Niewidzialna siła soli

Publikacja: 29 listopada 2022

TAGI DO ARTYKUŁU

DO LISTY ARTYKUŁÓW

Żeby zrozumieć, jak ważna była sól dla regionu zakarpackiego, wystarczy spojrzeć na obecny jego herb. Widnieje w nim niedźwiedź, który symbolizuje dziki, leśny i niedostępny charakter tych ziem. Nigdy nie było tu wielkich miast, przemysłu ani rozwiniętej infrastruktury.

Gdybyście państwo jechali 24 marca 2021 roku samochodem po zakarpackiej drodze, wijącej się wzdłuż rzeki Cisy, która na tym odcinku oddziela Ukrainę od Rumunii, ujrzeliby państwo wielki pożar. Ciężkie chmury czarnego dymu bez żadnych dokumentów i wiz przekraczały granice i rozpływały się w dolinach rumuńskich Karpat. Po ukraińskiej stronie płonęły dwa nowe bloki, wokół których nie tłoczyli się przerażeni ludzie. Nie było ich, bo nikt nie miał ochoty tam zamieszkać. Skąd tu pożar? Po zgłębieniu tematu dojdziemy do jedynego możliwego wniosku – sól. Czy sól może być przyczyną pożaru? Otóż okazuje się, że tak. Może być także powodem budowania zamków, zakładania kopalni, organizowania wielkiego biznesu, śmiałych rozwiązań logistycznych, potyczek feudałów, królewskich przywilejów, a nawet wojny narodowowyzwoleńczej. Zacznijmy jednak od początku.

Sołotwyno, Slatina, Salzgruben, Aknaszlatina

Złoża soli, które znajdują się w pobliżu ukraińskiej miejscowości Sołotwyno na Zakarpaciu, są jednymi z największych w całym regionie karpackim. Podobne co do skali i znaczenia kopalnie soli znajdują się jedynie w Transylwanii, a z drugiej strony pasma Karpat – w Galicji. Złoża soli kamiennej w Sołotwynie były jednymi z najważniejszych w dawnym Królestwie Węgier.

Wydobycie zaczęło się tu na długo przed przyjściem Węgrów na Równinę Panońską. Znaleziska archeologiczne dowodzą, że sól wydobywano tu już w epoce brązu. Świadczą o tym m.in. artefakty z czasów królestwa Daków oraz imperium rzymskiego.

Początkowo sól, która w tych okolicach wychodzi wprost na powierzchnię ziemi, wydobywano w prymitywny sposób: z okolicznych jezior i dziur czerpano solankę, a następnie sprzedawano ją w dzieżach. Ponieważ te były trudne i drogie w transporcie, sól zaczęto odparowywać, czyli warzyć. Kolejnym etapem było zagłębienie się w ziemię, skąd wyciosywano ogromne bryły soli kamiennej. W końcu postęp technologiczny doszedł do tego poziomu, że w Sołotwynie założono pierwsze podziemne kopalnie soli, a wtedy wydobycie i handel osiągnęły prawdziwie przemysłową skalę.

Właśnie dzięki złożom soli powstała tutaj osada, która w różnych językach miała tę samą nazwę, a u jej źródła zawsze była sól. Kolejne dwa tysiąclecia dowiodły, że sól stanowiła podstawowy powód zasiedlania i rozwoju tych terenów. Niepostrzeżenie, acz nieustannie wpływa też na życie mieszkańców w wieku XXI.

Legenda o Kunegundzie i Wieliczce

Historycy się z tym nie zgodzą, ale lokalna legenda głosi, że kopalnie soli w Sołotwynie związane są z polsko-węgierską księżniczką Kunegundą. Dlatego też największe słone jezioro, które powstało tu na miejscu dawnej kopalni stało się centrum taniego miejscowego kurortu o nazwie Kunigunda.

Imię królewny, znanej też jako święta Kinga, łączy się z inną ważną kopalnią soli – w Wieliczce. Zakarpacka legenda, którą odnotowała grupa historyczek z uniwersytetu w Użhorodzie zajmujących się wydobyciem soli w regionie, w następujący sposób tłumaczy związek między owymi dwoma złożami:

„W 1249 roku, kiedy Kunegunda odwiedziła odbudowane po tatarskim najeździe Królestwo Węgierskie, ojciec podarował jej kopalnię soli w Marmaroszu. Kinga wrzuciła złoty pierścień do jednej ze sztolni, co było zwyczajowym znakiem objęcia w posiadanie, i poprosiła o przewiezienie kilku beczek soli do Polski. Wróciła do Krakowa z górnikami, którzy towarzyszyli jej z rozkazu ojca. Kiedy założyli kopalnię i wkrótce dotarli do złóż soli, w pierwszym wydobytym bloku natrafili na pierścień wrzucony do kopalni w Marmaroszu.”

Ciekawe, czy w Krakowie słyszał ktoś wersję, że słynną żupę solną w Wieliczce zapoczątkowali zakarpaccy górnicy. Nic w tym dziwnego, po lekturze innych zakarpackich legend światły człowiek od razu zaczyna rozumieć, iż większość istotnych wydarzeń w świecie odbyła się z udziałem ludzi z Zakarpacia.

Szlak solny

Dzisiaj możemy kupić sól w najmniejszym nawet narożnym sklepiku, a w supermarketach wybrać dowolny jej rodzaj – lokalną, himalajską, morską, kamienną, z przyprawami i z jodem. Sól jest teraz tania i nie stanowi szczególnego skarbu.

W dawnych czasach była dobrem strategicznym, bo od niej zależało życie ludzi i zwierząt gospodarskich – to właśnie dzięki soli ludzkość opanowała pierwszy sposób konserwowania produktów spożywczych (solenie), z którego korzysta po dziś dzień. Sól wykorzystywano zamiast pieniędzy – to właśnie była waluta wczesnego średniowiecza. Nie przez przypadek ślady, które potwierdzają znaczenie soli, możemy odnaleźć w wielu językach: sól nazywają „białym złotem”, a najlepszych ludzi w Biblii określa się jako „sól ziemi”.

Żeby zrozumieć, jak ważna była sól dla regionu zakarpackiego, wystarczy spojrzeć na obecny jego herb. Widnieje w nim niedźwiedź, który symbolizuje dziki, leśny i niedostępny charakter tych ziem. Nigdy nie było tu wielkich miast, przemysłu ani rozwiniętej infrastruktury. Nawet w naszych czasach nie mamy autostrady, nie kursuje do nas Intercity. Trudno się dziwić, na serpentynach karpackich dróg nie sposób się przecież rozpędzić.

Tereny te były na tyle trudno dostępne i biedne, że nie toczyły się o nie nawet poważne wojny. Dlatego pokłady soli w Sołotwynie wpłynęły nie tylko na tę miejscowość, ale też na cały region: sól trzeba było wydobyć, przetransportować, sprzedać, obłożyć podatkami i mytem, wokół kopalni soli wytworzył się zatem cały system, z pracownikami, średniowiecznymi biznesami i siecią osiedli.

Ze względu na górzysty teren i brak zaufania do dróg, pozyskaną sól spławiano z nurtem Cisy na łódkach i tratwach w głąb Królestwa Węgier. W celu kontrolowania tej trasy, jej obrony, poboru podatków i gromadzenia soli w specjalnych „hubach”, skąd była transportowana do innych regionów położonych nad Cisą i Borżawą, zbudowano całą sieć różnych budowli: zamków, składów solnych, które miały też pomieszczenia handlowe i kantory urzędników solnych. Jeden z najstarszych takich budynków stoi we wsi Wyłok nad Cisą, gdzie obecnie przebiega granica między Ukrainą i Węgrami. Zachował się do tej pory, a powstał jeszcze w 1417 roku.

Współcześni badacze z użhorodzkiego uniwersytetu – historyczka Maria Żyłenko i historycy Wołodymyr Mojżes i Ihor Prochnenko – którzy wiele lat poświęcili temu tematowi, nazwali ową sieć dróg i budynków logistycznych „szlakiem solnym”. To w pewnej mierze konstrukt myślowy, bo przecież w średniowieczu nikt tak tego szlaku nie nazywał. Nazwa jest jednak trafna, pokazuje bowiem, jak wokół złóż soli powstała rozgałęziona infrastruktura, która przez wiele stuleci była głównym czynnikiem rozwoju regionu. Dowodzi tego również historyczny herb komitatu Marmarosz wchodzącego w skład Królestwa Węgier, w którym znajdowało się Sołotwyno. Przedstawia dwóch górników z kilofami. Nic ważniejszego niż wydobycie soli się na tych ziemiach nie zdarzyło.

Niewidzialne zamki

Płynąc w dół Cisy, łatwo można przeoczyć zamki stojące na jej wysokich brzegach – w Wyszkowie, Chuście, Korolewie i Wynohradowie. Łatwo je pominąć, bo kamienne ruiny, szkielety dawnej potęgi i siły, które gubią się dziś w gęstych zaroślach, są nieomal niewidoczne. Zamki te były istotnymi budowlami obronnymi na „szlaku solnym”. Trudno jednoznacznie stwierdzić, czy zbudowano je jedynie w celu ochrony transportu i sprzedaży soli, z pewnością można jednak powiedzieć, że gdyby soli nie spławiano rzeką, nie byłyby potrzebne w górnym jej biegu. Nie miałyby czego ochraniać. Właśnie ze względu na sól miejscowi feudałowie zbudowali te warownie między XIII a XV wiekiem.

Zamki te jednak dość szybko podupadły. Po pierwsze, znajdowały się w granicach jednego państwa (Królestwa Węgier, a następnie monarchii habsburskiej), straciły zatem swoje strategiczne znaczenie obronne, służyły tylko za punkt oporu dla lokalnej szlachty, a potem jako siedziba garnizonów wojskowych. W czasach austriackich nawet wyprowadzono z tych fortec wojsko i pozwolono miejscowej ludności rozebrać zamki na budulec – w Wiedniu obawiano się bowiem, że mogą one być wykorzystane przez węgierskich bojowników o wolność do własnych celów.

Od wielu stuleci pozbawione opieki i ochrony, dawniej potężne gmachy wyglądają dziś żałośnie. Żadnej zachowanej konstrukcji, jedynie resztki fundamentów i niewysokie kamienne ściany, które gubią się wśród burzanów i zarośli. Są one wobec zamków nawet bardziej bezwzględne niż mróz, woda i wiatr, silniejsze niż wrogie armie – korzenie roślin przenikają szczeliny między kamieniami i powoli kruszą to, co jeszcze zdołało przetrwać.

Częściowo są to zamki-śmietniki, gdyż spragnieni przygód i pięknych krajobrazów turyści przychodzili tu na pikniki i zostawiali po sobie różnego autoramentu śmieci. Jeśli po pięciuset latach ktoś znowu przeprowadzi tu wykopaliska, znajdzie nie miecze i amfory, ale rozbite butelki po piwie, wódce, opakowania po czipsach oraz prezerwatywach. Wyobraźmy sobie tę ciekawą ekspozycję w muzeum przyszłości – będzie dobrą ilustracją naszych postkomunistycznych czasów.

Z drugiej zaś strony te warownie są niepodważalnymi dowodami na to, że kiedyś była tu Europa. Jeśli przyjąć tezę, że wzdłuż linii zamków przebiegają kulturowe granice Starego Kontynentu, to nie można by mieć najmniejszych wątpliwości, że tu właśnie biło jego serce (zamki na każdym kroku!). Zresztą jedynie trzydzieści kilometrów dzieli Sołotwyn od Diłowego, gdzie znajduje się tablica z informacją, że jest ono geograficznym centrum Europy. Zatem Europa nie tylko tutaj była, ale i jest, niestety niewidoczna, tak jak szkielety zamków wśród zaśmieconych zarośli.

Przemytnicy rozpoczęli rewolucję?

Mówi się, że tak naprawdę wszystkie wojny i rewolucje zaczynają się nie od polityki, ale od interesów, kobiet i osobistych uraz. Ale jeśli mowa o Zakarpaciu, to wszystko zaczyna się od soli.

Węgierska rewolucja przeciwko Habsburgom, określana również jako wojna narodowowyzwoleńcza pod przywództwem Franciszka Rakoczego (1703–1711), też ma swoją wyjątkową „słoną” kartę. Chodzi o postać Tamása Eszego, drobnego kupca, który utrzymywał się ze spławiania soli z biegiem Cisy i jej transportu do Debreczyna w środkowych Węgrzech. Ale w 1701 roku węgierscy urzędnicy solni ze wspomnianego już składu w Wyłoku zatrzymali jego towar jako bezprawnie wprowadzony do obrotu. Prościej rzecz ujmując, oskarżyli Tamása Eszego o nielegalny zakup państwowego produktu produktu objętego państwowym monopolem, niepłacenie podatków i przemyt. Cały ładunek, a był to ogromny majątek, w tym przewożące sól zwierzęta pociągowe, skonfiskowano i pozostawiono w Wyłoku.

Tamás Esze przekonywał, że to oszczerstwa, że handluje legalnie, ale towaru mu nie oddano. Nie dowiemy się już, czy był przemytnikiem, czy też po prostu miejscowi urzędnicy postanowili sobie dorobić, oskubawszy szemranego handlarza, ale nie ma wątpliwości, że ta sól drogo kosztowała nie tylko ich, ale też całe państwo Habsburgów.

Już następnego roku Tamás Esze skrzyknął oddział złożony ze swoich przyjaciół oraz innych pokrzywdzonych przez władze i przeprowadził skok na kasę zgromadzoną w składzie solnym. Udany. Rzecz oczywista, po takim postępku nie mogło być mowy o powrocie do zwykłego życia, dlatego oddział ukrywał się w lesie, a wkrótce dołączył do wojsk Franciszka Rakoczego i do końca wojny walczył przeciwko Austrii. Tamás Esze okazał się na tyle zapalonym bojownikiem, że w 1708 roku Rakoczy nadał mu tytuł szlachecki. Charakterystyczne, że dziś nieomal nikt nie pamięta, od czego zaczęła się bohaterska kariera Tamása Eszego – historia podniosła bowiem obrażonego przemytnika do rangi bojownika o wolność. Trzeba przyznać, że to typowa środkowoeuropejska historia.

 Wojna w Donbasie i zakarpacka sól

Sołotwyn dzieli od okupowanego Donbasu tyle samo kilometrów co od Amsterdamu, ale nawet to nie przeszkodziło zakarpackiej soli wpłynąć na życie uchodźców z ogarniętego wojną regionu. Dokładniej mówiąc, nie wpłynąć, bo mieszkańcy górniczych miast Donbasu odmówili wyjazdu do górniczego miasteczka na Zakarpaciu.

Zaczęło się od tego, że dwie dekady temu w Sołotwynie podtopiło stare kopalnie soli. Trochę przez zaniedbanie, trochę przez klęski żywiołowe i powodzie, bądź co bądź Cisa płynie zaledwie kilkaset metrów od kopalni. Tak czy inaczej woda zaczęła zalewać wyrobiska, których ściany zbudowane są z soli. Rzecz jasna, sól rozpuszczała się w wodzie, a kopalnie, złożone ze sztucznych krasowych jaskiń, zaczęły się zawalać. W roku 2010 zawaliska sięgnęły takich rozmiarów, że stanowiły zagrożenie dla całej miejscowości i Sołotwyn ogłoszono miejscem katastrofy ekologicznej na skalę krajową.

Władze zdecydowały o wysiedleniu mieszkańców z niebezpiecznego obszaru i postawiły w innym miejscu całe miasteczko: osiem bloków, siedemnaście domków, szkołę na trzystu uczniów i przedszkole dla stu pięćdziesięciorga dzieci. Ostatni raz w Ukrainie takie miasto zbudowano w 1986 roku i był to wzniesiony od zera po katastrofie w Czarnobylu Sławutycz.

Osiedle dla mieszkańców Sołotwyna powstało szybko, ale nikt nie zechciał się tam przeprowadzić. Ludzie nie wierzyli, że ich miejscowość z dnia na dzień może zapaść się pod ziemię, i nie zamierzali porzucać swoich domów. W 2014 roku, po rozpoczęciu wojny z Rosją, ukraińskie władze zdecydowały, że przekażą te nowe, niezasiedlone domy uchodźcom z Donbasu, ale taką wolę zgłosiły tylko trzy rodziny, nikt inny nie chciał przeprowadzić się do górskiej wioski na drugim końcu kraju.

Budynki stały puste aż do marca 2021 roku, kiedy wybuchł pożar. Za oficjalną przyczynę uznano zapalenie się suchej trawy, z której ogień rozprzestrzenił się na domy, jednak krążą plotki, że podpalenie było umyślne i miało na celu ukrycie ogromnej skali kradzieży podczas budowy. Pożar udało się ugasić, ale osiedle widmo ma teraz jeszcze mniejsze szanse na nowych mieszkańców.

Gdyby zatem w marcu 2021 roku jechali państwo samochodem wzdłuż rzeki Cisy i zauważyli wielki pożar, to bardzo wątpliwe, czy udałoby się państwu domyślić, że jego przyczyną jest sól. Niewidoczna, zalegająca pod ziemią i rozpuszczająca się w wodzie, już od kilku wieków decyduje o życiu całego regionu.

 

Z ukraińskiego przełożyła Anna Łazar

O autorach

Andrij Lubka

Ukraiński pisarz, poeta, eseista i tłumacz. Po polsku ukazały się jego książki „Karbid”, „Killer” oraz „Pokój do smutku”. Mieszka w Użhorodzie.  

INNE ARTYKUŁY TEGO AUTORA

Copyright © Herito 2020