Trzy pomniki: totalitarnego wodza, habsburskiej monarchini i słowackiego budziciela narodowego, mają własną, każdy inną, historię powstania, ale łączy je ambicja: przewartościowania obrazu miasta.

Gdy na początku lata 2012 roku w centrum słowackiej stolicy pojawił się nadnaturalnej wielkości pomnik Józefa Stalina, nie spowodował wśród mieszkańców większego poruszenia. Pierwszy i jedyny atak na pomnik odbył się dopiero niecały miesiąc po jego odsłonięciu: nieznany sprawca przy pomocy czerwonej farby nadał rzeźbie jej ostateczny kształt. Dzieje się tak nie dlatego, że mieszkańcy Bratysławy odczuwają jakiś szczególny sentyment do totalitaryzmu (z pewnością nie większy niż mieszkańcy innych metropolii Europy Środkowej), wręcz przeciwnie; próby wyłączenia Bratysławy z tej historii zdają się być tak samo silne, jak skłonność do zapominania, reprezentowana przez postać na piedestale. Nieokreślony charakter reakcji bratysławian ma źródło gdzie indziej: w ich przyzwyczajeniu, że pomniki w mieście żyją swoim życiem. Pojawiają się, znikają, ewentualnie krążą z miejsca na miejsce w poszukiwaniu swojej tymczasowej siedziby.

Pomnik Stalina oczywiście nieprzypadkowo pojawił się w widocznym miejscu Bratysławy (bratysławskie pomniki wprawdzie dużo podróżują, ale ze zgoła innych powodów). Niewątpliwe jest również to, że inicjatorom tego Wielkiego Powrotu nie przyświecał cel stworzenia miejsca pamięci, przy którym żałobnicy mogliby powspominać złote czasy sowieckiego terroru. Tymczasowa obecność pomnika w przestrzeni publicznej jest częścią projektu Przerwana pieśń Słowackiej Galerii Narodowej, która tworzy mapę praktyk artystycznych okresu realizmu socjalistycznego lat pięćdziesiątych, czyli ery stalinizmu. Budynek Galerii znajduje się na rogu placu Ľudovíta Štúra i rzeźba jest pewnego rodzaju wyjściem wystawy w przestrzeń publiczną. Za sprawą podjęcia tego kroku w obrębie placu powstała szczególna sytuacja: nagle o uwagę pieszego zabiegają trzy różne pomniki. Oprócz Stalina znajduje się tam konna statua Marii Teresy i pomnik Ľudovíta Štúra. Trudno o konfigurację, która celniej trafiałaby w sedno historii Bratysławy.

Trzy pomniki: totalitarnego wodza, habsburskiej monarchini i słowackiego budziciela narodowego, mają własną, każdy inną, historię powstania, ale łączy je ambicja: przewartościowania obrazu miasta. Choć historia nie umożliwiła postaciom z pomników choćby teoretycznego spotkania, to widać, że ustawione w jednej przestrzeni, wyraźnie szukają się wzrokiem i obserwują. Ta interakcja jest fascynująca: Stalin z czerwonymi kleksami (które niedługo usunie komando restauratorów) szczerzy się do Štúra. O tym pomniku już co nieco wiemy: jest częścią dużego projektu galerii i właściwie jego reklamą. Oryginał w Bratysławie stał w innym miejscu – na dzisiejszym placu Słowackiego Powstania Narodowego. Pozbyto się go stamtąd w 1956 roku, czego śladem jest widoczna dziś głęboka bruzda, którą w zrobionej z brązu szyi dyktatora pozostawiła stalowa pętla. A dlaczego spogląda tak, jakby chciał rzucić urok na Štúra? Czy zna już plany przeniesienia go z historycznego centrum miasta na oddalony o półtora kilometra plac Wolności?

Podobne spojrzenie w kierunku budziciela narodowego pada też z drugiego końca placu – od strony Dunaju. To patrzy Maria Teresa. Mimo że statuę królowej ustawiono tak, by patrzyła w stronę rzeki (jakżeby inaczej, na Wiedeń), a od samego placu oddzielają ją ruchliwe bulwary nadbrzeżne, trudno w wyrazie jej twarzy nie zauważyć poczucia niesprawiedliwości i determinacji. Nie ma się czemu dziwić, środek placu kiedyś należał się jej. Może domyślała się, że dziewięćdziesiąt lat po marcu 1921 roku, w którym obrońcy czesko-słowackiej państwowości w tak poniżający sposób rozebrali jej pomnik, pojawi się znów – choć w całkowicie innym państwie, w zmniejszonej wersji i na drugim końcu placu? Jej niedawny powrót, będący wynikiem prywatnej inicjatywy (najwyraźniej znanej poplamionemu farbą Stalinowi, jak można wnioskować z wyraz jego twarzy), ma na celu usunięcie Štúra i jego drużyny z niegdysiejszego placu Koronacyjnego i powrót węgierskiej władczyni na jej dawne miejsce. Nowy pomnik (który ewidentnie przeszedł lifting twarzy i wzorowany był, jak trafnie zauważyła jedna ze słowackich historyczek sztuki, raczej na obrazkach księżniczki Sissi z papierków po cukierkach niż fotografiach oryginalnej rzeźby Jánosa Fadrusza) został umieszczony w bezpośredniej bliskości szturowców tak, by sąsiedztwo to wywoływało porównania współczesnego charakteru placu z jego pierwotną funkcją. Kto wie – być może, gdyby Marii Teresie w ramach politycznej poprawności nie odebrano dwóch węgierskich strażników, głośniej domagałaby się prawa do swojego miejsca.

A jak to wszystko odbiera Ľudovít Štúr ze swoją drużyną? Wizualny kontakt z postaciami, które w tej przestrzeni pojawiły się stosunkowo niedawno, z pewnością nie robi na nim dobrego wrażenia. W jego gestach widać pewną czujność. Rozumiem go: zaraz po tym, jak zza rogu zniknął czechosłowacki lew – fragment pomnika Milana Rastislava Štefánika, który, tak jak Maria Teresa, stał kiedyś na jego miejscu (i który, jakżeby inaczej, został przeniesiony na inne miejsce) – jego pozycji znów zagraża historia – tym razem ta jej część, którą reprezentuje węgierska królowa. Jej pomnik wygląda na nieszkodliwy, ale ma bez wątpienia konfrontacyjny charakter – w jakim innym celu zostałaby umieszczona w samym centrum jego pola widzenia? Nie ma z pewnością innego powodu niż ten, aby podać w wątpliwość jego podwójne prawo do tej przestrzeni; prawo, które sobie rości od lat siedemdziesiątych XX wieku (podwójne dlatego, że poza eksponowanym miejscem, przywłaszczył sobie też jego nazwę). Jedna przeszłość powinna uszczelniać inną.

Spójrzmy na tę konfigurację raz jeszcze: kodyfikator gramatyki języka słowackiego stoi wraz ze swoimi druhami na środku historycznego placu. Z jednej strony zerka na niego wyciągnięty z przechowalni muzeum i oblany czerwoną farbą sowiecki dyktator, z drugiej zaś świeżo odlana królowa węgierska. Niektórzy mogliby tę instalację tłumaczyć jako toczący się w przestrzeni publicznej pojedynek o dziedzictwo, o prawo do Historii. Taki pogląd ma swoje uzasadnienie: okres, który reprezentuje pomnik Marii Teresy na koniu, czyli ten, w którym Bratysława była miastem koronacyjnym węgierskich królów, po dziś dzień funkcjonuje jako jedna z dominujących historycznych narracji (drugą jest obraz przedwojennego, czyli trójjęzycznego Prešporka[1]). Pomnik Ľudovíta Štúra reprezentuje słowacki element bratysławskiej historii i stanowi istotny punkt oporu w obrazie metropolii jako stolicy niezależnego państwa. Taką konfrontację moglibyśmy współcześnie odczytywać jako bój o pamięć miasta wyrażony przez próbę przeforsowania jego obowiązującej Historii. Gdy królowa prowadzi ze szturowcami batalię o wieczność (w Bratysławie jest to jeszcze bardziej chimeryczna wizja niż w innych miastach), wiecznie żywy Stalin, który na całe to widowisko spogląda z prawie niezauważalnym uśmieszkiem, paradoksalnie przypomina o niemożliwości realizacji takiego planu. Głęboka bruzda na jego szyi mówi wszystko.

Dlatego też specyficzne życie bratysławskich pomników postrzegam jako grę: grę, w której miasto pełni funkcję raczej boiska niż pola znaczeń. Właśnie Bratysława, dzięki swojemu niezakorzenieniu w jednej wielkiej Historii, zachęca do takiego odczytania. Próby przeforsowania jednej opcji kończą się z reguły fiaskiem albo, co gorsza, skutkują zapominaniem. Nie tylko dlatego, że historyzujące dziewiętnastowieczne praktyki dziś nie mają zastosowania. Ani ułożenie pomników, ani przesłanie, które sobą reprezentują, ani nawet i ich stosunek do realności miasta, ale sam fakt, że znajdują się one w nieustannym ruchu przedstawia esencję miasta – jego wielohistoryczność. Słowacki historyk Ľubomír Lipták w jednym ze swoich esejów nie tylko dokładnie opisał ten ruch, ale też go nazwał: roszada na cokołach. Rozwijając tę metaforę, w przestrzeni mojego miasta widzę, że sieć znaczeń, informacji i interpretacji rzeczywiście realizuje się tu jako szczególny wariant gry w szachy – takiej, w której zmienia się położenie nie tyle figurek na planszy, ile uczestników pozostających poza szachownicą.

Czasem można odnieść wrażenie, że same pomniki są tego świadome. Na ich rzeźbionych twarzach widać gotowość do ruchu, rozkaz roszady może przecież nadejść w każdej chwili. Jedni więc już siedzą na koniu, inni kroczą, jeszcze inni płyną łódkami. Milan Rastislav Štefánik, na nowo odlany i umieszczony w środku nowego turystycznego centrum, ma założony zawczasu hełm lotniczy. Tylko oblany farbą dyktator przed Galerią Narodową sprawia wrażenie, jakby nigdzie się nie wybierał. Akurat w jego wypadku jest oczywiste, że wkrótce stąd zniknie. Tak jak i on, po nieudanym puczu z bulwarów zniknie też Maria Teresa (a Ľudovít Štúr obroni swoją wersję Historii miasta). Zgodnie z niepisanym prawem ruchu bratysławskich pomników, kiedyś znów się pojawią, z tymi samymi postulatami panowania nad daną przestrzenią. Tak to w skrócie rzeczy się mają w mieście, które nieustannie się tworzy. Tak to wygląda w mieście, w którym na jednym placu mogą spotkać się Stalin, Maria Teresa i Ľudovít Štúr.

Ze słowackiego przełożyła Olga Stawińska

***

[1] Prešporok – dawna nazwa miasta, nazwę Bratysława nadano mu w 1919 r. (przyp. red.).

O autorach

Peter Michalík

Absolwent filologii angielskiej, filozof, uzyskał tytuł doktora na Wydziale Filozofii i Historii Filozofii Uniwersytetu Komeńskiego w Bratysławie. Redaktor kulturalny w Radiu Słowackim. Od 2013 r. jest dyrektorem programowym Festiwalu Książki w Bratysławie (BRaK) i redaktorem naczelnym wydawnictwa BRaK związanego z festiwalem.

INNE ARTYKUŁY TEGO AUTORA

Copyright © Herito 2020