Socrealizm magiczny?
A jeśli socrealizm wcale się nie skończył?
Publikacja: 31 marca 2023
TAGI DO ARTYKUŁU
DO LISTY ARTYKUŁÓWZ profesorem Bohdanem Cherkesem rozmawia Łukasz Galusek
Mimo deklaracji nawiązania do „demokratycznego” antyku, do prawideł architektury greckiej, realizm socjalistyczny lubował się w formach imperialnych, stylu carów przekształconym w proletariacką klasykę. Nowa architektura musiała być przede wszystkim zrozumiała dla człowieka, który przyjechał ze wsi do miasta, który zaczął pracować na budowie czy w fabryce.
Łukasz Galusek: Na czym polega socjalistyczny realizm?
Bohdan Cherkes: „Wielka Encyklopedia Radziecka”, ta „biblia komunizmu” jednoznacznie stwierdza, że jest to metoda twórcza, dająca estetyczny wyraz socjalistycznie świadomej koncepcji świata i człowieka, metoda właściwa czasom zmagań – „walki”, jak wówczas mówiono – o ustanowienie społeczeństwa socjalistycznego. Życie zgodne z ideałami socjalizmu – akcentowano w haśle – określa treść, strukturę i środki artystyczne „nowej” sztuki. Encyklopedyści podkreślali też rolę, jaką odgrywają jej dzieła w krzewieniu idei socjalistycznych w Związku Radzieckim i poza jego granicami.
Sam termin pojawił się po raz pierwszy 23 maja 1932 roku na łamach „Litieraturnej Gaziety”…
Jeden z badaczy architektury tamtego czasu, Dmitrij Chmielnicki mówi wprost, że proklamowanie „nowej” metody w sztuce było pomysłem Stalina i miało jeden cel – zlikwidowanie dotychczasowych organizacji twórczych i podporządkowanie wszelkiej działalności artystycznej wodzowi i partii. Konkretnie, publikacja w „Litieraturnej Gaziecie” była wymierzona w członków RAPP, Rosyjskiego Stowarzyszenia Pisarzy Proletariackich powstałego na początku lat dwudziestych, którzy – otwarcie i agresywnie – niszczyli awangardę literacką, starając się dokonać swoistej rewolucji kulturalnej i sprowadzić pisarstwo do jeszcze jednej formy walki klasowej. Iwan Groński – ten, który pierwszy użył nowego terminu – w swoich wspomnieniach przywołał rozmowę ze Stalinem na początku maja 1932 roku, kiedy zaproponował, aby „dialektyczno-marksistowskiej metodzie twórczej” promowanej przez pisarzy zrzeszonych w RAPP przeciwstawić „realizm komunistyczny”. Wodza jednak nie przekonał. Stalin był zdania, że zanim osiągnie się komunizm, trzeba wpierw zbudować socjalizm. Stanęło więc na „realizmie socjalistycznym”.
Który jak się zdaje, wcale nie skończył się wraz ze śmiercią Stalina w 1953 roku.
I to jest najciekawsze. Nikita Chruszczow, który przejął po nim władzę, choć walczył z kultem poprzednika, wcale nie kwestionował socrealizmu jako metody. „Wielka Encyklopedia Radziecka”, której trzecie wydanie ukazało się w latach osiemdziesiątych, mówi dokładnie, kiedy i jak socrealizm powstał, ale nie wspomina, czy się zakończył. Chruszczow próbował naprawiać radzieckie imperium, którego jedną z bolączek była sytuacja mieszkaniowa, niesławne komunałki. Jego postulat stosowania metod przemysłowych, polepszania jakości, a zarazem obniżaniu kosztów budownictwa otwarł drogę do tak zwanego socmodernizmu, czyli budowania nowoczesnego na wzór zachodni, w formach technologicznie uzasadnionych. Masowo zaczęły powstawać chruszczowowskie czynszówki, bardziej ekonomiczne. Stalinowski klasycyzm był po prostu za drogi. Potem nastały rządy Leonida Breżniewa i socjalistyczna nowoczesność znów się zmonumentalizowała. Jej ukoronowaniem są obiekty zbudowane na Letnie Igrzyska Olimpijskie w Moskwie w 1980 roku. I choć w latach osiemdziesiątych imperium zmierzało już ku niechybnemu upadkowi, w moim przekonaniu o architekturze realizmu socjalistycznego możemy mówić do końca ZSRR, do 1991 roku. A tak zwany socmodernizm jest dla mnie tylko podfazą socrealizmu zapoczątkowanego w latach trzydziestych.
Pomówmy jeszcze o metodzie. Co było atrakcyjnego w architektonicznym socrealizmie?
W ogłoszonym w 1931 roku międzynarodowym konkursie na Pałac Rad wszystkie nowoczesne projekty przepadły z kretesem. Społeczeństwo radzieckie pragnęło akademickiego klasycyzmu na kształt osiemnastowiecznego Petersburga. Mimo deklaracji nawiązania do „demokratycznego” antyku, do prawideł architektury greckiej, realizm socjalistyczny lubował się w formach imperialnych, stylu carów przekształconym w proletariacką klasykę, jak mawialiśmy. Nowa architektura musiała być przede wszystkim zrozumiała dla człowieka, który przyjechał ze wsi do miasta, który zaczął pracować na budowie czy w fabryce. Wyjąwszy formę, problemem konstruktywizmu była jakość budynków, wykonawstwo, dostosowanie form do klimatu, funkcji do realnych potrzeb. Do dziś Moskwa ma kłopot na przykład z utrzymaniem w należytym stanie ikon konstruktywizmu takich jak dom Konstantina Mielnikowa czy jednostka mieszkalna Narkomfinu Moisieja Ginzburga i Ignatija Milinisa.
Tymczasem realizm socjalistyczny był bardzo solidny.
Nie zawaham się powiedzieć, że niemal jak u Witruwiusza wraz z solidnością szły funkcjonalność i piękno. Dość wspomnieć dzieła Iwana Żołtowskiego, zresztą Polaka urodzonego w Pińsku, wykształconego w petersburskiej Akademii Sztuk Pięknych, który w latach 1900–1920 dokonał pierwszego rosyjskiego przekładu „Czterech ksiąg o architekturze” Andrei Palladia, wydanych w Moskwie w 1936 roku, a więc już po proklamowaniu socrealizmu. Jako architekt Żołtowski okrzepł jeszcze przez rewolucją, świetnie rysował, cenił renesans i klasycyzm. Kiedy zawitałem do Vincenzy i ujrzałem Loggię del Capitaniato Palladia zrozumiałem, że to dom na ulicy Mochowej projektu Żołtowskiego z lat 1932–1934, tylko w mniejszej skali, bez odpowiedniego przedpola… W domu tak podziwianym przez moskwian, a przez architektów złośliwie nazywanym „gwoździem do trumny konstruktywizmu”, widzę – bez cienia ironii – „kamień węgielny” architektonicznego socmodernizmu. Zresztą kontrowersje nie cichną nawet dziś. Wspomniany już Dmitrij Chmielnicki, autor monografii Żołtowskiego, krytykuje gmach ze względu na bezpośrednie sąsiedztwo Kremla. Pierwotnie miał być amerykańską ambasadą, ale tak naszpikowano go podsłuchami, że Amerykanie zrezygnowali i zaadaptowano go na budynek mieszkalny dla pracowników Mossowietu – moskiewskiej rady miejskiej. Stalin był zachwycony tą architekturą. Żołtowski zaskarbił sobie jego wielką sympatię i przychylność.
Z perspektywy czasu, jaki upłynął, kogo zaliczyłby pan profesor do najwybitniejszych twórców socrealizmu?
Obok Żołkiewskiego na pewno Aleksieja Szczusiewa, autora sławnego Mauzoleum Lenina i niesławnej Łubianki, którego cenię za Instytut Marksa, Engelsa, Lenina i Stalina w Tbilisi powstały w latach 1934–1936 i łączący klasyczny monumentalizm ze wspaniałym detalem inspirowanym sztuką gruzińską. Borisa Iofana, choć jego wizjonerski projekt Pałacu Rad – zamierzonego jako najwyższy budynek świata – nigdy nie został zrealizowany. Bezsprzecznie Lwa Rudniewa, projektanta warszawskiego Pałacu Kultury i Nauki oraz moskiewskiego gmachu Uniwersytetu im. Łomonosowa, a dla mnie przede wszystkim autora gmachu Rady Najwyższej Azerbejdżańskiej Socjalistycznej Republiki Radzieckiej w Baku z 1936 roku. Orientalny socrealizm, o jakości którego świadczy najlepiej chyba to, że również i dziś pozostaje siedzibą azerskiego rządu. Dodam również Iwana Fomina z gmachem Rady Najwyższej Ukraińskiej Socjalistycznej Republiki Radzieckiej w Kijowie z 1936 roku, pierwotnie przeznaczonym dla KGB. Także ten kijowski gmach pozostaje nadal siedzibą rządu.
Z własnego, ukraińskiego podwórka dodałbym jeszcze budynek parlamentu, Werchownej Rady w Kijowie zaprojektowany przez Wołodymyra Zabołotnego i wzniesiony w latach 1936–1939 a pierwotnie przeznaczony dla Rady Najwyższej Ukraińskiej SRR. Oraz gmach Komitetu Centralnego Komunistycznej Partii Ukrainy – obecnie ukraińskie Ministerstwo Spraw Zagranicznych – autorstwa Iosifa Łangbarda, urodzonego w Bielsku Podlaskim i znanego przede wszystkim z wielkich kreacji mińskich: placu Rządowego z siedzibą Rady Najwyższej Białoruskiej SRR, Teatru Państwowego Opery i Baletu i gmachu Akademii Nauk Białoruskiej SRR.
Socjalistyczny klasycyzm świetnie się sprawdza jako architektura państwowa!
Mówiliśmy o luminarzach, a co stało się z tymi, którzy nie odnaleźli się w nowej „metodzie twórczej”?
Wyemigrowali, niekiedy wewnętrznie.
Znów posłużę się bliskim mi przykładem: Witold Minkiewicz, wybitny architekt, profesor a nawet rektor Politechniki Lwowskiej. Na wystawie Lwów nowoczesny w Galerii MCK pokazywano jego świetne Laboratorium Mechaniczne zbudowane dla naszej politechniki w latach 1923–1937. Żelbetowe, nowoczesne, bo Minkiewicz podziwiał współczesną mu architekturę francuską i niemiecką, cytował Le Corbusiera w wykładzie inaugurującym rok akademicki 1928. W 1941 roku został zaproszony do Moskwy, aby zapoznać się osiągnięciami architektury realizmu socjalistycznego. Wiem, że gościł w Moskiewskim Instytucie Architektury, gdzie próbowano go przekonać, iż realizm socjalistyczny jest najbardziej postępową metodą projektową. Bez skutku. 3 stycznia 1945 roku został aresztowany. We lwowskich archiwach NKWD odnalazłem jego sprawę. Feralnego 3 stycznia przeszukano mieszkanie profesora. Uderzył mnie zachowany w aktach szczegółowy opis tego, co w nim było: ile krzeseł, jaka kanapa, w jakim stanie meble, że miał niebieski ołówek… W przesłuchaniach Minkiewiczowi zarzucano, że po powrocie z Moskwy krytycznie wyrażał się o tamtejszej architekturze. Przesłuchano również profesora Jana Bagieńskiego, starając się wydobyć potwierdzenie, że Minkiewicz krytycznie wypowiadał się o socjalistycznej architekturze. Gdy ten zaprzeczył, oskarżono Minkiewicza o milczenie, o to, że nie krzewił w środowisku lwowskim architektury socjalistycznej. Zarzucono mu także, że nadal wykłada po polsku oraz że jego kurs architektury bazuje na przedwojennym „polskim” programie. Mimo braku jednoznacznych dowodów został zesłany, wraz z kilkoma innymi profesorami, do kopalni w Krasnodonie w dzisiejszym obwodzie ługańskim. Miał 65 lat! We wrześniu 1945 roku wrócił, lecz w czerwcu następnego roku w ostatniej grupie repatriowanych profesorów opuścił Lwów. Trafił najpierw do Krakowa, a ostatecznie do Gdańska. W Polsce, przypomnę, kierował odnową Wawelu oraz Katedrą Architektury Monumentalnej na Politechnice Gdańskiej, ale to inny temat. O losie jego pokolenia doświadczonego przez totalitaryzm i skutki jałtańskiego porządku powiedziano już wiele, mnie zaś uderzyło to, że niedolę Minkiewicza zapoczątkował właściwie brak entuzjazmu dla socrealizmu!
Z kolei żona profesora, Zofia Albinowska, nie zdecydowała się wyjechać, pozostała we Lwowie. Długo docierałem do informacji o niej. Była córką polskiego generała, malarką wykształconą w Wiedniu i w Paryżu, wziętą portrecistką, przewodniczącą Związku Artystów Polskich. Dowiedziałem się, że w latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych była dość popularna we lwowskim kręgu artystów, od czasu do czasu wystawiała, zapisała się nawet do Związku Artystów Ukraińskich. Ale malowała tylko wnętrza i kwiaty. To była jej, jak się zdaje, niezgoda na zadekretowaną „metodę twórczą”, jej wewnętrzna emigracja. Zmarła w 1972 roku, dziesięć lat po śmierci męża, którego po jego wyjeździe ze Lwowa nigdy już nie zobaczyła. Los obojga małżonków jest odwrotną stroną medalu, na którym wybito zasługi tuzów socrealizmu. Uderzyła mnie zaskakująca zbieżność szczegółowego opisu mieszkania Minkiewiczów sporządzonego przez oficera KGB z powojennymi obrazami wnętrz, jakie malowała Albinowska, wnętrz pustych po wyjeździe męża, a zarazem nienaruszonych, jakby nic się nie zmieniło, takich jak przedtem… jak w wierszu Achmatowej zaczynającym się od słów: „Wszystko jak przedtem: w oknach jadalni / Cicha śnieżyca bije” …Achmatowej tak okrutnie doświadczonej utratą bliskich i bolszewicką anatemą.
Czy jesteśmy już w stanie spojrzeć na socrealizm bez emocji?
Możemy go cenić za jakość – projektów wyłanianych w konkursach, przygotowywanych z rozmachem i całościowo, jako Gesamtkunstwerk, totalne, by nie rzec totalitarne dzieło sztuki, jednakowoż zaprojektowanych rzetelnie, solidnie wykonanych, ze świetnym rzemiosłem, dobrze rozwiązanych inżyniersko. Zwłaszcza dziś, w erze deweloperów, dla których liczy się tylko stosunek metra kwadratowego do kosztów. W ciasnocie naszych „apartamentów”, w zakorkowanych „arteriach” naszych miast.
Możemy żałować, że wiele dobrych dzieł uległo dewastacji, ale natury naszej nie zmienimy. Ikonoklazm jest jedną z form rozbratu z przeszłością. Zapomnienie, wymazanie pomaga się z nią uporać.
Nie chciałbym zostać uznany za adwokata socrealizmu. Ale przyglądam się mu, znajduję paradoksy.
Z jednej strony odkrywam, z jaką dumą niektóre z moskiewskich drapaczy chmur zbudowanych już w naszym, XXI wieku nawiązują do słynnych Siedmiu Sióstr – stalinowskich wysokościowców, które w latach pięćdziesiątych uczyniły z Moskwy prawdziwą stolicę czerwonego imperium. Z drugiej – na rosyjskich i ukraińskich witrynach internetowych poświęconych socrealizomowi odnajduję malarstwo… Zofii Albinowskiej.
Czy to nie znak, że ta historia nie ma jeszcze końca?
Copyright © Herito 2020