Natalia Ivanova

Charków

Sztuka jest ważna niezależnie od wojny

Publikacja: 8 maja 2023

NR 49 2023

TAGI DO ARTYKUŁU

DO LISTY ARTYKUŁÓW

Kultura i sztuka wytwarzają nowe sensy i przesłania, pomagają społeczeństwu analizować i interpretować wydarzenia wokół, a także myśleć o przyszłości. Jeśli zapomnimy o kształceniu tych umiejętności podczas wojny, to po zwycięstwie nie będziemy pamiętać, o co właściwie walczyliśmy.

Wojenny Charków lubi o sobie mówić „miasto ze zbrojonego betonu”. Metaforycznie mowa tu o jego niezłomnych mieszkańcach, dosłownie – o architekturze, która pomogła im przetrwać najgorsze dni wojny. W schron przeistoczyło się między innymi YermilovCentre – centrum sztuki współczesnej nazwane imieniem Wasyla Jermiłowa, jednego z najważniejszych twórców ukraińskiej awangardy. W siedzibie tej instytucji – żelazobetonowych podziemiach Charkowskiego Uniwersytetu Narodowego im. Wasyla Karazina – spotykam się z jej dyrektorką, Nataliją Iwanową.

Kaja Puto: To wymarzone miejsce na schron. Podejrzewała pani przed 24 lutego, że Centrum Jermiłowa może czekać taki los?

Natalija Iwanowa: Dla mieszkańców wschodniej Ukrainy wojna zaczęła się w 2014 roku. Przez pierwsze osiem lat Charków nie był jej areną, ale żył w jej cieniu. Artyści czasem żartowali: „Natasza, jakby co, to idziemy do ciebie”. Jednak aż takiej eskalacji się nie spodziewaliśmy. Nie wyobrażałam sobie, że przyjdzie mi tu zamieszkać. Nawet kiedy coś już wisiało w powietrzu.

K.P.: Jeszcze 22 lutego otwieraliście wystawę Olega Kałasznika…

N.I.: Oleg zadzwonił do mnie jakiś czas wcześniej i powiedział: „Wymyśliłem projekt na swoje czterdzieste piąte urodziny. Chodzi o żołnierzyki, którymi bawiłem się w dzieciństwie. Innych zabawek w latach osiemdziesiątych nie było, więc budowałem im domki z kawałków cegły. Chciałabym do tego wrócić. Zrobić rzeźby, instalacje, trochę poeksperymentować”. Udostępniliśmy mu naszą główną przestrzeń, choć zwykle nie robimy tego dla solowych projektów.

K.P.: Wystawa nosiła tytuł „Enfant terrible”.

N.I.: Jedna z prezentowanych na niej prac przedstawia czarne żołnierzyki na czerwonym tle. Jej tytuł to „Game over?”, ze znakiem zapytania. Kiedy ją montowaliśmy, rozmawialiśmy o tym tytule, że można go rozumieć jako pytanie, na ile dziecięca zabawa w wojnę jest dziecięca, czy dorośli przypadkiem też nie chcą się w nią bawić. Ktoś się wtedy zaśmiał, żebyśmy przestali prowokować los. A kolega mu odpowiedział: „Przecież Kałasznik to taki enfant terrible”. Mieliśmy więc już tytuł, potem otworzyliśmy wystawę, a dwa dni później zobaczyliśmy wojnę na żywo. Wybuchy, bomby, samoloty.

K.P.: Jak wyglądały pierwsze dni Centrum Jermiłowa w roli bunkra?

N.I.: Schodzili się do nas znajomi artyści i studenci. Dzwoniliśmy do wszystkich przyjaciół, ale na początku nie każdy chciał opuszczać swój dom. Ciężko było uwierzyć, że to wszystko dzieje się naprawdę. Pawło Makow, który reprezentował w 2022 roku Ukrainę na Biennale w Wenecji, przyjechał do nas ze swoją rodziną dopiero wtedy, gdy pocisk uderzył w ulicę pod jego oknem. A potem całymi dniami udzielał stąd wywiadów zagranicznym dziennikarzom.

Mieliśmy w piwnicy jakieś cegły, deski, opony, zrobiliśmy z nich łóżka i materace. Kto dał radę, przyniósł ze sobą ciepłe ubrania. Nie działały sklepy ani bankomaty, półtoramilionowe miasto było zupełnie puste, jeśli pominąć kolejki po benzynę. W uniwersyteckiej stołówce wolontariusze gotowali jedzenie, którym się żywiliśmy, produkty dostarczyliśmy z zaprzyjaźnionej kawiarni. Jej właściciele nie chcieli, żeby się zmarnowały.

Nowo otwarta wystawa nas uratowała, bo było czym zająć dzieci, co nie jest łatwe w betonowej przestrzeni bez okien. Bawiły się w piaskownicy, w której Ołeg umieścił niewielkie świeczki w kształcie żołnierzyków. A rzeźbiarz Władysław Judin lepił z maluchami gliniane gwizdki w kształcie kogucików – to tradycyjna ukraińska zabawka. Dorośli też dołączali.

K.P.: 1 marca Rosjanie wycelowali rakietą w Charkowską Radę Obwodową, po drugiej stronie placu Wolności, zaledwie kilkaset metrów od was.

N.I.: To było rano, czyli w porze pisania do znajomych na Telegramie i Viberze wiadomości w stylu: „Jak tam?”. Siedzieliśmy przyklejeni do telefonów i nagle rozległ się huk. Myślałam, że drzwi wyleciały w powietrze. W oknach ogromnego budynku uniwersytetu nad nami poszło szkło. Wyszłam potem na zewnątrz i zobaczyłam, jak zamarzają w nich kwiaty. Nad miastem latały wtedy samoloty, to było przerażające. Nie powiem, że do ataków rakietowych można się przyzwyczaić, ale bombardowanie to już wyższa szkoła jazdy.

K.P.: Jak tam?” to również tytuł projektu artystycznego, który powstał w tamtych dniach.

N.I.: Artyści i fotografowie, którzy tu pomieszkiwali, dokumentowali naszą codzienność. Robili zdjęcia tym wszystkim dziwnym konstrukcjom, które służyły nam do spania, gotowania i prania. Towarzyszyli nam, gdy godzinami dyskutowaliśmy o wojnie, o sztuce, o Ukrainie. Opublikowaliśmy ten projekt na naszej stronie internetowej.

K.P.: Jak długo tu mieszkaliście?

N.I.: Jedenaście dni. 7 marca zgasły światła i było nam tu bardzo ciężko, bo ogrzewanie mamy wyłącznie na prąd, a marzec w Charkowie to jeszcze głęboka zima. Nie mogliśmy znaleźć elektryka, który potrafiłby naprawić tę awarię. Ludzie porozjeżdżali się po Ukrainie, niektórzy wyjechali za granicę, inni wrócili do domu.

K.P.: A pani?

N.I.: Pojechałam do Kuzemyna, to wieś w obwodzie sumskim. Było tam wówczas dużo spokojniej. Mamy tam dom, w którym już w 2021 roku organizowaliśmy rezydencje artystyczne. Zaprosiłam tam również artystę Konstiantyna Zorkina i całą jego rodzinę.

Do połowy marca Rosjanie zdążyli zniszczyć dziewięćset budynków mieszkalnych w Charkowie. Kiedy szukałam elektryka po całym mieście, zobaczyłam tę pożogę na własne oczy. Chcieliśmy stworzyć jakąś odpowiedź na ten koszmar. Kostia nie miał ze sobą żadnych materiałów ani narzędzi, ale znalazł we wsi jakieś deski, fragmenty metalu i pilnik, z którego zrobił sobie dłuto. Wykonał na przykład miasto z zardzewiałego metalu czy krajobraz wojennej wsi. Te prace jesienią pokazaliśmy w naszych podziemiach na wystawie zatytułowanej „Powłoka ochronna”.

K.P.: Kiedy wróciliście do Charkowa?

N.I.: W maju, kiedy w Centrum Jermiłowa udało się przywrócić prąd. Sytuacja w mieście była już nieco spokojniejsza, wojska rosyjskie udało się stąd odepchnąć. Wróciliśmy wówczas do pracy.

Udostępniliśmy część naszej przestrzeni na Charkowski Hub Medialny, bezpieczne miejsce dla dziennikarzy. Odbywają się tutaj na przykład briefingi wojskowych, a niektórzy przedstawiciele zagranicznych mediów wciąż spędzają tu alarmy powietrzne, bo mają zapisane w kontraktach, że muszą schodzić do schronów. Charkowianie już raczej tego nie robią.

K.P.: Kiedy wyją syreny, nie schodzą do was nawet pracownicy uniwersytetu?

N.I.: Większość wychodzi na korytarz, co zapewnia względne bezpieczeństwo, jeśli w pobliżu uderzy rakieta. Rosjanie nadal do nas strzelają, ale tylko rakietami i dronami – są od Charkowa za daleko, by używać artylerii czy bomb. Celują głównie w infrastrukturę krytyczną, na przykład w elektrownie. Do jakiegoś stopnia przywykliśmy do dźwięku syren. A ja czuję się szczęściarą, bo na co dzień pracuję w schronie.

K.P.: A wracając do waszych działań…

N.I.: Wystąpiliśmy o grant do organizacji Muzeum Sztuki Współczesnej, która otrzymała pieniądze z UNESCO. Dzięki niemu mogliśmy zorganizować więcej rezydencji w Kuzemynie. Zaprosiliśmy charkowskich artystów i artystki, by pracowali tam nad swoimi projektami. Nagraliśmy z nimi wiele wywiadów, na przykład o tym, dlaczego sztuka jest ważna podczas wojny. Efekt tej pracy pokażemy na wystawie, którą zamierzamy otworzyć w rocznicę inwazji Rosji na Ukrainę.

K.P.: To dlaczego sztuka jest ważna podczas wojny?

N.I.: Sztuka jest ważna niezależnie od wojny, ale wojna podnosi jej wagę. Kultura i sztuka wytwarzają nowe sensy i przesłania, pomagają społeczeństwu analizować i interpretować wydarzenia wokół, a także myśleć o przyszłości. Jeśli zapomnimy o kształceniu tych umiejętności podczas wojny, to po zwycięstwie nie będziemy pamiętać, o co właściwie walczyliśmy.

N.I.: Sztuka to także element ukraińskiej tożsamości. Tworząc ukraińską sztukę, przeciwstawiamy się rosyjskiej propagandzie, która twierdzi, że Ukraina nie istnieje jako odrębne państwo, a Ukraińcy nie są narodem.

K.P.: W Centrum Jermiłowa odbywają się również pokazy filmów, spotkania literackie…

N.I.: Serhij Żadan zorganizował tu nawet festiwal muzyczny pod tytułem Muzyka oporu. Grał ze swoim zespołem Sobaki w Kosmosi, zaprosił Swiatosława Wakarczuka z Okeanu Elzy, wielu świetnych muzyków z całej Ukrainy. Z kolei charkowskie Muzeum Literackie zorganizowało u nas Noc Muzeów pod hasłem „Uciekajmy od Moskwy, chcemy Europy”.

K.P.: Znajdujemy się w podziemiach uniwersytetu. Obecny gmach zbudowany został w latach trzydziestych w stylu konstruktywistycznym. Po II wojnie światowej przebudowano go w kierunku stalinowskiego „empire”. Tego rodzaju architektura to wizytówka Charkowa. Jak w takich warunkach uciec od Moskwy – czy też, ściślej, radzieckiego dziedzictwa?

N.I.: Rozumiem je raczej jako dziedzictwo architektury, które Rosja próbuje obecnie zniszczyć. Zrujnowała na przykład Pałac Kultury Kolejarzy, wspaniały przykład lokalnego konstruktywizmu. Osobiście jestem dumna z naszej architektury, która w latach trzydziestych była unikalna na skalę światową.

Naprawdę lubię Charków. Jego ogromne przestrzenie i masy powietrza wywołują poczucie nieskończonych możliwości. To miasto jest jak mechanizm, jak maszyna, w której wszystko kręci się jak kółka zębate. Odwzorowuje to również jego monumentalna architektura.

K.P.: A co było w tych podziemiach wcześniej, zanim w 2012 roku powstało Centrum Jermiłowa?

N.I.: W czasach radzieckich była tu stołówka studencka, a w szalonych latach dziewięćdziesiątych – klub nocny Bunkier. Jego wnętrze było całe w bordo, srebrze i granatach, betonowe kolumny pokryte były wykładziną. Miał wiele poziomów, schodków i balkoników. Funkcjonował przez kilka lat, na początku lat dwutysięcznych go zamknęli.

To były dziwne lata. Niektórzy charkowianie stawali się milionerami, a wykładowcom nie wypłacano pensji. Z grupą absolwentów założyliśmy stowarzyszenie. Chcieliśmy zrobić coś dla swojego uniwersytetu i potrzebna była do tego odrębna organizacja, bo bez niej pieniądze załatwiane dla uczelni rozpływały się w niebycie.

Kupiliśmy komputery, przeprowadziliśmy remont sal wykładowych, zaczęliśmy wydawać książki i czasopisma uniwersyteckie. Mieliśmy na to pieniądze, bo niektórzy absolwenci odnaleźli się w lokalnym biznesie. Ówczesny rektor zaproponował nam, byśmy zagospodarowali przestrzeń w podziemiach uczelni. Nie miałam jeszcze wtedy pojęcia, o czym mówię, ale zaproponowałam centrum sztuki współczesnej.

K.P.: Jego stworzenie zajęło pani pięć lat.

N.I.: To było jeszcze przed erą portali społecznościowych, nie było jak szybko zdobywać informacji. Czytałam i podróżowałam, żeby zrozumieć, jak wystawia się sztukę współczesną i że instytucje takie jak ta, którą zamierzałam otworzyć, odgrywają szerszą rolę niż zwykłe galerie. Z nowoczesnych centrów kultury w Ukrainie istniała wówczas lwowska Dzyga, w Kijowie działał już Arsenał Sztuki. I to tyle. Zresztą do dziś jest ich wciąż za mało. Takich miejsc brakuje szczególnie w mniejszych miejscowościach.

Tutaj, na miejscu, ogromnie pomogła mi Tetiana Tumasian z charkowskiej Galerii Miejskiej. Oraz siła naszego miasta, czyli studenci, których przed wojną było czterysta tysięcy, stanowili niemal jedną trzecią mieszkańców. Wielu z nich studiuje kierunki kreatywne: sztukę, design, muzykę, reżyserię, architekturę, medioznawstwo, kulturoznawstwo i tak dalej. Charków to przemysłowe miasto, ale wibruje w nim artystyczna energia. Stoi za nią historia ukraińskiej awangardy z Wasylem Jermiłowem na czele oraz biografie rozmaitych nonkonformistów.

K.P.: Wojna pomaga światu poznać ukraińską sztukę.

N.I.: Nie chciałabym, żeby tak było. To znaczy oczywiście cieszę się, że ukraińscy artyści pokazują teraz swoje prace, a tym samym promują ukraińską sztukę w Europie. Jewhen Switłycznyj wyjechał do Irlandii i ma tam już drugą wystawę, Oksana Sołap prezentuje swoje dzieła w Austrii. Ale oni wszyscy zasługują na to, żeby być znani nie tylko z tego powodu, że w ich kraju toczy się wojna, tym bardziej że ona się kiedyś skończy.

Z drugiej strony rozkwit ukraińskiej sztuki po części wynika z burzliwych czasów, w których żyjemy tu już od 2004 roku, od czasów pomarańczowej rewolucji. Społeczeństwo buzuje, aktywizm kwitnie, rodzą się nowe ruchy polityczne, nowe tożsamości. Sztuka to lubi.

Copyright © Herito 2020