Narody - historia i pamięć
„Węzły pamięci” i wizerunek Polski Niepodległej
Publikacja: 1 września 2021
TAGI DO ARTYKUŁU
DO LISTY ARTYKUŁÓW„Węzeł” implikuje, że jest coś do łączenia: z nicią, siecią, ciągiem. Władztwo pamięci i wspominania, jednostkowych czy zbiorowych, najłatwiej sobie wyobrazić na kształt rozwieszonych w przestrzeni sieci o niezliczonych skrzyżowaniach i połączeniach.
Nie potrzebujemy wiele czasu na introspekcję, aby zdać sobie sprawę, że kiedy sobie coś przypominamy – jakieś wydarzenie, datę, obraz – to coś osadzone jest w kontekście innych wydarzeń czy obrazów. Nawet tak, zdawało by się, ahistoryczny fakt jak zabieg lekarski, wspominamy razem z okolicznościami (moje pierwsze zaszywanie przepukliny: Oksford, Radcliffe Infirmary: jedzenie rozpaczliwe, o wpół do siódmej rano przeraźliwy brzęk przetaczanych wózków, na których jadą bańki z herbatą o wyglądzie i smaku starego dziegciu; druga operacja w burgundzkim Avallon, z dobrotliwymi starymi zakonnicami w kornetach i winem do obiadu i kolacji; ostatnia w Warszawie, w przedpotopowych, ale czystych salach, z jedzeniem, które łatwo zapomnieć, sama operacja omawiana z góry, długa i nareszcie skuteczna). Akcja kilku powieści Izaaka Bashevitsa Singera toczy się w Warszawie i Lublinie, nad tymi samymi rzekami i w pobliżu tych samych zamków, ale dla czytelników żydowskich i polskich w zupełnie innych, nawet obcych sobie środowiskach. Polski Lwów i ukraiński L’viv leżą na tej samej długości i szerokości geograficznej – ale dla ludzi pamiętających czasy sprzed 1945 roku są niemal zupełnie innymi miastami pod względem językowym, kulturowym i społecznym (prawie zupełnie nie było wtedy inteligencji ukraińskiej i wolnych zawodów).
Można powiedzieć, że te miejscowości istnieją w pamięci ludzkiej, indywidualnej i zbiorowej, w obrębie osobnych (choć połączonych ze sobą) kulturowych sieci skojarzeniowych. Miejsca (loci), gdzie nitki czy sznury tych sieci łączą się ze sobą, często wielostronnie, nazywam „węzłami pamięci” (memory links po angielsku, nœuds de memoire po francusku)[1].
Oczywiście pojęcia te odwołują się do znanej serii, zaprojektowanej i redagowanej przez Pierre’a Norę, Les lieux de memoire (1984–1992). Podstawowy termin lieu słynie z tego, że go trudno oddać w innych językach, jego konotacja bowiem nie odnosi się do przedmiotu materialnego; w siedmiu opasłych tomach Nory hasła zawierające nazwę topograficzną zajmują tylko około dziesięciu procent tekstu i sąsiadują z takimi, jak „La Marseillaise”, „Mourir pour la patrie” (umierać za ojczyznę), „gastronomie”, „Jeanne d’Arc” i „La recherche du temps perdu de Marcel Proust”(W poszukiwaniu utraconego czasu Marcela Prousta). Starając się tę trudność przezwyciężyć, Marcin Kula zaproponował termin „nośnik pamięci”. Wskazuje on celnie na praktyczną funkcję spełnianą u Nory przez lieu, ale ma dwie własne wady. Pierwszą jest sugerowanie przenoszenia czegoś od (z?) jednego czynnika (nadawcy) do drugiego (odbiorcy), co jest w tym przypadku mylące. Druga wada, podzielana zresztą z lieu, to brak konotacji dotyczącej kontekstu: un lieu wydaje się istnieć niezależnie od otoczenia czy środowiska. Inaczej mówiąc, lieu nie podsuwa języka czy struktury pojęciowej, w których ramach ma być rozumiany. Twierdzenie Nory, że w samym terminie (i pojęciu) jest coś specyficznie francuskiego, co powoduje jego nieprzetłumaczalność, jest może i słuszne[2]. Jednakże skoro amerykańscy, niemieccy czy polscy historycy nie mieli nigdy trudności ani w zrozumieniu intencji Nory, ani w znalezieniu we własnych kulturach narodowych równoważników takich zjawisk jak „La Marseillaise” albo „Le 14 Juillet”, (14 lipca, francuskie święto narodowe), albo „Les trois couleurs”, (trzy kolory – francuskie barwy narodowe) zdaje się, że l’exception française terminu lieu polega na jego wieloznaczności. (Dokładniej: konotacje lieu nie sugerują, że pełni on jakieś funkcje, natomiast różnica między byciem a nie-byciem lieu w siatce pojęciowej Nory polega na odgrywaniu określonej roli).
Dlatego też proponuję inny termin i pojęcie, całkiem wyraźnie metaforyczne, a zarazem semantycznie jaśniejsze. „Węzeł” implikuje, że jest coś do łączenia: z nicią, siecią, ciągiem. Władztwo pamięci (the realm of memory, jak brzmi tytuł amerykańskiego przekładu dzieła Nory) i wspominania, jednostkowych czy zbiorowych, najłatwiej sobie wyobrazić na kształt rozwieszonych w przestrzeni sieci o niezliczonych skrzyżowaniach i połączeniach.
Z punktu widzenia psychologii możemy rozróżnić dwa rodzaje przypominania sobie czy wspominania (które odpowiadają generalnie znanym systemom „szybkiego” i „powolnego” myślenia, opisanym przez Daniela Kahnemana[3]): przypominamy coś sobie albo dlatego, że potrzebujemy tego w danej chwili, bo poszukujemy wsparcia dla podejmowanej decyzji, albo dlatego, że to coś istnieje wśród zasobów naszych doświadczeń lub poznanych faktów. Pierwszy rodzaj jest bezpośredni, szybki i celowy. Drugi polega na świadomym składaniu danych, które mogą być nieprzyjemne lub niewygodne, czasem wolelibyśmy o nich zapomnieć – ale one tam tkwią, można je zignorować jednak dopiero na podstawie decyzji (albo może pod wpływem podświadomej chęci zapomnienia, jak w przypadku wydarzeń traumatycznych). To samo, co się odnosi do poszczególnych danych, odnosi się także do całych zespołów lub sieci skojarzeń.
Przypuśćmy, że słyszę nazwę „Verdun”. Kojarzę ją natychmiast z pierwszą wojną światową; własne wspomnienia przywołują obrazy zwiedzanych ruin Fortu Douaumont, la Voie Sacrée, długich zardzewiałych bagnetów wystających z ziemi, w miejscu, gdzie wielki pocisk artyleryjski pogrzebał stojących w okopie żołnierzy, itd. Posuwając się dalej po tej samej linii skojarzeń, dochodzę do „le tricolor”, a potem do „umierania za ojczyznę”; głębsza refleksja pamięciowa prowadzi mnie do Petaina, dochodzi do Republiki Vichy, dalej do de Gaulle’a i prezydenckiego ułaskawienia jego dawnego dowódcy. Tak działają węzły pamięci. Dlaczego właśnie te, a nie inne spośród nich bywają szczegółowo opisane? To jest wynik wyboru: które z węzłów, jak kolejowe albo skrzyżowania autostrad, pozwalają na więcej połączeń komunikacyjnych i które wyróżniają (lub wyróżniały) się w pamięci zbiorowej.
Zacząłem o tym wszystkim rozmyślać na początku roku 2010 dzięki inspiracji zaczerpniętej z imponujących tomów Nory, a całkiem bezpośrednio dzięki lekturze świetnego – jak zwykle – szkicu Tony’ego Judta „À la recherche du temps perdu”: France and Its Pasts („W poszukiwaniu straconego czasu”: Francja i jej przeszłości)[4]. Uświadomiłem sobie nagle coś prostego i bardzo ważnego: to prawda, że Francja zmieniła się, nawet na moich oczach, od czasu, kiedy ją widziałem w roku 1957 zaniedbaną i rozgoryczoną po wojnie. Ale przecież za czasu życia mojego własnego pokolenia, które zdążyło uczęszczać do szkoły przed 1939 rokiem, Polska zmieniła się bardziej gwałtownie i nieodwracalnie. Państwo o tysiącletniej ciągłości kulturowej, politycznej i obszarowej zostało w roku 1945 przesunięte, jak mebel, jednocześnie geograficznie na zachód, a politycznie na wschód. Z państwa tradycyjnie wielo-kulturowego i wieloetnicznego[5] stała się raptem (także na skutek zagłady Żydów) najbardziej jednorodnym etnicznie krajem Europy.
Przez kilka poprzedzających wieków, nawet w studwudziestotrzyletnim okresie rozbiorów i obcego panowania, nikt (a na pewno nikt z Polaków) nie wyobrażał sobie Polski bez Lwowa i Wilna, bo takiej nie było. Dziś nikt nie domaga się rewizji granic, ale historia i architektura obu miast pozostają niezbywalnym składnikiem kultury polskiej. Akcja Pana Tadeusza, naszej epopei narodowej, którą od kilku pokoleń zna każde polskie dziecko, toczy się jednoznacznie w „Polsce” – ale w całości na obszarze dzisiejszej Białorusi i Litwy. Jego autor nawet w życiu nie odwiedził Warszawy albo Krakowa… Drugi wieszcz narodowy, Juliusz Słowacki, jest najznakomitszym pisarzem swojej rodzinnej Ukrainy, z którą czuł się duchowo związany – ale uważał się za Polaka i pisał tylko po polsku (niekiedy po francusku). Miejsc takich jak Kamieniec Podolski (dziś na Ukrainie) czy jezioro Świteź (dziś na Białorusi) nie możemy usunąć z naszej pamięci, naszej historii i mitologii kulturowej.
Takie przykłady można mnożyć. Jednakże jak dotychczas nikt nie postarał się o odtworzenie zbiorowego wizerunku tamtej Polski, za którą tyle setek tysięcy ludzi było gotowych walczyć i poginęło podczas drugiej wojny światowej w podziemnej Armii Krajowej, w sowieckich więzieniach i łagrach, na polach bitew od Warszawy do Narwiku, Tobruku, Monte Cassino i Falaise.
To jest właśnie zadanie, którego podjęło się grono stu osiemdziesięciu autorów ponad czterystu haseł w planowanym tomie „Węzły pamięci Polski niepodległej”.
Oto garść przykładów (nie ma haseł osobowych, bo dane biograficzne są najpowszechniej dostępne; większość haseł to nazwy miejscowości, jako że cokolwiek się fizycznie działo, działo się gdzieś): „17 września 1939 roku”; „Antysemityzm”; „Bank Polski”; „Berdyczów”; „BIP czyli Biuro Informacji i Propagandy Komendy Głównej Armii Krajowej”; „Boże Ciało”; „Deportacje”; „Dwór szlachecki”; „Electio viritim”; „Elstera”; „Falaise”; „Francja”; „Gdynia”; „Gloria victis”; „Grodno”; „Harcerze”; „Hôtel Lambert”; „Jedwabne”; „Katyń”; „Krzemieniec”; „Lwów – kawiarnia Szkocka”, „Majdanek”; „Masoni”; „Mazurek Dąbrowskiego”; „Northolt”; „Obywatel”; „Ochrana”; „Ossolineum”; „Pieczątka Rządu Narodowego”; „Polskie Państwo Podziemne”; „Rzeczpospolita”; „Somosierra”; „Targowica”; „Unia Lubelska”; „Warszawianka”; „Warszawa – Pałac Rzeczypospolitej”; „Wilno – uniwersytet”; „Żelazowa Wola”. Jest parę tekstów autobiograficznych, jak wspomnienie profesor Marii Straszewskiej, która przez cztery lata 1941–1945 była sekretarzem redakcji „Biuletynu Informacyjnego”, oficjalnego tygodnika KG AK. Jest rozmowa między Zbigniewem Brzezińskim a niżej podpisanym na temat polskich tradycji niepodległościowych.
Stu osiemdziesięciu naszych autorów to przeważnie profesorowie wyższych uczelni, czynni lub emerytowani; najwięcej jest oczywiście historyków, ale są także filozofowie, politolodzy, prawnicy, socjologowie, historycy literatury i sztuki, oficerowie wojska. Należą do paru kolejnych pokoleń akademickich, do różnych szkół naukowych i rozmaitych prądów badawczych, reprezentują różne dzisiejsze sympatie polityczne. Jedni dołączyli się do projektu spontanicznie i od początku, inni zostali doproszeni podczas pracy. Po krótkim czasie Muzeum Historii Polski zaofiarowało nam gościnnie wsparcie logistyczne i pieniądze na skromne honoraria.
Książka, księga raczej, będzie również zawierać, oprócz ponad tysiąca stron tekstów. osiemdziesiąt stron z około dwustu ilustracjami – większość z nich to fotografie z okresu II RP nigdy dotychczas niepublikowane. Mamy zamiar ją wydać na dwusetną rocznicę Powstania Styczniowego – wydarzenia, które było ostatnim zrywem starej wieloetnicznej Rzeczypospolitej i pół wieku później stało się kamieniem węgielnym mitu założycielskiego Polski Odrodzonej.
***
[1] Zdzisław Najder, Węzły europejskiej pamięci, w: Szkice i eseje na dwudziestolecie Międzynarodowego Centrum Kultury, Kraków 2011, s. 222.
[2] Pierre Nora, La notion de ‘lieux de mémoire’ est-elle exportable?, w: Lieux de mémoire et identités nationales, red. Pim den Boer, Willem Frijhofff, Amsterdam 1993, s. 4.
[3] Ogłoszone ostatnio podsumowanie: Daniel Kahnemann, Thinking, fast and slow, London 2011, passim.
[4] Tony Judt, „À la recherche du temps perdu”: France and Its Pasts, w: Reappraisals: Reflections on the forgotten twentieth century, London 2009, s. 196–218. Ogłoszony po raz pierwszy w 1998 roku jako recenzja amerykańskiego przekładu serii Nory.
[5] Znakomite przedstawienie problematyki związanej z I Rzeczypospolitą wielu narodów zawiera książka Timothy’ego Snydera The Reconstruction of nations: Poland, Ukraine, Lithuania, Belarus 1569–1999, New Haven & London 2003; wyd. pol. Rekonstrukcja narodów, tłum. Magda Pietrzak-Merta, Sejny 2006.
Copyright © Herito 2020