Opowieści z krajów, których już nie ma
Naród bez ludu. NRD w historii Niemiec
Publikacja: 31 sierpnia 2021
TAGI DO ARTYKUŁU
DO LISTY ARTYKUŁÓWMieszkańcy NRD nie mieli nazwy i mimo wszelkich starań na Wschodzie i na Zachodzie, nawet z perspektywy czasu, nie udało się znaleźć dla nich odpowiedniego określenia. I podobnie jak w monarchii austro-węgierskiej problem nie miał natury wyłącznie językowej.
We wrześniu 1944 roku w kanadyjskim Quebecu doszło do spotkania amerykańskiego prezydenta Franklina D. Roosevelta i premiera Wielkiej Brytanii Winstona S. Churchilla. Rozmowy dotyczyły planu Henry’ego Morgentaua jun., amerykańskiego sekretarza skarbu, proponującego przekształcenie Niemiec w kraj rolniczy. Churchill wątpił w roztropność takiego rozwiązania i przestrzegał przed „bolszewizacją” Europy. Najwyżsi przywódcy sił anglosaskich mieli więc do przedyskutowania nie lada problem. Otwartą kwestią był także podział Niemiec na strefy okupacyjne. We wspomnieniach Churchilla czytamy, że pewnego przedpołudnia Roosevelt rozpostarł na swoich kolanach wielką mapę Niemiec. Chciał, by Stanom Zjednoczonym przypadła część północno-zachodnia, z bezpośrednim dostępem do morza. Premier brytyjski wybił mu to z głowy. Wspólnie nakreślili żółtą kredką przyszłe granice podziału. Decyzja zapadła jakby mimochodem. Dowództwo rosyjskie jako ostatnie dowiedziało się o tych ustaleniach. Nie zgłosiło sprzeciwu, bo przypadła mu strefa wystarczająco rozległa. A o roszczeniach Francji, jednego ze zwycięskich sojuszników, po prostu zapomniano tego dnia we wrześniu 1944 roku. O zdanie nie zapytano także pozostałych narodów walczących z nazistowskimi Niemcami i ich rządów emigracyjnych; nie poinformowano ich nawet o podjętych decyzjach. Niedługo potem Churchill miał mocno żałować postanowień z Quebecu. Tuż przed zakończeniem działań wojennych w Europie uznał, że Rosjanom przypadł zbyt duży obszar Niemiec. 18 kwietnia 1945 roku, w depeszy do nowego amerykańskiego prezydenta Harry’ego S. Trumana, pisał: „Strefy okupacyjne, ustalone w Quebecu we wrześniu 1944 roku, kiedy trudno było przewidzieć, że generał Eisenhower przedrze się tak daleko w głąb Niemiec, zostały nakreślone w zbyt wielkim pośpiechu”.
Lecz było już za późno. W pierwszym tygodniu lipca 1945 roku Brytyjczycy i Amerykanie wycofali się na ustalone pozycje, a ich miejsce zajęła Armia Czerwona. Jednocześnie forpoczty aliantów zachodnich wkroczyły na teren Wielkiego Berlina, by tam przejąć nadzór nad swoimi sektorami. Żółta kreska nakreślona na mapie Niemiec stała się granicą, a zarazem faktem budującym historię świata. Przez niemal pół wieku była linią oddzielającą od siebie całe bloki i systemy polityczne.
Mimo to w 1945 roku nikt jeszcze nie przypuszczał, że na terenie sowieckiej strefy okupacyjnej powstanie w przyszłości nowe państwo. Nikt nie wykazywał dążeń do podziału Niemiec według granic między poszczególnymi strefami – ani Stalin, ani siły zachodnie, ani niemieccy komuniści czy inne partie, ani nawet sami Niemcy. Zarówno zwycięzcy, jak i zwyciężeni ciągle jeszcze myśleli w kategoriach dyktowanych zakończoną właśnie wojną. Niemcy i naród niemiecki byli pokonanym wrogiem i należało podjąć decyzje o przyszłości kraju i jego mieszkańców. Głównym celem było definitywne pozbawienie Niemiec kolejnej możliwości napadu na państwa sąsiedzkie.
Również Związek Radziecki nie wykazywał tendencji do przeniesienia sowieckiego modelu społecznego na strefę swoich wpływów. 11 czerwca 1945 roku KPD (Kommunistische Partei Deutschlands – Komunistyczna Partia Niemiec) jako pierwsze ugrupowanie polityczne ogłosiła manifest skierowany do narodu niemieckiego. Domagała się w nim utworzenia „demokratyczno-parlamentarnej republiki”. Według działaczy komunistycznych historycznym wymogiem stało się dokończenie rewolucji obywatelskiej z 1848 roku; w manifeście nie było mowy ani o socjalizmie, ani o systemie sowieckim. W tym kontekście mieściły się również pierwsze reformy wprowadzone przez władze okupacyjne – reforma rolna, wywłaszczenie zbrodniarzy wojennych, denazyfikacja. Dopiero wraz z rozpoczęciem zimnej wojny zmieniła się obustronna taktyka i powzięto pierwsze kroki zmierzające do utworzenia nowego państwa.
Kiedy 7 października 1949 roku powołano do życia Niemiecką Republikę Demokratyczną, nikt nie przewidywał, że ten twór o glinianych nogach przetrwa dłużej niż rok. Warunki życia na terenie NRD były katastrofalne, brakowało jedzenia i opału, ludzie kradli i wykupywali towary na zapas, krajem rządziły strach i przemoc. Czy gromkie, chóralnie wykonywane pieśni, niezmiennie tryumfalny ton filmów propagandowych, kolorowe plakaty z chwacko biorącymi się do dzieła przodownikami pracy – czy to wszystko było jedynie tanią fasadą, czy też odzwierciedleniem ducha czasów, świata pionierów odkrywających nowe horyzonty? Do dzisiaj ci, którzy wtedy stali w szeregach „pokolenia odnowicieli”, z sentymentem wspominają tamte lata. Przecież wojna była skończona, mimo trudności z nadzieją patrzono w przyszłość, partia wyznaczyła nowy piękny cel, a ten zrodził poczucie wspólnoty. Ideały te przejęli – całkowicie bezkrytycznie – zwłaszcza młodzi intelektualiści. NRD definiowała się jako antyfaszystowska alternatywa dla zakotwiczonego w Bonn restauracyjnego państwa, kierowanego przez rewanżystów i dawnych nazistów.
17 czerwca 1953 roku stał się dla tego pokolenia traumatycznym przeżyciem. Kiedy na ulice wyszła niemal cała klasa robotnicza z zamiarem przegnania władzy rzekomo tylko służącej robotnikom i chłopom, na światopoglądzie wiernych zwolenników SED (Sozialistische Einheitspartei Deutschlands – Socjalistyczna Partia Jedności Niemiec) pojawiła się głęboka i trwała rysa. Od tej pory na zawsze stracili zaufanie do ludu. Starsi członkowie partii przypomnieli sobie, że w 1933 roku to właśnie lud oddał władzę w ręce Hitlera. Tłumy robotników palących czerwone sztandary przywiodły im na myśl jednostki SA. A młodsi mieli wyrzuty sumienia, bo nie tak dawno sami prężyli piersi przed symbolem swastyki w oddziałach Hitlerjugend czy Wehrmachtu. Demokracja była dla nich pustą formułą, skrywającą władzę klasy posiadającej. Wiedzieli, że to sowieckie czołgi zapobiegły rozpadowi NRD i odtąd polegali już wyłącznie na tej sile. Dominacja polityczna Związku Radzieckiego była przytłaczająca i bez czołgów. A Moskwa ani przez chwilę nie nosiła się z myślą wycofania wojsk ze swojej strefy okupacyjnej. Dwadzieścia dwie dywizje rozlokowane na terenie NRD stanowiły forpocztę radzieckiego mocarstwa w Europie. NRD była dzieckiem zimnej wojny, a jej istnienie było tym trwalsze, im chłodniejsza była atmosfera pomiędzy przeciwstawnymi blokami. SED z łatwością więc przyszło werbalne podtrzymywanie zjednoczeniowej retoryki. Radykalna zmiana postawy przywódców SED nastąpiła dopiero w 1969 roku, kiedy zachodnioniemiecka, społeczno-liberalna koalicja wprowadziła Nową Politykę Wschodnią. Nie bez podstaw władze NRD obawiały się, że rozmowy z zachodnim wrogiem klasowym mogą przyćmić atmosferę powstałą wokół dotychczasowych wrogów z zimnej wojny. Wylansowały więc hasło, że wobec odprężenia politycznego zgodnie z prawem zostanie zaostrzona ideologiczna walka klasowa. Dialektyka konfrontacji systemów politycznych wymaga bowiem najwyższej politycznej czujności. Ponadto w obszarze ideologii dla umysłów naiwnych i politycznie niedojrzałych strategia odprężania stosunków i niepostrzeżonego przenikania w struktury przeciwnika może być na pierwszy rzut oka niewykrywalna. Odpowiedzią na polityczną odwilż i normalizację stosunków było więc zwiększenie dystansu wobec RFN.
Wieczorem 27 września 1974 roku zdumieni widzowie programu Aktuelle Kamera dowiedzieli się, że Izba Ludowa dokonała zmian w konstytucji NRD. Inaczej niż wiosną 1968 roku, kiedy projekt konstytucji był szeroko dyskutowany, tym razem zmiany nastąpiły bez konsultacji. Erich Honecker wygłosił mowę, w której uzasadnił „ustawę o uzupełnieniu i zmianie konstytucji”, następnie propozycje te zostały jednogłośnie przyjęte przez parlament. Jeszcze w 1968 roku pierwszy artykuł konstytucji stwierdzał, że „Niemiecka Republika Demokratyczna jest socjalistycznym państwem narodu niemieckiego”. Teraz treść zapisu została zmieniona następująco: „Niemiecka Republika Demokratyczna jest socjalistycznym państwem robotników i chłopów”. W całości usunięto ósmy artykuł: „Niemiecka Republika Demokratyczna i jej obywatele dążą […] do zniesienia przymusowego podziału Niemiec, spowodowanego imperialistycznymi dążeniami narodu niemieckiego, i do stopniowego zbliżenia obu państw niemieckich aż do ich zjednoczenia na demokratycznych i socjalistycznych podstawach”.
W ten sposób przywództwo SED oficjalnie pożegnało się z narodem niemieckim. Nie miało to większego wpływu na codzienność obywateli NRD. Byli już przyzwyczajeni do konstytucji, której piękne obietnice nie podlegały prawnej egzekucji, nie miało więc sensu odwoływanie się do jej zapisów. Można więc przyjąć, że zmiany w jej brzmieniu miały mieć skutek na scenie międzynarodowej i stanowić sygnał dla RFN, iż odtąd jej sąsiadka z żelazną konsekwencją podążała będzie własnymi ścieżkami. Premier NRD Willi Stoph, w rozmowie z kanclerzem Willym Brandtem, zadał pytanie: „Czym są Niemcy?”. Natychmiast też sam na nie odpowiedział: „To taki hotel w Lipsku”.
Następnym krokiem było zmienianie nazw. Okazje do wymazania takich określeń jak „niemiecki” czy „Niemcy” trafiały się wszędzie. Lipski „Hotel Deutschland” przemianowano na „Hotel am Ring”. Swoje nazwy mogły zachować jedynie nieliczne organizacje, jak Niemiecka Kolej Państwowa czy Socjalistyczna Partia Jedności Niemiec, której pozwolono też podtrzymać jej główne hasło „Nowe Niemcy”. Konsekwencją tych działań było wykreślenie hasła „Niemcy” z opublikowanej w 1971 roku drugiej edycji Meyers Neues Lexikon. Ten, kto chciał sprawdzić, co Heinrich Heine miał na myśli, pisząc poemat Niemcy – baśń zimowa, mógł poczuć się zawiedziony tym wydaniem leksykonu. W 1978 roku, być może w obawie przed śmiesznością, jego redakcja zdecydowała się na dodanie do czterotomowej edycji następującej siedmiowersowej definicji: „Niemcy: do 1945 roku państwo w Europie Środkowej, w kolejnych latach systematycznie dzielone przez zagranicznych i niemieckich imperialistów. Od 1945 roku na obszarze byłych Niemiec istnieje Niemiecka Republika Demokratyczna oraz Republika Federalna Niemiec, dwa państwa o przeciwstawnych systemach polityczno-społecznych”.
Sytuacja ta doprowadziła do likwidacji starego problemu i narodzin nowego. Robert Musil, w jednym ze swoich wspaniałych eseistycznych fragmentów Człowieka bez właściwości, stawia ironiczną tezę, jakoby Austro-Węgry poniosły klęskę, ponieważ ich mieszkańcy nie mieli nazwy. Węgrzy byli Węgrami – pisze – i „jedynie u ludzi, którzy ich języka nie rozumieli, uchodzili ubocznie też za Austro-Węgrów, Austriacy natomiast byli od samego początku »niczym« i winni byli zgodnie z poglądami swoich zwierzchników czuć się Austro –Węgrami lub Austriakami i Węgrami równocześnie, na co zresztą nawet brak było odpowiedniego określenia […]. Od początku istnienia ziemi żadna istota nie umarła jeszcze na skutek omyłki językowej w nazwie, ale trzeba chyba nadmienić, że austriackiej i węgierskiej czy też austriacko-węgierskiej, podwójnej monarchii to właśnie się przydarzyło, iż rozpadła się wskutek swej niemożliwej do wypowiedzenia nazwy”[1].
Również mieszkańcy NRD nie mieli nazwy i mimo wszelkich starań na Wschodzie i na Zachodzie, nawet z perspektywy czasu, nie udało się znaleźć dla nich odpowiedniego określenia. I podobnie jak w monarchii austro-węgierskiej problem nie miał natury wyłącznie językowej. Odzwierciedlał on raczej ogólną sytuację polityczną, a odgórnie narzucona nazwa „obywatel NRD” była, jako określenie czysto prawne, stosowana wyłącznie w języku urzędowym. Nie istniała tożsamość ugruntowana na czymś więcej niż na samym fakcie gremialnego uwięzienia w ramach jednego państwa.
I dlatego kolektywnie wyrażony jesienią 1989 roku postulat zjednoczenia Niemiec rzeczywiście zasługiwał na miano cudu. O postulacie tym nie było jeszcze mowy podczas demonstracji w październiku i na początku listopada. 4 listopada podczas masowych demonstracji na berlińskim Alexanderplatz mówiono o reformach, poszerzeniu demokracji, a także o socjalizmie demokratycznym. Nikt nie domagał się zlikwidowania NRD. Lecz po upadku muru 9 listopada sytuacja zaczęła się błyskawicznie zmieniać. Kiedy w grudniu 1989 roku do NRD przyjechał Helmut Kohl, by z nowym premierem Hansem Modrowem rozmawiać o pomocy gospodarczej, atmosfera była już zdecydowanie inna. 19 grudnia Hans Modrow i jego gość Helmut Kohl usłyszeli gromki i zabarwiony miękkim saksońskim akcentem okrzyk tłumu: „Niemcy, zjednoczona ojczyzna! Niemcy, zjednoczona ojczyzna!”. Ludzie zebrani na placu Teatralnym w Dreźnie chóralnie skandowali wers z hymnu narodowego NRD i powiewali zielono-białymi flagami Saksonii oraz czarno-czerwono-złotymi flagami, z których usunięto młot, cyrkiel i wieniec z kłosów zboża. Hans Modrow wyglądał jak zbity pies. Przygnębiony, z rozwichrzonymi włosami, stał obok o wiele odeń większego Helmuta Kohla. Stosunek tych dwóch niemieckich kuzynów, którzy po czterdziestu latach waśni zeszli się na rodzinnym spotkaniu, zdawała się odzwierciedlać już sama fizyczna dysproporcja tych postaci. Po jednej stronie stała zrujnowano gospodarczo, moralnie zdyskredytowana i opuszczona przez wschodnich protektorów NRD, a po drugiej bogata, ufna we własną siłę i zwycięska RFN. Wydaje się jednak, że w obliczu patriotycznej euforii spokojnych zazwyczaj Saksończyków również Kohl i jego towarzysze utracili początkową pewność siebie. W rzeczy samej, sytuacja była nad wyraz dziwna. Jeden wers z hymnu narodowego NRD, na Zachodzie wykpiony, a na Wschodzie zakazany, stał się symbolem demonstrantów, domagających się ni mniej, ni więcej tylko likwidacji ich państwa i zjednoczenia Niemiec. Obok masowego, demokratycznego ruchu mieszkańców NRD, który pojawił się spontanicznie i nieoczekiwanie w październiku 1989 roku, był to drugi cud tego burzliwego roku przemian. Fakt, że ludność NRD tęskniła za poszerzeniem wolności, demokracji i poprawy sytuacji materialnej, dostrzegał zarówno Zachód, jak i władze SED, tyle że każda ze stron opisałaby ten stan w odmiennych słowach. Uwadze analityków wschodnich i zachodnich umknęło jednak, że w skrytości ducha ludzie tęsknili także za zjednoczeniem.
Nigdy też postulat likwidacji NRD nie pojawił się w żądaniach grup opozycyjnych z lat osiemdziesiątych. Aż do późnej jesieni 1989 roku z dobrze znanych powodów odsuwano kwestię narodową w nieokreśloną, historyczną przyszłość. Zdaniem opozycji zakwestionowanie globalnej stabilności, opierającej się na dualizmie wielkich mocarstw, byłoby działaniem nieodpowiedzialnym. Wewnętrzne dyskusje zdominowało przekonanie, że w NRD najpierw musi nastać wolność i demokracja, a dopiero potem będzie można podjąć rozmowy o jej stosunku do RFN. Niemieckie państwo federacyjne wydawało się możliwe jedynie w ramach europejskiego systemu bezpieczeństwa. Opozycja, jeśli w ogóle zajmowała się kwestiami polityki zagranicznej, uważała, że ważniejsze niż jedność narodu są pokój, rozbrojenie i demilitaryzacja. Ruch emigracyjny z letnich miesięcy 1989 roku, który ostatecznie miał doprowadzić do kryzysu politycznego, także czerpał swoją dynamikę z gotowości do ryzyka ludzi, zakładających, że NRD będzie istnieć jeszcze przez długi czas. Tylko dlatego byli oni gotowi do opuszczenia mieszkań, miejsc pracy i przyjaciół, tylko dlatego decydowali się na tułaczkę z Pragi czy Budapesztu gdzieś w nieznane. Impuls, mający spowodować załamanie systemu, wyszedł więc od ludzi, którzy nie wierzyli w jego koniec. Tę samą diagnozę postawili przeciwnicy, krytycy i poplecznicy SED: NRD istniała na solidnych podstawach utrwalonego porządku świata. Lecz taki stan rzeczy nie wykluczał procesów ewolucyjnych. Nagle pojawił się wir, któremu nic nie było w stanie się oprzeć – ani rząd RFN, ani państwa zachodnie, ani nawet Związek Radziecki. Droga ku zjednoczeniu nie pozostawiała żadnej alternatywy. Jednoznaczny wynik wyborów na korzyść CDU, w pierwszych wyborach do Izby Ludowej 18 marca 1990 roku, był głosem zdecydowanie domagającym się zjednoczenia, ostatecznie dokonanego 3 października.
Wraz ze śmiercią NRD narodziła się „enerdowska tożsamość”. Rozpoczął się nowy i ostatni rozdział historii tego państwa. Pojawiło się coś w rodzaju namiastki tak często przywoływanej jedności partii i narodu. NRD pięknieje z każdym mijającym rokiem. W późnych latach dziewięćdziesiątych popularne stało się określenie ostalgia (Ostalgie). Wymyślone przez pewnego autora tekstów kabaretowych, powstałe na skutek połączenia słowa Osten (wschód) i Nostalgie (nostalgia), szybko weszło do codziennego języka. Ponieważ prawdopodobieństwo powrotu do socjalizmu jest znikome, można sobie pozwolić na pieczołowitą pielęgnację wspomnień o NRD. Adoracji tej nie są w stanie zmienić ani dogłębne naukowe badania, ani filmy, ani dokumenty czy wspomnienia z rzeczywistości naprawdę istniejącego niegdyś socjalizmu. Oprócz prostego faktu, że trzydzieści lat temu wszystko było lepsze, ponieważ każdy z nas był o trzydzieści lat młodszy, nie bez znaczenia są także rozczarowania, jakie przyniosły lata po wielkich przemianach. Różnica poziomu życia wciąż jeszcze jest znacząca, bezrobocie we wschodnich landach niezmiennie wyższe, nie ustaje też migracja na zachód wykwalifikowanej i ambitnej młodzieży. Berlin i landy we wschodniej części kraju długo jeszcze będą zależne od transferu pieniędzy dostarczanych w ramach programu wyrównywania budżetów niemieckich landów. Regułą stało się już, że południowo- i zachodnioniemieccy politycy przed każdymi wyborami domagają się likwidacji tych płatności. W opinii partii lewicowych winę za niesatysfakcjonującą sytuację gospodarczą i społeczną ponosi kapitalizm, a ich sympatycy zacierają ręce, gdy w bankowych kwartałach miast młodzi ludzie rozbijają namioty, by protestować przeciwko władzy pieniądza.
W 1949 roku rosyjska strefa okupacyjna przekształciła się w państwo, którego poza blokiem komunistycznym nikt nie chciał uznać. Na przekór wszystkim trudnościom kraj ten trwał przez czterdziesi lat i za zasiekami z drutów kolczastych stworzył swoim obywatelom warunki życia jak z drobnomieszczańskiej idylli. Wydawało się, że świat zapomniał o państewku rozciągającym się między przylądkiem Arkona a górami Fichtel. A potem życiem tego kraju z brutalną siłą wstrząsnęła historia. Zniknąwszy z mapy świata, stał się obszarem, na który przenoszone są niespełnione społeczno-polityczne marzenia, utopią karmiącą się przeszłością . Taką utopią jednak, która wobec smutnej porażki, jaką poniosła w realnym świecie, nie ma żadnej siły rażenia.
Z niemieckiego przełożyła Barbara Andrunik
Esej powstał dzięki współpracy z Instytutem Goethego w Krakowie
***
[1] Robert Musil, Człowiek bez właściwości, t. 2, s. 176–177, Warszawa 2002.
Copyright © Herito 2020