Górnośląskie konflikty wokół pamięci historycznej

Konflikty pamięci

Górnośląskie konflikty wokół pamięci historycznej

Publikacja: 27 października 2021

NR 13 2013

TAGI DO ARTYKUŁU

DO LISTY ARTYKUŁÓW

Czy odważymy się odejść od utrwalonych obrazów tracących wiarygodność i czy spróbujemy – wraz z ryzykiem błędów i pomyłek – zrewidować niegdysiejsze skamieliny i spojrzeć na siebie z suwerennego dystansu, bez heroicznego patosu i z odrobiną humoru?

Czym jest zakotwiczona w historii pamięć jako tworzywo naszej tożsamości? To pytanie stawiamy sobie i innym ostatnimi czasy nader często. Próbujemy tą drogą określać samych siebie i nasze korzenie. Okazuje się jednak, że sprawa nie tylko nie jest prosta, ale też mocno konfliktogenna.

Wątków tu wiele, ale skupimy się teraz na dwóch. Pierwszy, natury bardziej ogólnej, traktować będzie o współczesnym stanie umysłów w procesie odchodzenia od stereotypów zadekretowanej jednorodności. Drugi opisuje rozgrywający się na tym tle dramat górnośląski – regionu trudnego, niemieszczącego się w żadnych unifikacyjnych normach, ani tych z czasów PRL, ani II Rzeczypospolitej, regionu wielowątkowego, gdzie w swoim czasie dokonał się wielki cywilizacyjny skok industrialny, przeżywany dziś jako poprzemysłowy zmierzch.

Ale zacznijmy od sprawy pierwszej. Stawiamy sobie coraz częściej pytania: kim jestem, jakie są moje, twoje, nasze korzenie? Stawiamy pytania o naszą jednostkową i zbiorową tożsamość. Na pytania te nie ma odpowiedzi danej z góry, zaprogramowanej. W obecnym świecie wolnych ludzi – a za taki wszak uznajemy z większym lub mniejszym przekonaniem lata liczone od 1989 roku – musimy sami, odpowiedzialnie i z trudem, poszukiwać definicji mojej, twojej, naszej tożsamości. Określić, kim jesteśmy, bez naiwnego podtekstu gloryfikacji czy potępienia.

Objawia się wtedy nasza różnorodność: dla jednych ważna okazuje się geneza kresowa, dla innych śląska, zagłębiowska, niemiecka bądź żydowska, małopolska, pomorska, łemkowska. Do tego losy rodziców, dziadków w dramatycznym niekiedy zapętleniu, trudne do ogarnięcia, jako że długo wmawiano nam, iż takich spraw nie ma, lub, co gorsza, nie wolno o nich mówić. Mówiono zatem o nich szeptem, tworząc dziwaczne podziemie świadomości rozszczepionej. W istocie nie pozwalają o tym mówić wszelkie systemy totalitarne bądź dyktatura, z góry przypisujące sobie i tylko sobie prawo do określania, kim jesteśmy i kim mamy być. Doktrynerstwo ideologiczne przymusowo unifikuje ludzi w zależności od danego systemu: narodowo, konfesyjnie, rasowo, klasowo. Osobowość jednostki zostaje wtłoczona w gorset nakazanego schematu przemocą systemu administracyjno-prawnego, policyjnym dozorem, donosem Pawki Morozowa, wreszcie strachem i konformizmem.

Wydostawszy się z tego zaklętego koła, odkrywaliśmy w ostatnich dziesięcioleciach nowe horyzonty stosunków międzyludzkich, strefy wolności określania tożsamości osobistej, także rodzinnej, grupowej, regionalnej wbrew nakazywanym kiedyś schematom. Wiemy, że proces ten nie dokonuje się z dnia na dzień. Często w naszym myśleniu pobrzmiewa skamielina dawnych stereotypów, tych antyniemieckich, antyżydowskich, antyukraińskich, anty…, anty…, owych negatywnych odniesień, w których ów obcy, nie swój oznacza wykluczenie. I gdzie tu miejsce na kuzyna rabina czy dziadka z Wehrmachtu?

Zwracano nieraz uwagę na pewną niepokojącą cechę, jaka znamionuje polskie społeczeństwo doby poromantycznej: oto zatraciło ono wielką zdolność, którą miało niegdyś, w epoce przedrozbiorowej, w dobie jagiellońskiej – zdolność asymilacji, przyciągania, polonizacji obcego przybysza na prawach otwartej, tolerancyjnej gościnności. W to miejsce uprawiane bywa odrzucenie.

Tymczasem współcześnie, w dobie zrastania się wśród wielu przeciwności Europy, szukającej nowego wyrazu i nowej definicji swej ideowej tożsamości (ze sprawami techniczno- ekonomicznymi rzecz idzie mimo wszystko łatwiej), na naszym górnośląskim pograniczu stajemy wobec zadania określenia osobistej i zbiorowej formuły tożsamości, tworzenia nowej obywatelskiej spójni opartej na trudnym tworzywie, jakim jest historyczno-kulturowa niejednorodność tej ziemi i niespójność istniejących tu pamięci. Jest to materia raczej konfliktogenna niż jednocząca, zwłaszcza gdy w tle majaczy dawne dyktatorskie wyobrażenie o ideale jednolitości. W sukurs przychodzi nam doświadczony w rozprawianiu się z podobnymi przeciwnościami Paweł Machcewicz, twórca programowego konceptu gdańskiego Muzeum II Wojny Światowej, zmagający się z takimi samymi jak nasze tu na południu kłopotami – sprawy te wypełniły, jak wiemy, niejedną jego polemiczną publikację[1]. Przytoczę jego słowa: „Nikt nie ma monopolu na orzekanie, co jest polskim punktem widzenia. Polacy różnią się między sobą i jest to jedna z największych wartości demokratycznego państwa, jakim cieszymy się od 1989 roku”[2].

A jednak sprawa staje się niebezpiecznie zapętlona. Z jednej strony doświadczamy innowacyjnego poszukiwania własnych korzeni, a z drugiej próbujemy równocześnie odnajdywać się we współczesnej rzeczywistości, niewiele mając wsparcia ze strony wielkich instytucji, także kościelnych. Do tego mamy wrażenie, że doświadczenia i niełatwą spuściznę XX wieku, zwłaszcza tę po 1945 roku, z jej epidemią strachu i nienawiści ogarniającej pospołu katów i ofiary, zaczynamy dopiero przetrawiać. Na tym tle zarysował się ostatnimi czasy gwałtowny konflikt, który niczym tornado przetoczył się przez miejscowe życie publiczne, odbijając się echem w kraju i za granicą. Dotyczył on tworzonej wystawy historii Górnego Śląska w nowo budowanym kompleksie Muzeum Śląskiego, wystawy utopionej, nim zdołała zaistnieć. Zamiast ważenia racji, szukania drogi kompromisu, ukazywania złożoności pogranicza w jego bogactwie różnorodności i humorze iście breughlowskich scenerii pojawił się groźny dyktat domagający się poprawnie polonocentrycznego obrazu, wspartego na politycznym władztwie nad pamięcią zbiorową, umocowanym w modelu pamięci niosącym programową antyniemieckość. Groteskowo zabrzmiał spór o Goethego i maszynę parową z Tarnowskich Gór, a dyrektor muzeum Leszek Jodliński musiał odejść.

Można rzecz przedstawić tak jak wyżej, spłyconą i uproszczoną. Ale sprawa ma podłoże głębsze. Wszak ideologicznie warunkowane zderzenia racji pojawiają się w dziejach naszej Europy wielokrotnie, nazwać je możemy konfliktem dwóch nieprzystawalnych do siebie paradygmatów. Posługujemy się tutaj terminem Thomasa Kuhna z The structure of scientific revolutions (Chicago 1962). Jego rozważania dotyczą wprawdzie nauk przyrodniczych, ale w metaforycznym sensie odnoszą się także do zjawisk nas tutaj interesujących.

Nauka polega na permanentnym „byciu w drodze”, tworzone paradygmaty (modele, systemy) opisujące i wyjaśniające rzeczywistość są uwarunkowane swoim czasem, zachowują wiarygodność do momentu ich zakwestionowania przez nowo powstające systemy. Najbardziej znanym, kiedyś rewolucyjnie nowatorskim, był system kopernikański, dawno zastąpiony nowymi i należący już do przeszłości. Posłużywszy się tym porównaniem, dochodzimy do wniosku, że opisany przypadek niefortunnej wystawy historycznej jest dokumentem obecnego czasu: zderzenia i konfliktu wiarygodności dwóch nieprzystawalnych paradygmatów – z jednej strony modelu zakładającego narodową jednorodność i prymat tejże jednorodności, model wywiedziony z tradycji systemu edukacyjnego PRL, promującego wizerunek czasu zatrzymanego, wspartego autorytetem władzy zwierzchniej (czyżby pokrewny obraz dawnego cuius regio eius religio?). Z drugiej strony pojawia się nowy model, pozostający w stosunku do poprzedniego w jawnej opozycji, dynamiczny, pojmujący przekaz kulturowy jako jednanie sprzeczności i dopuszczalność wielorakich form pamięci i historycznych narracji, zwłaszcza podskórnie bytujących na obszarach wszelkiego pogranicza, w tym i tego tu, górnośląskiego. Nowy model prezentacji dziejów miał być próbą ukazania owego „bycia w drodze”. Niósł w sobie pewien niepokój poznawczy: czy odważymy się odejść od utrwalonych obrazów tracących wiarygodność i czy spróbujemy – wraz z ryzykiem błędów i pomyłek – zrewidować niegdysiejsze skamieliny i spojrzeć na siebie z suwerennego dystansu, bez heroicznego patosu i z odrobiną humoru?

W tej kwestii górnośląski ogródek wykazuje podobieństwo do czegoś, co można by nazwać naszą dzisiejszą europejskością w miniaturze. Tkwi ten region okrakiem między Polską rdzenną i owym krajem Nigdzie: ziemiami zachodnimi, nadal wyobcowanymi kulturowo. Wszak dla Polski śląskie pogranicze nigdy nie było mitogenne, nie ma odniesienia do wielkiej tradycji sarmacko-romantycznej – poecie bliżej było do Bakczysaraju niż do Opola. Romantyzm polskiego dworku pozostaje dla mieszkańca familoka egzotyką, napędza poczucie własnej inności. On odnajduje się w kręgu malarzy Grupy Janowskiej, w wyobraźni młodych artystów miejscowej Akademii Sztuk Pięknych, w upoetycznionej wielkoprzemysłowej plebejskości, także postindustrialnego zagubienia, wreszcie syndromu pamięci dramatów XX wieku, dotąd nieprzetrawionych, przykrytych stereotypami poprawności. Przypomina się Faustowskie „kto ma odwagę nazwać rzecz po imieniu?”.

Wyłania się tu pamięć tragiczna, oskarżająca, niczym kolejne, choć odmiennie ukierunkowane, Jedwabne: pamięć powojennych obozów jak w Świętochłowicach-Zgodzie, deportacji dziesiątków tysięcy do kopalni w Donbasie, deprecjonowania autochtonów „aborygenów” za zły akcent i śląską godkę. Ta pamięć znalazła wyraz na scenie teatru w spektaklu Miłość w Königshütte Ingmara Villqista, wywołując burzę.

Paradoksalnie w kręgu prac naukowo-badawczych postawy są inne: trudna pamięć przeszłości stanowi istotny materiał budowania historii mającej wspólny mianownik czesko-niemiecko-polski zespolony w jednym i tym samym opracowaniu, mimo że miejscami stają obok siebie różne perspektywy postrzegania tych samych spraw[3]. Nie inaczej postępowali autorzy opracowań poświęconych dziejom kultury artystycznej[4].

W tle takich poczynań odnajduje się myśl, która współcześnie nabrała zasadniczego znaczenia: przypomnienie, że pamięć historyczna jako tworzywo pisania dziejów warunkowana jest określoną sytuacją – inny obraz historii tworzy środowisko zwycięzców, mających władzę, inny zwyciężonych, którzy z reguły negują racje tych pierwszych. Rzeczą badacza jest ważenie racji sine ira et studio i budowanie narracji nazwanej przez Krzysztofa Pomiana historią krytyczną[5], dodajmy, jak dalece warunki i odwaga cywilna pozwolą.

W kontekście tych doświadczeń winno powstawać przyszłe dzieło unaocznienia historii górnośląskiej w postaci multimedialnej ekspozycji muzealnej, jako narracja i dzieło sztuki. Przed takim zadaniem stoi obecnie Muzeum Śląskie w Katowicach, zadaniem trudnym, bo w pamięci tkwi polityczny dyktat, który unieważnił koncept powstały rok temu. Czy sytuacja ta rzuci cień na wiarygodność obecnych poczynań? Jak zmierzy się nowa wersja z owa zapętloną, trudną historią? Przyszłość pokaże.

Pamięć górnośląskiego regionu ma wiele odsłon i wymaga oprócz rzeczowej analizy sporej dozy empatii i tolerancji. Na razie w naszej Europie, takiej, jaka jest, dostrzec można cechy, w których opisywany region odnajduje się bezbłędnie, na przykład dążenie do nowej jedności przy rozsadzających ową jedność zróżnicowaniach: narodowych, konfesyjnych, cywilizacyjnych. Do tego od wielu stuleci Europa jawi się przewrotnie dwuznaczna, ze stałą skłonnością do kwestionowania samej siebie, rewolucyjnego wywracania do góry nogami zastanych porządków, z elastycznie giętką zdolnością budowania z uprzednio rozbitych elementów nowej rzeczywistości. W tym nieustannym dzianiu się Europa tworzy swe kolejne nowe oblicza. Doświadczamy tego samego tutaj, na Górnym Śląsku, w tym nieco zapyziałym, a jednak bardzo europejsko-autentycznym zakątku Europy, mozolnie budującym swój nowy wizerunek pamięci z zastanej masy upadłościowej historii lokalnej. Buduje ten wizerunek w miejscu, w którym z natury musi potężnie iskrzyć: dostrzeżemy to lepiej, gdy spojrzymy na cały region z bardzo wysoka. Wtedy zobaczymy, że stykają się tutaj, zderzają, zachodzą na siebie, mieszają dwie historyczno-kulturowe „płyty tektoniczne”: wschodnioeuropejskiej kultury agrarnej i zachodniej industrialnej.

To tylko jeden, najbardziej może spektakularny przykład złożoności tej ziemi, stanowiący o jej prowokacyjnej niezwykłości. Pamięć skupiona wokół tak pojmowanych dziejów niesie w sobie niezmiernie trudne zadanie zbudowania wiarygodnego obrazu albo raczej wielu obrazów tego dziedzictwa.

***

[1] Por. Paweł Machcewicz, Spory o historię 2000–2011, Kraków 2012.

[2] Oświadczenie P. Machcewicza wobec programu polityzacji muzeów zawartego w przemówieniu Jarosława Kaczyńskiego na zjeździe PiS w Sosnowcu; por. Adam Leszczyński, Kaczyński polonizuje muzea, „Gazeta Wyborcza” nr 152, 2 lipca 2013.

[3] Por. Joachim Bahlke, Dan Gawrecki, Ryszard Kaczmarek, Historia Górnego Śląska. Polityka. Gospodarka i kultura europejskiego regionu, Gliwice 2011.

[4] Por. Ewa Chojecka, Jerzy Gorzelik, Irma Kozina, Barbara Szypka-Gwiazda, Sztuka Górnego Śląska od średniowiecza do końca XX wieku, Katowice 2004, 2009.

[5] Por. Krzysztof Pomian, Historia. Nauka wobec pamięci, Lublin 2006.

O autorach

Ewa Chojecka

Historyczka sztuki. Założycielka i wieloletnia kierowniczka Zakładu Historii Sztuki na Uniwersytecie Śląskim w Katowicach. Autorka licznych opracowań dotyczących sztuki Górnego Śląska oraz architektury XIX i XX wieku. Pod jej kierunkiem powstała „Sztuka Górnego Śląska – od średniowiecza do końca XX wieku”. Autorka między innymi „Miasta jako dzieło sztuki. Architektura i urbanistyka Bielska-Białej do 1939 roku” czy „Silesia incognita. Architektura kościołów ewangelickich Górnego Śląska 1945-2017”. Współpracuje z Instytutem Dokumentacji Architektury Biblioteki Śląskiej. Współzałożycielka powstałego w 1989 roku Związku Górnośląskiego.

INNE ARTYKUŁY TEGO AUTORA

Copyright © Herito 2020