Metafora Wyszehrad

Nieuchwytny środek (Europy)

Metafora: Wyszehrad

Publikacja: 14 października 2021

NR 10 2013

TAGI DO ARTYKUŁU

DO LISTY ARTYKUŁÓW

Nazwa miejscowa Wyszehrad (Wyszegrad) brzmi po polsku znajomo. Wprawdzie Wyszehrad nie leży w Polsce, lecz na północy Węgier, ale w miasteczku tym spotykają się od 1991 roku – jak niegdyś koronowane głowy państw stanowych – przedstawiciele demokratycznych krajów środkowoeuropejskich. Grupa Wyszehradzka powstała, aby przezwyciężyć brzemię dawnych sporów i zbudować zręby wzajemnego zrozumienia się krajów Europy Środkowej.

Po upadku komunizmu ta obolała część kontynentu podjęła próbę stworzenia instytucji zmierzających do pojednania między narodami o podobnych doświadczeniach, ale z innymi ich wizjami. Choć współpraca nie zawsze układa się wzorcowo, to sąsiadujące z Węgrami państwa byłej Jugosławii, ogarnięte w latach dziewięćdziesiątych wojną, z nieukrywaną zazdrością – nieraz z przesadną idealizacją – patrzyły na kraje byłego bloku sowieckiego. Pozazdroszczono im umiejętności konfrontowania się z historycznymi zaszłościami. To zawsze lepsze niż sięganie po broń. Węgierski Wyszehrad stał się, choćby w sferze symbolicznej, metaforą pojednania.

Na tej samej niemal długości geograficznej, ale kilkaset kilometrów na południe, we wschodniej Bośni, też znajduje się miasteczko o nazwie Wyszehrad (Višegrad). Jest to kilkutysięczna mieścina, w której przed ostatnią wojną żyło siedemdziesiąt procent ludności muzułmańskiej (Boszniaków), resztę stanowili prawosławni Serbowie. Dzisiaj zamieszkują ją niemal wyłącznie ci ostatni. Dokonano tutaj, podobnie jak w różnych innych częściach Bośni, barbarzyńskich czystek etnicznych. Bośniacki Wyszehrad symbolizuje zatem zgoła coś innego niż jego węgierski imiennik. Jest metaforą zbrodni i wymuszonych przesiedleń. Można go wpisać na niechlubną listę miast-widm w Europie Środkowej, które łączą podobne doświadczenia – współczesne lub historyczne. Do tej grupy można zaliczyć pobliskie Sarajewo czy chorwacką Pulę, a także odleglejsze Koszyce, Bratysławę, Lwów, Wilno, Warszawę lub Wrocław. Również znajdującą się nieopodal Srebrenicę. W Srebrenicy w 1995 roku wojska bośniackich Serbów dowodzone przez Radovana Karadžicia i Ratko Mladicia wymordowały osiem tysięcy muzułmanów.

W tym samym czasie, gdy psychopatyczni poplecznicy Miloševicia realizowali plan „odzyskiwania” Bośni z rąk „niewiernych Turków”, inny Serb – znany architekt i urbanista, Bogdan Bogdanović – wyjechał z Jugosławii jako przeciwnik ich nacjonalistycznej polityki. Wraz z pozostałymi w kraju intelektualistami protestował przeciwko wojnie i jej bestialstwom. Ze zgrozą patrzył na niszczone miasta. Na Vukovar, Dubrownik, Sarajewo, Mostar. W jego urbanistycznej koncepcji, wyrastającej z głębokiego humanizmu, miasto jako pewna idea stanowi niemal synonim cywilizacji. Niszczenie miast zaś – zwane przez niego dobitniej: „rytualnym zabijaniem miast”[1] – to akt agresji skierowany przeciwko fundamentom kultury.

Są dwa sposoby zniszczenia miasta. Można je zburzyć lub wygnać zeń ludzi. Oba są równie skuteczne, z tym że drugi ma trwalsze konsekwencje i jest bardziej wyrafinowany, ba, nawet bardziej perfidny, bo zachowuje pozory ciągłości tradycji miejskiej. Światła w kamienicach świecą się tak samo, podobnie niszczeją tynki, obywatele nawet porównywalnie wyglądają. Ale miasto nie jest już to samo. Nowi mieszkańcy są, najczęściej nie z własnej woli, osiedlani przez odgórne decyzje nowych przywódców – barbarzyńców, którzy przez chichot historii założyli garnitury. Nagromadzonych od lat, a nawet od wieków nawyków i stosunku do miasta nie można się od razu wyuczyć. Nowi mieszkańcy przynoszą więc nową obyczajowość[2]. Wprowadzają się do mieszkań jeszcze niezupełnie opustoszałych, w których przez jakiś czas, może nawet przez całe miesiące, unosi się woń byłych właścicieli. Mogli zostawić jakieś ubrania, jakieś książki. Nie wszystko da się przecież zabrać ze sobą. Rzadko jest zresztą wystarczająco dużo czasu na spakowanie walizek i kufrów.

Czystki etniczne, zwane diabolicznie przewietrzaniem lub oczyszczaniem miast (zresztą nie tylko miast!), są wspólnym doświadczeniem Europy Środkowej i Wschodniej. Nie ma w postkomunistycznej Europie miejsca, w którym nie byłoby w zasięgu wzroku jakiegoś Wyszehradu. Jest to jednak zjawisko nieomal zupełnie nieznane w zachodniej części kontynentu. Od pewnego czasu nie przeprowadza się tam masowych zbrodni ani nie wygania się ludności z powodu jej pochodzenia lub przekonań politycznych. Bogdanović uznałby to zapewne za wyraz wyrobienia cywilizacyjnego. Czym jednak wytłumaczyć fakt, że wszystkie zbrodnie w Europie Środkowej – również niszczenie miast, tych choćby, o których była mowa – dokonywały się przy aprobacie lub przy żenującym milczeniu polityków zachodnich?

Bośniacki Wyszehrad słynie z mostu, który w 1577 roku ufundował wielki wezyr osmański Mehmed Pasza Sokolović, a który w 2007 roku (jakże późno!) został wpisany na Listę światowego dziedzictwa kulturowego UNSECO. Znalazł się tam nie tylko za swoje nieprzeciętne walory artystyczne, ale również za symboliczne znaczenie. Ma być emblematem Bośni – metaforą symbiozy i łączenia różnych światów: islamu z chrześcijaństwem, Wschodu z Zachodem, teraźniejszości z przeszłością. W pobliżu tegoż mostu – choć nie w ścisłym centrum, lecz na zboczu wzniesienia, które znajduje się już za traktem przebiegającym wzdłuż rzeki – spędził dzieciństwo Ivo Andrić (1892–1975). Był on jedynym laureatem literackiej Nagrody Nobla w tej części świata. Tutaj rozgrywa się akcja jego powieści Most na Drinie (1945). Opowieść zaczyna się w XVI wieku, w momencie gdy pewien prawosławny młodzieniec, wraz z dziesiątkami innych, zostaje przez janczarów wzięty w jasyr. Wyrasta później na jednego z najbardziej wpływowych Słowian w historii potężnego państwa Osmanów – na wielkiego wezyra. Powieść kończy się w 1914 roku, gdy pojawiają się pierwsze skutki strzałów oddanych do austrowęgierskiego następcy tronu przez Gavrilę Principa w oddalonym o sto kilometrów Sarajewie. Od tego czasu minęło niemal stulecie, ale huk sarajewskich pocisków odbija się echem między wzgórzami, zza których przedziera się wyjątkowo spokojna Drina.

W czasach Andricia Wyszehrad był osadą turecką, jeszcze mniejszą niż obecnie. W powieści pisarz używa na jej określenie dwóch słów – turcyzmu kasaba i hungaryzmu varoš. Rodzime słowo grad (od tego samego korzenia, co polski „gród”) występuje incydentalnie, choć przecież zachowało się w nazwie: Wyszegrad. Dumni mieszkańcy mówią, że Wyszehrad jest czymś więcej niż miastem; jest više od grada (dosł. więcej niż miasto). Ta efektowna gra słów to jednak tylko zgrabna metafora, bo miasteczko jest naprawdę niewielkie. Andrić napisał o nim: „Kasaba i jej przedmieścia są zwykłymi osadami, jakie zawsze powstają przy węzłowych punktach komunikacyjnych, po obu stronach dużych, ważnych mostów”[3]. Najważniejszy i najwspanialszy jest jednak most. „Ten wielki, kamienny most, wyjątkowo piękna budowla, jaką nie mogą się poszczycić nawet znacznie bogatsze i ruchliwsze miasta (»Jeno da takie są w całym Imperium« – mawiano w dawnych czasach), jest jedynym stałym i niezawodnym przejściem przez Drinę w całym jej średnim i górnym biegu i niezbędną klamrą traktu, który łączy Bośnię z Serbią, a poprzez Serbię z pozostałymi prowincjami państwa otomańskiego, hen aż po Stambuł”.

Most był w powieści Andricia świadkiem ludzkich namiętności, również okrucieństw i niewyobrażalnych tragedii. Sam pisarz do dzisiaj uważany jest za autora kontrowersyjnego. Dla niektórych symbolizuje serbski nacjonalizm i islamofobię. Jednakże czytanie Andricia w kluczu patriotycznym – w tym także tejże powieści – wymaga niespotykanych doprawdy umiejętności. Pomimo to jest to niestety praktyka powszechna nie tylko wśród Serbów. Radykalni muzułmańscy nacjonaliści widzą w pisarzu przedstawiciela antyislamskiego europocentryzmu, który narzucił Bośni figurę Orientu, aby usprawiedliwić jej kolonizację. Na początku wojny pewien fanatyczny muzułmanin zniszczył popiersie Andricia, co miało być symbolem odrzucenia jego spuścizny i przypisywanej mu ideologii. Później ów akt posłużył Serbom jako uzasadnienie dla prowadzonej przez nich polityki czystek etnicznych. Twierdzili, że chronią miasto przez barbarzyństwem.

Książka Andricia nie jest, jak chcą apologeci jej patriotycznego odczytywania (pod hasłem patriotyzmu propaguje się tutaj nierzadko nacjonalizm), manifestem narodowym. Jest powieścią par excellence modernistyczną, z charakterystycznym dla tego nurtu pesymizmem i katastrofizmem. Jest w swojej istocie mannowska. To głęboka, filozoficzna – ubrana w szatę doskonałej kreacji artystycznej – refleksja nad ludzkim cierpieniem i beznadziejnością losu. Bowiem, jak mówi narrator, „wszyscy i tak już nie żyjemy, tylko jeden za drugim schodzimy do grobu”[4]. Most jest więc bolesną, choć piękną utopią. Jest jak Bóg patrzący chłodno na cierpienia swoich dzieci, a człowiek na moście w żadnym razie nie przypomina Serba czy Boszniaka, lecz obłąkanego osobnika z obrazu Muncha.

Jednakże w wyniku niewłaściwego, to jest ideologicznie zdeterminowanego, rozumienia Andricia, pisarz stał się – wbrew swej woli – patronem „odzyskiwania” tych terenów przez ludność serbską z rąk muzułmanów. Andrić, urodzony w chorwackiej rodzinie katolickiej w Bośni, wybrał później jugosłowiańskość, ale z wyraźnym nachyleniem serbskim. Był, podobnie jak zabójca Franciszka Ferdynanda, członkiem organizacji „Młoda Bośnia”, dla jednych frakcji patriotycznej, dla innych – nacjonalistycznej. Dla młodobośniaków wyzwolenie Bośni spod władzy austrowęgierskiej nie miało doprowadzić do niepodległości tego kraju, lecz włączenia go do Serbii. Z tego właśnie powodu Most na Drinie spłycono do antyislamskiego pamfletu (zauważono także, że Andrić w swoim doktoracie, przełożonym na serbski dopiero po jego śmierci, negatywnie oceniał rolę islamu na tych terytoriach). Książka miała predestynować Serbów do walki o wyzwolenie tych ziem, także spod władzy muzułmanów, a w rezultacie – o ich serbskość. O dziwo, taka konstrukcja ideologiczna została zaborczo i przebiegle wchłonięta przez jugosłowiański komunizm, a Princip – bohater monarchistów serbskich – stał się kanonicznym bohaterem całej ludowej Jugosławii (to nie wyjątek, że bohaterowie znienawidzonego państwa stanowego stawali na barykadach rewolucji proletariatu). Współczesne podręczniki w serbskich szkołach znają tylko takiego Andricia – serbskiego patriotę.

Dzisiaj most wciąż łączy oba brzegi Driny. Nie zniszczono go jak równie starego mostu w nieodległym Mostarze. Zburzenie przez fanatyków – tym razem chorwackich –tamtego zabytku, wiążącego brzegi wpływającej do Adriatyku rzeki Neretvy, miało symbolicznie zakończyć koegzystencję etnosów w mieście. Wysiłkami organizacji międzynarodowych most w końcu odbudowano, ale nie zapewniło to porozumienia między zwaśnionymi stronami[5]. Mostu na Drinie wprawdzie nie zniszczono, ale wymyślono inny sposób pozbawienia go jego symbolicznego sensu. Zabijano przy nim muzułmanów. Resztę mieszkańców przegnano. Po moście chodzą już tylko nieliczni potomkowie dawnych mieszkańców kasaby. Nie ma wśród nich muzułmanów, katolików i żydów. Niektórzy z tych ostatnich, Aszkenazyjczycy, przybyli nawet z Galicji wraz z urzędnikami żółto-czarnej monarchii. Druga wojna światowa zmiotła ich jednak – wraz z ich sefardyjskimi kuzynami – z powierzchni ziemi. Jedynym świadectwem ich obecności jest powieść Andricia i niewielki, niszczejący kirkut położony z dala od centrum – na wzgórzu, z którego rozpościera się niezwykły widok na górzystą okolicę. Meczet jest nieuczęszczany, a synagogę zamieniono na budynek użyteczności publicznej. Żydzi i muzułmanie są tutaj, za sprawą bezwzględnej gry losu, po jednej stronie – po stronie ofiar.

Z wyszehradzkiej starej zabudowy zostało niewiele. Oprócz mostu są inne realizacje architektoniczne, które uzupełniają symboliczne imaginarium kasaby. Są to w pierwszej kolejności tak zwane apartamentowce – mutanty współczesnych „urbanistów” zwanych powszechnie deweloperami, równie nieszczęsny hotel Vilina Vlas z lat eksperymentu socjalistycznego oraz najbardziej monumentalny pomnik postawiony na upamiętnienie noblisty – Andrićgrad.

Na apartamentowce szkoda atramentu. Są tak samo paskudne w całej postkomunistycznej Europie. Tandetne i rażąco nieprzystające do przestrzeni.

Historii hotelu Vilina Vlas – oddalonego kilka kilometrów od centrum – nie sposób jednak przemilczeć, choć to nie architektura świadczy o jego „doniosłości”. W czasie ostatniej wojny serbscy żołnierze zgwałcili w nim bestialsko i zamordowali przeszło dwieście kobiet muzułmańskich. W 2008 roku, przypadkiem, zatrzymała się w hotelu australijska artystka – Kym Vercoe. Gdy po powrocie do ojczyzny dowiedziała się prawdy o miejscu kaźni, stworzyła teatralny performance na temat swoich przeżyć z podróży do Wyszehradu pt. Seven Kilometres North-East. Później Bośnię odwiedzała jeszcze wielokrotnie. Z Jasminą Žbanić, reżyserką nagradzanego filmu Grbavica (Złoty Niedźwiedź w Berlinie, 2006), przygotowuje film na podstawie swojej sztuki i doświadczeń pod tytułem It Begins Like This. Ma tam grać jedną z głównych ról. Hotel Vilina Vlas stał się „sławny” także w innych okolicznościach. Niedawno – w październiku 2012 roku – odbywała się w Wyszehradzie konferencja na temat powieści Andricia. Lokalni serbscy politycy, kwestionujący zbrodnie wojenne, uniemożliwili dyrektorce instytutu slawistyki na Uniwersytecie w Grazu wyrażenie hołdu ofiarom tej zbrodni[6]. Sprawa stała się znana dzięki organizacjom kobiecym.

Ale Wyszehrad ma też – jak przekonują serbscy politycy, którzy o ofiarach nie chcą mówić – swoją ładniejszą, bardziej pozytywną stronę. Zbrodnie wojenne i ofiary to temat, o którym najlepiej szybko zapomnieć. Należy patrzeć w przyszłość – oto nowy slogan Wyszehradu. Pięć minut piechotą od starego centrum znajduje się monumentalna realizacja architektoniczna in statu nascendi. Na trzyhektarowym placu budowy znany reżyser – Emir Kusturica – buduje Andrićgrad, nowe, a w istocie stare miasto poświęcone nobliście. Ma być renesansowe z krwi i kości. Cóż z tego, że budowane jest w XXI wieku. A że Serbowie nie mieli renesansu, to nie ich wina, powiada reżyser. To wina tych, którzy ich skolonizowali – Turków osmańskich. Ponieważ nie było na tych terenach renesansu, należy ten błąd naprawić i zbudować miasto, które na pewno by tu powstało. W jednym miejscu powstaje więc unikalny na skalę światową kicz – synteza Bizancjum, Orientu, folkloru i pseudorenesansu. Kusturica sprowadza do Wyszehradu nową cywilizację. Andrićowski narrator – w gruncie rzeczy nieskłonny do wiary w rewolucyjne rozwiązania – mógłby ten cywilizacyjny prozelityzm skomentować następująco: „Każde pokolenie ma swoje złudzenia co do cywilizacji, jedni wierzą, że współdziałają w jej rozwoju, a inni, że są świadkami jej upadku. W gruncie rzeczy ona zawsze płonie, tli się i gaśnie zależnie od tego, skąd i pod jakim kątem na nią się patrzy”[7].

Na szczęście Kusturica – w swoim twórczym popędzie – nie chce zniszczyć starej części Wyszehradu. Ze zgrozą przypominają się słowa jednego z jego rodaków odpowiedzialnych za bombardowanie Dubrownika, który ekstatycznie wyznał, że „jeśli będzie trzeba, zbudujemy jeszcze starszy i jeszcze ładniejszy Dubrownik”. Inni budowniczowie współczesności, zrównując z ziemią barokowy Vukovar, planowali na jego miejscu zbudować miasto w serbsko-bizantyńskim stylu (stylu, dodajmy, nieistniejącym[8]). Kusturica buduje jednak Andrićgrad, aby dowieść serbskiej natury miasta i aby storpedować Bośnię jako państwo. Sam wywodzi się z muzułmańskiej rodziny sarajewskiej, kilka lat temu przyjął jednak prawosławie. Dziś legitymuje się imieniem Nemanja, choć znany jest przede wszystkim jako Emir (a to przecież imię muzułmańskie!). Propaguje partię, która w wyborach startuje ze sloganem: „Serbski dom przy serbskim domu”. Na koncertach swego znanego na świecie zespołu Non Smoking Orchestra śpiewa piosenkę Wanted Man, która przywołuje zbrodniarza wojennego – Radovana Karadžicia. Podobno to artystyczna prowokacja, jednak fani Kusturicy swoje wiedzą.

Były przywódca bośniackich Serbów jest obecnie sądzony w Hadze ze swoim generałem – Ratkiem Mladiciem. Nie ma w ich celi Dragana Malicia – postaci fikcyjnej wykreowanej przez Gustawa Herlinga-Grudzińskiego w opowiadaniu Wędrowiec cmentarny. Malić, w przeciwieństwie do obu demonicznych zbrodniarzy, nie był psychopatycznym nacjonalistą, lecz zwykłym człowiekiem. Zbrodniarzem został przez swój pragmatyzm. Malić to postać alegoryczna. Nie jest z gruntu zły, lecz słaby i bez wartości. Herling mówi: tacy ludzie też odpowiadają za zbrodnie. O zwyczajnych zbrodniarzach pisała również chorwacka pisarka Slavenka Drakulić w doskonałych esejach Oni nie skrzywdziliby nawet muchy[9]. W Andrićgradzie – podczas psychopatycznego jarmarku związanego z budową miasta – nikt nie słyszał o zwykłym człowieku Draganie Maliciu. Tutaj pytania o moralność są zawsze poza nawiasem lub analizuje się je w kontekście historycznym, który umożliwia usprawiedliwienie każdej niegodziwości. Bo etyczność to tutaj sprawa niemal wyłącznie etniczności.

Każdy element Wyszehradu nosi piętno literackiej wizji Andricia, jakże zbanalizowanej przez narodowe odczytywanie. Miasteczko żyje swoim życiem. Przyjeżdża do niego coraz więcej wycieczek, głównie z serbskich szkół. Tutaj uczą się prawdy o serbskim patriocie. Trudno sobie wyobrazić muzułmańskich współobywateli Bośni w roli turystów. Część z nich – byłych mieszkańców – nie będzie chciała tutaj ponownie przyjechać, zupełnie jak Stanisław Lem, który nigdy po wojnie nie odwiedził rodzinnego Lwowa.

Władze miasteczka sądzą, że gdy Andrićgrad zostanie ukończony, Wyszehrad będzie mógł liczyć na kilkaset tysięcy turystów rocznie. Być może niektórzy zatrzymają się w hotelu Vilina Vlas. Być może zmieni on nazwę? Skoro można zmieniać nazwy miast i ulic, dlaczegoż by nie można zmienić nazwy hotelu? Zresztą za jakiś czas zapewne nikt już o historycznych zaszłościach nie będzie pamiętał. Ostatnio, gdy w chorwackiej telewizji dyskutowano na temat Iva Andricia i pechowej konferencji, uznano – jakże bezdusznie! – że w całej Bośni trudno by szukać hotelu, w którym nie dochodziło do jakichś zbrodni. Pojawia się więc pytanie: czy należy omijać wszelkie zabudowania sprzed 1991 roku, czy po prostu dać sobie spokój z wyrzutami sumienia? Niedawno słyszałem, że na terenie niemieckiego obozu nazistowskiego Ravensbrück można wynająć pokoje gościnne.

Kasaba przystosowuje się do nowej obyczajowości i do nowych mieszkańców. Tuż za mostem stoi pomnik upamiętniający obrońców z ostatniej wojny – tych samych, którzy zajęli miejsca poprzedników. Krzyżowiec z groźnym spojrzeniem trzyma miecz i krzyż na piersi, ostrzegając przyjezdnych, zwłaszcza muzułmanów. Ulice noszą nazwy sławiące wyłącznie serbskich herosów. Ciekawe, że most – zbudowany przecież przez muzułmanina – nie budzi kontrowersji. Też jest serbski. Tutaj żyją dzielni Serbowie.

W Wyszehradzie – inaczej niż w Mostarze, gdzie po obu stronach Neretvy żyją dwa skonfliktowane narody – istnieje tylko jeden naród. Oba miasta, Wyszehrad i Mostar, są jednak skażone tym samym wirusem – nienawiścią, i nie wiadomo, ile lat upłynie, nim nad trudną historią będą próbowały budować mosty porozumienia, choćby takie jak w węgierskim Wyszehradzie.

Pesymistyczna z natury literatura Andricia daje czasem cień nadziei. „Jednakże kłopoty nie trwają wiecznie (i to jest ich wspólną cechą z radością), lecz mijają albo przynajmniej zmieniają się i giną w zapomnieniu. A życie na kapiji odradza się zawsze i wbrew wszystkiemu, most nie zmienia się w ciągu lat ani stuleci, ani nawet w czasie najboleśniejszych zmian stosunków pomiędzy ludźmi. Wszystko to przepływa mimo niego jak niespokojna woda pod gładkimi, pięknymi łukami”[10].

Jeśli jednak nawet pewnego dnia w bośniackim mieście będą się spotykali przedstawiciele jakiegoś bałkańskiego czworokąta, a Wyszehrad – jak jego węgierski imiennik – stanie się metaforą jakże potrzebnego pojednania, to cóż to za pocieszenie dla ofiar bestialstwa?

***

[1] Bogdan Bogdanović, Ritualno ubijanje grada, w: Grad i smrt, Beograd 1994, s. 29–33.

[2] Pisał o tym Bogdanović, który w „stałym prądzie ze świata niemiejskiego” do Belgradu – świadomie potęgowanym przez władzę ludową – dostrzegał jeszcze inny wymiar zamachu na miasto i życie miejskie. Zob. Bogdan Bogdanović, Serbska utopia. Między utraconą Arkadią a nieodnalezionym miastem, tłum. Magdalena Petryńska, „Herito” 2011, nr 5, s. 26–47.

[3] Ivo Andrić, Most na Drinie, tłum. Halina Kalita, Warszawa 1956, s. 18.

[4] Przekład mój. W polskim tłumaczeniu Haliny Kality: „wszyscy i tak jesteśmy śmiertelni, tylko po kolei schodzimy do grobu” (ibidem, s. 424).

[5] Na ten temat zob. Husein Oručević, Miasto i mosty, „Herito” 2011, nr 5, s. 48–61.

[6] Na ten temat zob. Maciej Czerwiński, Most na Drinie, „Tygodnik Powszechny” 2012, nr 51, s. 32.

[7] I. Andrić, Most na Drinie, op. cit., s. 320.

[8] B. Bogdanović, Ritualno ubijanje grada, op. cit., s. 30.

[9] Slavenka Drakulić, Oni nie skrzywdziliby nawet muchy, tłum. Jakub Szacki, Warszawa 2006.

[10] I. Andrić, Most na Drinie, op. cit, s. 137.

O autorach

Maciej Czerwiński

Filolog slawista, tłumacz, krytyk literacki, profesor Uniwersytetu Jagiellońskiego. Od roku akademickiego 2020/2021 – Dyrektor IFS UJ. Zajmuje się językami, kulturami i literaturami byłej Jugosławii, a także pograniczem teorii języka i literatury oraz semiotyką kultury. Studiował na Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie, gdzie zdobył tytuł doktora nauk humanistycznych, a następnie habilitację. Jest autorem kilku książek opublikowanych w Polsce i Chorwacji (dotyczących języka, dyskursu historycznego, semiotyki i wyobraźni historycznej o drugiej wojnie światowej w chorwackiej i serbskiej prozie artystycznej), a także wielu artykułów i esejów. Współredagował dwujęzyczny reprint albumu z 1881 roku Kraków Zagrzebiowi (2011) oraz tomy poświęcone postaci biskupa Josipa Juraja Strossmayera i historycznym związkom polsko‑chorwackim. Jest członkiem redakcji polskich, chorwackich i macedońskich czasopism naukowych. W MCK współtworzył wystawę „Adriatycka epopeja. Ivan Meštrović” oraz opublikował książkę „Chorwacja. Dzieje, kultura i idee”, która otrzymała nagrody główne im. prof. Jerzego Skowronka oraz im. Henryka Wereszyckiego i Wacława Felczaka.

INNE ARTYKUŁY TEGO AUTORA

Copyright © Herito 2020