Marisy Madieri Wodna zieleń, krystalicznie prostej opowieści o życiu pełnym więzi i sensu, a jednocześnie świadomym milczącej pracy czasu, który odbiera jednostkom ich świat afektów i przywiązań. Z Fiume dzieciństwa do Triestu dojrzałości prowadzi prosta droga, na której czytelnik nie rozpozna śladów emigranckiej traumy. Równie oczywiste jest rozpoznanie się w swojej kobiecej tożsamości żony i matki, w ciągłości pokoleń, w której zasadniczą rolę odgrywa kobieca genealogia – obie babki, matka, ciotki, siostra. Stąd podstawowy wymiar codzienności uruchamiającej pamięć, ta zaś odtwarza bez wysiłku całość życia, łącząc przeszłość i teraźniejszość w atmosferze pogody ducha, zgody na życie, absolutnej swobody w czynieniu swoimi uprzywilejowanych miejsc wspólnego życia dzielonego z Claudiem Magrisem i synami: Triestu, wyspy Cres, słoweńskiego lasu, miejsc, które powrócą w Mikrokosmosach Magrisa już po śmierci Marisy Madieri, stając się kolejnymi miejscami utraconymi, ponieważ przestały być scenerią ich wspólnej egzystencji.
W posłowiu do zbioru tekstów Madieri Magris pisze o uciekinierach z Istrii i Fiume, którym łatwo było popaść w antysłowiański nacjonalizm, jak i o tych, którzy, tak jak jego żona, rozpoznawali się nadal w dialogu włosko-słowiańskim, przynależąc do świata z natury niejednorodnego, wenecko-chorwacko-środkowoeuropejskiego. Wieloraka tożsamość pogranicza Fiume, w przeważającej części włoska, ale też chorwacka i węgierska, przyjmowana jest bez resentymentu, głos Madieri wpisuje się w triesteńską literaturę pogranicza obok Stuparicha, Bettizy, Tomizzy, zachowując własną oryginalność, odtwarza bowiem perspektywę dziecka, a później kobiety, dla której świat afektów i więzi rodzinnych wypiera całkowicie perspektywę ideologiczną czy historyczną. Praca pamięci nie kryje żadnych zabliźnionych ran, wzbogaca jedynie tożsamość narratorki, dla której pojednanie nie jest punktem dojścia, lecz oczywistą podstawą jej budowania. Exodus istryjski, chociaż przedstawiony tak konkretnie na przykładzie własnej rodziny, staje się symboliczną wykładnią nie tylko niepewności ludzkiego losu, ale i zdobyczy, jaką jest założenie własnego domu. Od czasów tradycji biblijnej exodus znaczy utratę i ocalenie, śmierć i odrodzenie, wykorzenienie i zapuszczenie nowych korzeni. Najskromniejsza nawet Eneida – dodaje Magris – naucza, że założenie królestwa musi być poprzedzone wygnaniem.
Wodna zieleń, wydana we Włoszech w 1987 roku, inauguruje temat exodusu w wersji kobiecej, w której mikrohistoria znajduje swoją nasyconą emocjami, pozbawioną jałowych rozterek i zbędnych uogólnień wykładnię. Brak tu nostalgicznego życia przeszłością, pamięć przywraca jej fragmenty pozornie bez wysiłku, by nadać większą głębię chwili obecnej, lecz w żaden sposób jej nie modyfikuje. Z głębi czasu wydobywają się „echa i wspomnienia, które stopniowo utworzą mozaikę, wyłaniają się z niezróżnicowanej magmy gromadzącej się przez długie lata na ciemnym, milczącym dnie”[8].
Dom babki przy via Angheben, przemianowanej po wojnie na Zagrebačka Ulica, w pobliżu portu, z chorwackimi sąsiadami, z którymi bawiła się mała Marisa, to, mimo wojny, bombardowań i jugosłowiańskiej okupacji, prawdziwe arcymiejsce, teren zabaw, cały świat, zgodnie z literacko-kulturową symboliką domu. Utrata domu dzieciństwa oznacza zachwianie wiary w stabilność świata, utratę języka, jednego z języków: chorwackiego, którego Madieri uczy się na powrót już w dorosłym życiu, aby odzyskać zapomnianą część własnej tożsamości. Mieszkanie przy via Angheben, tak jak mieszkanie drugiej babki przy via Dante, zastąpione zostaje po emigracji prawdziwą parodią domu, jakim jest triesteński Silos, dawny skład ziarna, obóz dla uciekinierów żyjących tam niekiedy latami w ponumerowanych boksach, w duchocie i upale lub zimnie, w zaduchu i ciasnocie. Uderza i czyni tę prozę wyjątkową ton, jakim Madieri opowiada powojenną odyseję swojej rodziny: bieda, prześladowania, uwięzienie ojca, rozpacz i głuchy żal rodziców z powodu wyjazdu opowiedziane są z mieszanej perspektywy dziecka i osoby dorosłej, która przepracowała całkowicie stratę.
Tematyka pogranicza wróciła po ponad półwieczu w nowym globalnym kontekście emigracji, nowych exodusów, nowych rozpadów wielokulturowych organizmów państwowych, a także w ramach cenionej lub krytykowanej wielokulturowości. O dzisiejszym rozumieniu pogranicza mówi wyczerpująco praca zbiorowa Peryferie i pogranicza. O potrzebie różnorodności. Pogranicze – piszą redaktorzy książki Bohdan Jałowiecki i Sławomir Kapralski[9] – to przestrzeń jednostek o niejednoznacznych charakterystykach, heterogeniczna, gdzie współistnieją w oczywisty sposób różne modele kulturowe. Są to obszary płynne, ambiwalentne, którym proces modernizacyjny usiłował nadać wyraźne granice. Według cytowanego przez autorów Anthony’ego Giddensa pogranicze stało się jedną z pierwszych ofiar nowoczesnego porządku, ponieważ nie toleruje go narodowe państwo, zastępując pogranicze granicą, dążąc do zatarcia lokalnej specyfiki na rzecz pożądanej uniformizacji.
Zainteresowanie pograniczami wróciło w czasach płynnej nowoczesności wraz z uprzywilejowaniem różnic, marginesów, niejasnych tożsamości. Definicja pogranicza, którą podaje w tym samym tomie Tomasz Zarycki, streszcza znakomicie występujące w tekstach trójki naszych autorów wątki: „Pogranicza jawią się więc tu jako swoista »ziemia niczyja«, na której swobodnie przenikają się tradycje i różne kultury, a podmioty znajdujące się w jej przestrzeni mają pełną wolność wyboru tożsamości”[10]. A zatem pogranicze byłoby miejscem stykania się różnych grup etnicznych, mieszania się kultur, prowadzącego do większej niż w centrum otwartości postaw, stając się synonimem tygla, mieszanki narodowo-językowo-religijnej, gdzie tożsamość jednostek może – choć nie musi – być kwestią wyboru. W tak rozumiane mityczne i wielokulturowe pogranicze zdają się też przemieniać Kresy w interpretacji Roberta Traby[11], stając się miejscem pamięci, wykraczając poza barierę terytorialności.
Kiedy tak pojęte pogranicze zostaje wymazane z powodu konfliktu przychodzącego z zewnątrz – na przykład wymuszonego exodusu z Dalmacji i Istrii – emigracja może dać początek idealizacji utraconej ojczyzny, uwięzieniu w czasie minionym, wpatrywaniu się w miraż. W wypadku wszakże Bettizy, Tomizzy i Madieri nic takiego się nie stało, ich pamięć okazała się „fortunna” w znaczeniu, jakie nadał temu przymiotnikowi Paul Ricoeur[12], nie nastąpiła fetyszyzacja obrazów utraconej ojczyzny ani celebrowanie straty; pamięć o miejscu, którego nie ma, i wygnanie nie uniemożliwiły dalszej wędrówki, dalszego oswajania przestrzeni i czynienia z nich okolic, obszarów nowego zadomowienia[13].
***
[1] Sándor Márai, Ziemia, ziemia!, tłum. Teresa Worowska, Warszawa 2005, s. 392.
[2] Frank Ankersmit, Narracja, reprezentacja, doświadczenie, tłum. zbiorowe, red. Ewa Domańska, Kraków 2004, s. 332.
[3] Josif Brodski, Stan zwany wygnaniem czyli wyrwijmy kotwę z dna w Pochwała nudy, tłum. Anna Kołyszko, Michał Kłobukowski, Kraków 1996, s. 28–29.
[4] Fulvio Tomizza, La città di Miriam, Milano 1972, s. 87.
[5] Claudio Magris, Po tamtej stronie, tłum. Joanna Ugniewska, „Przegląd Polityczny” 2000, nr 44, s. 85.
[6] Ibidem.
[7] Jerzy Święch, Wygnanie. Prolegomena do tematu, w: Narracja i tożsamość II, red. Włodzimierz Bolecki, Ryszard Nycz, Warszawa 2004, s. 117 i passim.
[8] Marisa Madieri, Wodna zieleń, tłum. Joanna Ugniewska, Warszawa 2004, s. 8.
[9] Peryferie i pogranicza. O potrzebie różnorodności, red. Bohdan Jałowiecki, Sławomir Kapralski, Warszawa 2011, s. 7–28.
[10] Tomasz Zarycki, Peryferie czy pogranicza?, w: Peryferie i pogranicza, op.cit., s. 36.
[11] Robert Traba, Kresy jako miejsca pamięci – historia długiego trwania, „Herito” 2012, nr 8, s. 58–91.
[12] Zob. Paul Ricoeur, Pamięć, historia, zapomnienie, tłum. Janusz Margański, Kraków 2006, s. 653–656.
[13] Zob. Hanna Buczyńska-Garewicz, Miejsca, strony, okolice, Kraków 2006, s. 130 i passim.
Copyright © Herito 2020