Po co europie narody

Narody - historia i pamięć

Po co Europie potrzebny jest jeszcze naród?

Publikacja: 1 września 2021

NR 8 2012

TAGI DO ARTYKUŁU

DO LISTY ARTYKUŁÓW

Jaka jest kondycja narodu w Europie i we współczesnym świecie? O ile wspólnota narodowa kształtowała się jako jeden z elementów nowoczesności, o tyle usprawiedliwone wydaje się pytanie o jej rolę czy nawet legitymizację istnienia w okresie postmodernizmu. Czy naród odegrał już swoją rolę społeczną i tym samym chyli się ku końcowi?

Jak powszechnie wiadomo, każda społeczna rzeczywistość, zarówno współczesna, jak i historyczna, przekazywana jest ludziom w słowach. W kontekście rozważań nad zjawiskiem narodu należy więc rozróżnić dwa aspekty: z jednej strony sferę rzeczywistych wydarzeń i działań, z drugiej – sferę słów, pojęć. Mimo że jest to powszechnie przyjęty podział, nie wszyscy badacze stosują go w swoich dociekaniach nad przyczynowymi zależnościami. Pytanie o to, „po co potrzebny jest nam naród”, należy więc rozważyć z dwóch punktów widzenia. Po pierwsze, trzeba zastanowić się nad pojęciem, słowem, definicją narodu i jej pochodnymi. Po drugie, musimy wziąć pod uwagę rzeczywistość społeczną, względnie polityczną; mam tu na myśli rzeczywistość grupy społecznej określanej mianem narodu. Nie można też zapominać o jeszcze jednym elemencie, mianowicie o przestrzeni; trzeba pamiętać, że termin „naród”, mimo iż jest zjawiskiem (i pojęciem) przede wszystkim europejskim, obecnie używany jest w kontekście globalnym. Badania tego terminu nie mogą więc ograniczać się wyłącznie do europejskiej perspektywy; pojęcie to należy umiejscawiać w konkretnych ramach przestrzennych i z uwzględnieniem różnic terytorialnych, zwłaszcza różnic między Europą i resztą świata.

Opierając się na tych podstawowych założeniach, chciałbym zbadać i udowodnić trzy zasadnicze tezy:

Po pierwsze, w różnych czasach i językach pojęcie „naród” było i wciąż jeszcze jest używane jako określenie bardzo różnych historycznych sytuacji i społecznych elementów.

Po drugie, wspólnoty, duże grupy społeczne określane tym terminem rozwinęły się pod względem historycznym i typologicznie były i są – mimo podstawowych cech wspólnych – wciąż jeszcze bardzo zróżnicowane.

Po trzecie, naród jako pojęcie oraz zjawisko tożsamości narodowej jest fenomenem typowo europejskim; pojęcie narodu zostało „eksportowane” na tereny pozaeuropejskie, by tam, w odmiennych cywilizacjach i systemach wartości, zyskać inne, odpowiednie do zastanych warunków znaczenie.

Życie własne terminów

Termin „naród” nie jest słowem jak każde inne, nie jest używany tylko jako określenie techniczne, na przykład państwo, ministerstwo czy mieszkaniec miasta; słowo to wciąż jeszcze ma pewne zabarwienie emocjonalne i często wykracza – lub wydaje się wykraczać – poza zwykłą kalkulację (rozumianą jako rational choice).

Przynależność do narodu wiązała się i wciąż jeszcze się wiąże dla większości ludzi z pozytywnym odczuciem. Reprezentowanie narodu jest sprawą honorową i cieszyć się trzeba z odnoszonych przez niego sukcesów – obecnie zwłaszcza w dyscyplinach sportowych, kinematografii i w obszarze know-how.

Dawniej jednak obowiązywał również imperatyw kategoryczny, dzisiaj rzadko już spotykany: obywatel miał nie tylko czerpać korzyści z przynależności narodowej, to jest wykorzystywać na swój użytek istnienie narodu, ewentualnie chlubić się jego sukcesami; miał on również ponosić odpowiedzialność za tę wspólnotę. Imperatyw ten wymagał od obywatela użyteczności dla wspólnoty poprzez aktywne działania na rzecz dobra i reputacji jej członków.

Jak do tego doszło? Niewątpliwie mamy tu do czynienia z dziedzictwem – lub obciążeniem? – rodem z XIX wieku. Niektórzy badacze uważają, że treści emocjonalne, związane z pojęciem narodu, wywodzą się z wielkiej rewolucji francuskiej, inni – że z filozofii Johanna Gottfrieda Herdera, jeszcze inni widzą tu wpływ romantyzmu. Z pewnością herderowska idea narodu jako boskiej kreacji oraz teoria języka ojczystego i kultury narodowej jako wartości samej w sobie wpłynęły na wiele jego czytelników. Na pewno przedmiotem miłości romantycznej i entuzjastycznego podziwu był między innymi naród, jego kultura i historia. Chronologicznie rzecz biorąc, taka duchowa postawa nie jest jednak „początkiem” i poszukiwanie przyczyn emocjonalizacji pojęcia „naród” należy zacząć znacznie wcześniej. Ten emocjonalny element ma bowiem o wiele głębiej sięgające historyczno-polityczne i kulturowo-semantyczne korzenie.

Rozpatrzmy najpierw element kulturowo-językowy. Powszechnie wiadomo, że słowo „naród” w niemal wszystkich europejskich językach jest pochodną (lub tłumaczeniem) łacińskiego rzeczownika natio; ten zaś wywodzi się od czasownika nascor (natus sum), oznaczającego, że coś jest częścią składową określonego kontekstu z racji swojego pochodzenia, urodzenia się w określonych warunkach. Powszechnie wiadomo, że określenie nationes, stosowane na uniwersytetach i konsyliach, odnosiło się do studentów i notabli kościelnych pochodzących z tego samego regionu. Tylko specjaliści natomiast wiedzą, że związki terytorialne określane jako natio nie zawsze pokrywają się ze współcześnie stosowanymi terminami geograficznymi; ale badacze zdają sobie sprawę, że to – już w późnym średniowieczu stosowane i uchodzące za regionalne – rozróżnienie niejednokrotnie uwzględniało także przynależność językową. Pojęcie to już wtedy ulegało więc pewnej „nacjonalizacji”, mimo że w wiekach średnich niewiele miało jeszcze wspólnego z tą formą „uspołecznienia”, jaka obecnie kryje się pod definicją „narodu”.

Już u progu nowożytności słowo natio stosowano wobec elit przynależących do tego samego państwa – na Węgrzech i w Polsce używano go w postaci natio hungaricanatio polonica jeszcze przez całe stulecia i odnosiło się do klasy politycznie uprzywilejowanej, czyli szlachty. Poza tym na określenie grupy charakteryzującej się między innymi wspólnymi cechami językowymi używano także łacińskiego słowa gens. Jeszcze jednym pochodzącym ze średniowiecza określeniem jest słowo lingua (łac. język), odnoszące się do określonej grupy językowej.

Od XV wieku i przede wszystkim w wieku XVI łacińskie natio przyjęło się i na stałe zadomowiło w utrwalających się językach narodowych. Już od samego początku proces formowania znaczenia tego terminu dokonywał się w odmiennych kontekstach, zależnych od sytuacji politycznej w poszczególnych europejskich makroregionach. Natomiast dość dokładnie proces ten można prześledzić od czasu oświecenia. Z jednej strony leksykony angielskie, adekwatnie do sytuacji politycznej, pod określeniem english nation rozumiały politycznie współistniejący lud, o strukturze uporządkowanej przez państwo. Również francuska Grande Encyclopédie mówi o la nation jako sumie poddanych (czy też ludności), żyjących pod panowaniem jednego władcy i podległych wspólnemu dla wszystkich prawu. Z drugiej strony, w ówczesnej niemczyźnie termin Nation (i jego synonim Volk = lud) kojarzony jest ze wspólną mową i kulturą. Podobnie było w języku czeskim i w większości języków słowiańskich. Niezależnie od różnic „naród” od wczesnych czasów nowożytnych nabrał pozytywnego wydźwięku i był kojarzony na przykład z pojęciem ojczyzny. Już w czasach oświecenia jego reprezentanci publikowali swoje rozważania na temat „dumy narodowej”. Prowadzili dysputy o cnotach narodowych i o specyficznych właściwościach poszczególnych grup narodowych, które zwali nacjami. Interesowali się także identyfikowaniem „wrogów narodowych”. Można więc zaryzykować stwierdzenie, że pozytywny wymiar terminu „naród” zwiększył się w czasach, gdy do głosu doszedł oświeceniowy patriotyzm wykształconych elit, swoje odbicie znajdując zwłaszcza w idei miłości do ojczyzny i jej mieszkańców, realizowanej poprzez konkretne czyny.

To wszystko wydarzyło się całe dziesięciolecia przed wielką rewolucją francuską, wraz z którą – według naszych podręczników – dopiero miała się zacząć gloryfikacja narodu, odtąd rozprzestrzeniająca się po całej Europie. Nie mam zamiaru podważać znaczenia tej rewolucji. Dzięki niej termin „naród”, podparty ideą społeczeństwa obywatelskiego, zyskał nowe treści; naród powinni bowiem tworzyć wszyscy równouprawnieni i solidarnie współdziałający obywatele. Adekwatnie wszyscy mieli też ponosić odpowiedzialność za szerzenie postępu i walkę o wolność w Europie. Również w tym punkcie można by wnieść zastrzeżenie, że pojęcie „naród” miało obywatelski wymiar już wcześniej; jednak dopiero dzięki rewolucji francuskiej nabrało ono znaczenia ogólnoludzkiego. Rewolucja, a w jeszcze większej mierze okres napoleoński w historii grand nation sprawiły, że konstrukt narodu został zindywidualizowany, zintelektualizowany i zideologizowany i stał się niejako „obowiązkowym” dobrem ogółu.

Poszukując więc korzeni emocjonalizacji i gloryfikacji pojęcia „naród”, które właściwie do dziś utożsamiane są z późniejszym okresem, czasowo odnajdujemy się przynajmniej o jedno pokolenie przed pojawieniem się romantyzmu. A to przecież ten okres obarcza się niekiedy „odpowiedzialnością” za idealizację i narodowy entuzjazm. Uważam to za nieporozumienie. Oczywiście, romantycy – a przynajmniej niektórzy z nich – podjęli ideę narodu i pielęgnowali ją, lecz to nie oni ją „odkryli” i nie oni byli jej autorami. Przypuszczam, że takie odczucia związane zarówno z narodem, jak i z romantycznością wywodzą się z tych samych lub blisko spokrewnionych korzeni. Była to pogłębiająca się niepewność jednostki postawionej wobec upadających wartości i tożsamości starego społeczeństwa, przemijającego ancien régimeʼu. Z tej niepewności wyrastało dążenie do odkrycia nowych wartości i nowej przynależności. Rzecz jasna, nie wszyscy romantycy odkryli to nowe centrum securitatis we wspólnocie narodowej ani też nie wszyscy patrioci stali się romantykami. Na marginesie, interesujące oraz inspirujące mogłoby być porównanie, w jakim stopniu idea tożsamości narodowej stanowiła część idei romantyzmu, a także ilu romantyków uczestniczyło w ruchach narodowościowych w poszczególnych krajach europejskich. Słabym punktem takiego przedsięwzięcia byłyby jednak dość spore rozbieżności w definiowaniu pojęcia „romantyzm”.

Niezależnie od tego już w XIX wieku termin „naród” był bezsprzecznie ogólnie akceptowaną wartością. Istnienie narodu i przynależność do niego kojarzone były z czymś honorowym i prestiżowym, jednocześnie jednak także zobowiązującym wszystkich jego członków. Idea narodowa była przedmiotem starannej pielęgnacji kształtujących się właśnie narodów w Niemczech, Czechach, Norwegii i na Węgrzech.

Ponieważ istnienie narodu zawierało w sobie aspekt dostojności, nie każda grupa mogła dowolnie dysponować tym szlachetnym mianem. Dostojność ta zobowiązywała naród, podobnie jak szlachectwo w rodzinach arystokratycznych, do udowodnienia swoich historycznych korzeni.

Zgodnie z popularnym w XIX wieku duchem historyzmu naród rozumiano jako zjawisko historyczne (to jest, używając współczesnego określenia, „perenialistyczne”), którego istnienia można dowieść już w wiekach średnich. A ponieważ w XIX wieku jedynie historię polityczną uznawano za prawdziwą naukę o historii, oczywiste było, że aspiracje do bycia narodem niepodparte historią polityczną nie miały żadnego znaczenia. W rewolucyjnym 1848 roku rozróżnienie na naród „historyczny” i „niehistoryczny” stało się w Europie Środkowej – zwłaszcza za sprawą liberałów niemieckich – przedmiotem zażartych dyskusji politycznych.

Historycznie udowodniona już w średniowieczu istniejąca państwowość uchodziła więc za warunek niezbędny do uznania danej grupy za naród. Tolerowano przerwy w jej istnieniu lub okresy osłabienia. Nie było jednak reguły określającej, jak długo i do jakiego stopnia państwowość ta mogła być przerwana. Nie wiadomo też, czy status autonomii, dotyczący na przykład Katalonii, uznawany był za czynnik zastępczy państwowości.

Równolegle i w coraz większej opozycji do tego tradycyjnego rozróżnienia następowała aktualizacja jego znaczenia, dokonująca się na płaszczyźnie skojarzeń przypisywanych słowu „naród”. Można było przecież „przebudzić” naród definiowany poprzez język i kulturę i ogłosić jego istnienie bez względu na to, czy mógł się on odwołać do średniowiecznej państwowości, czy też nie. To jednak nie rozwiązywało problemu, lecz tylko przesuwało go na inną płaszczyznę: skoro państwowość historyczna nie była decydująca, by uznać istnienie narodu, to jakie cechy musiała „posiadać” wspólnota dążąca do uznania jej za naród?

Pytanie o to, czym naród jest, a czym nie jest, stało się przedmiotem nauki pozytywistycznej, usiłującej wytyczyć obiektywne kryteria. Proces ten dokonywał się pod znakiem scholastycznego „realizmu”: wierzono w rzeczywiste istnienie tego pojęcia i w to, że istnieje „prawdziwy” naród, należy go jedynie naukowo zdefiniować.

Pierwszy cios zadała tej wierze subiektywistyczna definicja narodu, mówiąca o świadomości narodowej jego członków. Stanowisko to reprezentowali nie tylko często cytowany Ernest Renan, lecz również teoretycznie myślący niemieccy statystycy tego okresu, którzy tęsknili za niezmiennymi kryteriami określającymi przynależność narodową. Drugi cios – dziś niestety już niemal zapomniany – nadszedł na początku XX wieku wraz z poglądem głównego austromarksisty Ottona Bauera, twierdzącego, że w historii należy rozróżnić wiele faz rozwoju i analogicznie – wiele typów narodów, począwszy od narodu szlacheckiego, poprzez naród mieszczan i intelektualistów aż po naród okresu kapitalizmu. Bauer nie był zresztą osamotniony w swoich poglądach: w 1907 roku, kiedy ukazała się jego książka o kwestii narodowościowej, niemiecki historyk Friedrich Meinecke opublikował propozycję podziału narodu na dwa typy: naród państwowy i naród kulturowy.

Na przełomie XIX i XX wieku, w czasie najgorętszych dyskusji wokół definicji narodu, na scenę wkroczył nowy termin politycznego (lecz jeszcze nie naukowego) dyskursu: nacjonalizm. Było to słowo pozbawione przeszłości, a więc neologizm od samego początku obciążony emocjonalnie. Dla jednych nacjonalizm był synonimem miłości do narodu – na przykład we Francji – wywołując tym samym pozytywne odczucie, dla innych – zwłaszcza dla socjaldemokratów i pacyfistów – stanowił zagrożenie dla ludzkości. Ta druga definicja została poniekąd potwierdzona dokonywanymi w imieniu narodu aktami brutalności pierwszej wojny światowej.

Niezależnie od interpretacji tego pojęcia zrozumiały jest fakt, że wraz z rosnącą popularnością subiektywnej definicji narodu termin „nacjonalizm” z sukcesem podbijał również język nauki, zaczynając od USA. Proces, który w Stanach Zjednoczonych rozpoczął się już w latach trzydziestych, podbudowany zwłaszcza „ideą nacjonalizmu” Hansa Kohnsa, po drugiej wojnie światowej przyjął się również na kontynencie europejskim, najpierw w naukach społecznych, a od lat sześćdziesiątych również w badaniach historycznych. Oczywiście termin ten – mimo stale powracających deklaracji, że jest pojęciem „wolnym od wartościowania” – był różnie rozumiany w poszczególnych językach, adekwatnie do skojarzeń związanych ze słowem „naród”. W niektórych językach rzeczywiście był pozbawiony negatywnych konotacji, w innych natomiast obciążony bardzo pejoratywnym wydźwiękiem. Aspiracje zmierzające do uniwersalnego stosowania tego terminu wydają mi się „kukułczym jajem”, które nauka amerykańska podrzuciła do europejskiego gniazda.

Termin ten usamodzielnił się, co więcej – jego powstanie datuje się na XIX wiek, kiedy słowo to w ogóle jeszcze nie istniało! Wszystko, co dotyczyło narodu, określane więc było „nacjonalizmem”, najczęściej bez jakiegokolwiek rozróżnienia, w najlepszym przypadku z przymiotnikiem precyzującym znaczenie. Niekiedy autorzy (np. Eli Kedouri lub Ernest Gellner) w nacjonalizmie upatrywali siły sprawczej narodu. Lecz mimo że nacjonalizm był uznawany za primus movens, praprzyczynę, miał być również wytłumaczalny przyczynowo. Nie istnieje wiele podobnie dosadnych przykładów na usamodzielnienie się słowa czy pojęcia oderwanego od rzeczywistości, które działając wstecz, autorytarnie tę rzeczywistość określa, a w pewnym sensie nawet ją „gwałci”.

Polemikę z bezmyślnym stosowaniem terminu „nacjonalizm” uważam w tym miejscu za zbędną. Powinna wystarczyć uwaga, że większość autorów rozumie pod tym pojęciem te wszystkie opinie, działania i instytucje, które wiążą się z narodem lub deklarują intencję takiej konotacji. Natomiast kwestią ciągle jeszcze otwartą pozostaje pytanie o to, co należy rozumieć pod nazwą „naród”.

Cieszy mnie, że w ostatnich latach coraz więcej autorów marginalizuje w swoim naukowym instrumentarium pojęcie nacjonalizmu, preferując inne, alternatywne określenia, jak patriotyzm, tożsamość, świadomość lub przynależność narodowa. Ja sam należę do tej mniejszości badaczy, którzy termin „nacjonalizm” rozumieją w jego węższym, negatywnym sensie – mianowicie jako nienawistny narodowy egoizm, wywyższanie własnego narodu nad inne, pomieszane z ksenofobią i szowinizmem. W takim kontekście płynna jest granica pomiędzy negatywnie rozumianym nacjonalizmem a tożsamością narodową, względnie patriotyzmem; innymi słowy, nacjonalizm jest stale obecny i w pewnych historycznych okolicznościach jego głos może okazać się dominujący.

Naród europejski powstał bez „nacjonalizmu”

Pozostawmy teraz sferę słów i zajmijmy się rzeczywistością społeczną i kulturową.

Punktem wyjścia moich rozważań jest następujący, empirycznie możliwy do udowodnienia fakt: większość wspólnot europejskich, określających się mianem „narodu”, przyjęła w czasach modernizacji – skrótowo mówiąc – formę społeczeństwa obywatelskiego. Powstające w tym okresie nowoczesne kapitalistyczne społeczeństwo musiało bowiem przejść przez proces restrukturyzacji.

W tym miejscu pozwolę sobie na dość daleko posuniętą dywagację: wyobraźmy sobie, że przeprowadzając badania reform dokonujących się w czasach nowoczesnych, opisując wstrząsy i przemiany społeczne tego okresu, nie znamy słowa „naród” (a tym bardziej pojęcia „nacjonalizm”). Przedstawię teraz kilka procesów transformacji społecznych i kulturalnych w taki sposób, jak gdyby nie dotyczył ich żaden ogólny termin.

Na początku historii nowożytnej – mniej więcej między połową XVII wieku i wiekiem XIX – we wszystkich regionach Europy Wschodniej i Zachodniej nastąpił okres stopniowego bądź gwałtownego załamania się struktur późnofeudalnego ancien régime’u: po pierwsze zakwestionowano bądź nawet zerwano tradycyjne feudalne więzi i zależności. Ponadto pojawienie się manufaktury i przemysłu spowodowało nadwątlenie i przekierowanie na nowe drogi struktur tradycyjnego systemu produkcji rolniczej i cechowej. Stary świat systemu dziedzicznego i lennego kurczył się, jego reguły stawały się mniej restrykcyjne, a bariery klasowe już nie tak mocne. Co więcej coraz częściej kwestionowano religijną legitymację uprzywilejowanych feudalnych autorytetów, a co za tym idzie – również tradycyjny system wartości. Coraz więcej osób przekraczało też i wychodziło poza ramy starego, patriarchalnego świata, do którego należały jeszcze pokolenia ich przodków: proces ten dokonywał się z jednej strony na skutek poszukiwania pracy, z drugiej dzięki dostępowi do wyższego wykształcenia. Stopniowo utrwalała się również idea równości wszystkich ludzi wobec prawa i urzędów państwowych.

Procesy te przebiegały w poszczególnych regionach Europy w różnym czasie, czyli asynchronicznie. Ich skutkiem był kryzys tożsamościowy i poczucie niepewności oraz ich pochodne, w początkowej fazie występujące przede wszystkim w kręgach osób wykształconych: poszukiwanie nowych aksjomatów i form przynależności oraz nowego systemu wartości humanistycznych.

Efektem rozczarowania związanego z pogłębiającą się nieskutecznością, czy wręcz niemożnością utożsamienia się z tradycyjną wspólnotą wiejską bądź miejską, zakwestionowaniem monarchii i religijnej legitymizacji przywilejów było pojawienie się pytania o miejsce jednostki w tym „odczarowanym świecie”. Konsekwencją zanikania reguły o nierówności klasowej wynikającej z pochodzenia był proces, w którym ludzie wcześniej czy poźniej przestawali być poddanymi w hierarchicznie zbudowanym świecie i stawali się równouprawnionymi członkami społeczeństwa obywatelskiego i opartego na systemie podziału pracy. Wraz z intensyfikującą się społeczną mobilnością i umacniającą się administracją i biurokratyzacją wzrastała także siła komunikacji społecznej, daleko wykraczająca poza ramy tradycyjnych wiejskich i miejskich wspólnot. Jednocześnie codzienne doświadczenie pokazywało, że komunikacja jest o wiele prostsza z ludźmi używającymi mowy spokrewnionej z ojczystym dialektem, czyli posługujących się, w zależności od statusu społecznego, podobnym językiem mówionym lub pisanym.

Doświadczenie to było pouczające, bo dzięki uczestnictwu w mniej lub bardziej dynamicznie rozwijającym się systemie nauczania ludzie byli w stanie wyobrazić sobie wspólnotę posiadającą pewne cechy tożsame – czy to pozostającą pod zwierzchnictwem jednego władcy, czy to zamieszkującą tę samą krainę historyczną i mającą tę samą przeszłość, czy to posługującą się zrozumiałym dla swoich członków językiem lub dialektem.

W ten sposób powstało, albo raczej aktywowało się – najpierw w głowach wykształconej mniejszości – przekonanie o stopniowym zanikaniu stosunków i więzi łączących stare społeczeństwo. Zanikanie to przejawiało się im jako przeformowanie lub dezintegracja społeczności klasowej we wspólnotę opartą na systemie podziału pracy, której członkowie mają te same prawa, lepiej się rozumieją, dzielą wspólny los i wspólne interesy i zdolni są do solidarnego współdziałania.

Wizja ta opierała się na istniejącej już, oświeceniowej idei ojczyzny, dla której dobra służyć miał każdy wykształcony człowiek – chodzi o koncepcję wspomnianego już patriotyzmu okresu oświecenia. Idea ta urzeczywistniała się w różnych, konkretnych formach politycznych: albo jako monarchia konstytucyjna, niekiedy charakteryzująca się dość mocno nacechowaną religijnie sprawiedliwością społeczną, albo jako państwo konstytucyjne, zbudowane na podstawach rewolucyjnych, czyli monarchia lub republika.

Formy były więc zróżnicowane, nie istniała jednak alternatywa dla nowych struktur społecznego porządku i kulturowych przekształceń społeczeństwa. Innymi słowy, nie jest nam znany inny sposób strukturyzacji nowoczesnego społeczeństwa niż wariant wsparty na wyznacznikach określanych mianem „narodowe”.

Dopiero teraz więc sięgamy po ten podstawowy i zazwyczaj na początku wymieniany termin: „naród”. Jak już wspomniałem, termin ten funkcjonował we wszystkich ówczesnych językach literackich i miał pozytywne konotacje, mimo że używano go w różnorodnych znaczeniach: w odniesieniu do ojczyzny lub władzy politycznej, w kontekście niezależności, feudalnych przywilejów, wolności jednostki lub ochrony przed zagrożeniem zewnętrznym. W kilku językach istniał jeszcze termin alternatywny – jak na przykład „lud” w języku niemieckim, również rozumiany jako pozytywna wartość.

Pierwotnie naród nie był więc z góry przygotowanym programem czy projektem, według którego należało zreorganizować społeczeństwo, jednak termin ten idealnie pasował do określenia nowej społeczno-kulturowej rzeczywistości, która – niezależnie od definicji – powstała w wyniku społecznej reorganizacji i otrzymała miano „narodu”. Stwierdzenie to nie uprawnia bynajmniej do wyparcia faktu, iż w XIX wieku doszło również do kulturowego transferu, kiedy to z niejakim opóźnieniem zaczęły się formować nowe ruchy narodowe, biorące sobie (lub zamierzające wziąć) za model istniejący już naród. Nie tylko w Europie Środkowej, lecz również w Katalonii – nieco później, bo dopiero około 1900 roku – można było zaobserwować przejście od określenia „regionaliści” do „narodowcy”. W kilku językach europejskich wręcz nie istniał jeszcze odpowiedni rzeczownik abstrakcyjny na określenie narodu, tworzono więc nowe, adekwatne słowa (kansa w języku fińskim).

W jakim celu przeprowadziłem te dziwne dywagacje? Po pierwsze, posłużyłem się nimi, by w bardziej zrozumiały sposób zademonstrować, że kształtowanie się narodów europejskich dokonywało się pod wpływem czynników, których nie sposób odnieść do innych części świata.

Po drugie, chciałem wyjaśnić, że w procesie określanym jako formowanie się nowoczesnego narodu ani idea jego stworzenia, ani tym bardziej idea nacjonalizmu bynajmniej nie odegrały roli tak zwanego primus movens. Co jednak nie wyklucza, że w późniejszych czasach naród stał się kulturową, a nawet etyczną wartością samą w sobie, obowiązującą zasadą solidarnego życia.

Podstawy do zaistnienia takiej sytuacji zostały niejako zaprogramowane już przez oświeceniową ideę patriotyzmu. Patriotyczny reprezentant oświecenia za swój obowiązek uważał służbę na pożytek ludu żyjącego w jego ojczyźnie, co zarazem nie było równoznaczne z identyfikacją z tym ludem. Inaczej sprawy mają się z nowoczesnym patriotą, który już się identyfikuje ze „swoim” ludem. To etyczne przekierunkowanie odzwierciedliło się w definicji narodu. Patriotycznie nastrojona klasa ludzi wykształconych z uznała za oczywiste, że środkiem pomocnym w przezwyciężeniu kryzysu tożsamościowego będzie zastosowanie terminu „narodowy”, mającego odtąd określać nową tożsamość.

Dotychczas poruszaliśmy się po trochę może nadto abstrakcyjnej płaszczyźnie i czas najwyższy sprawdzić, jak dalece z tą teorią pokrywa się empiryczna, historyczna rzeczywistość. Na początku powtórzę, że narodowe procesy formacyjne przebiegały nie tylko asynchronicznie, to znaczy w różnych okresach, lecz także cechowały się odmiennymi treściami społecznymi i politycznymi. Podstawowa różnica polegała na tym, że w kilku przypadkach nowoczesny naród kształtował się na skutek wewnętrznej reorganizacji już od wieków nieprzerwanie istniejącego państwa, czy też narodu państwowego mającego własną klasę panującą, jednorodną kulturę wysoką i język pisany, w innych natomiast proces ten dokonywał się w warunkach wizji narodu in spe, mającego urzeczywistnić się poprzez ruch narodowy.

Aby oprzeć się na konkretnych przykładach dwóch rodzajów procesu kształtowania się narodu, należy wyobrazić sobie mapę Europy na początku XIX wieku. Z jednej strony znajdziemy na niej niewielką liczbę państw niemal jednolitych pod względem etnicznym: narody państwowe jak Francja, Holandia, Portugalia i Szwecja, oraz dwa inne państwa z dominującym starym narodem państwowym – Hiszpania i Wielka Brytania, kraje, których terytorium oprócz dominującego narodu zamieszkiwały jeszcze inne grupy etniczne.

Z drugiej strony tak zwane ethnies (pojęcie wprowadzone przez Anthony’ego Smitha), z których w wielu przypadkach wyłoniły się samodzielne narody; większość z nich zdołała ukształtować własne państwo. Nie był to proces ani historycznie „potrzebny”, ani z góry zaprogramowany przez „nacjonalizmy”. Zresztą nie każda grupa etniczna przekształciła się w odrębny naród. Proces ten zakończył się sukcesem w trzech multietnicznych imperiach Europy Środkowej i Wschodniej, a także na zachodzie (Irlandczycy, Katalończycy, Flamandzi, Norwegowie, Baskowie). Droga do pełnej postaci narodu (nawet nieposiadającego własnego państwa) prowadziła w tych przypadkach poprzez ruchy narodowe.

Nie jest moim celem dokładne przedstawienie przebiegu ruchów narodowych. Pozwolę sobie jedynie na konstatację, że większość z nich wcześniej czy później osiągnęła swój cel. Chodziło przede wszystkim o zaakceptowanie tożsamości narodowej przez lud, co miało pomóc w wykształceniu autonomicznej kultury, języka pisanego i pełnej struktury społecznej narodu in spe oraz zapewnić pewien stopień udziału w administracji i w podejmowaniu politycznych decyzji.

Bezpaństwowe narody wyłaniły się z idei narodu in spe najczęściej w drugiej połowie XIX wieku. W swych programach zazwyczaj nie podejmowały nawet tematu niezależności narodowej, licząc jedynie na wypracowanie autonomii. Zresztą, znamy tylko kilka ruchów narodowych, które do czasu pierwszej wojny światowej zdołały doprowadzić do założenia państwa. Niemal we wszystkich przypadkach chodzi o kraje na południowo-wschodnich obrzeżach Europy (Grecja, Serbia i Bułgaria) oraz o Norwegię, która stała się niezawisłym państwem dopiero na początku XX wieku.

Przeciwstawiając sobie naród państwowy i ruch narodowy i podkreślając ogromną różnicę między tymi dwoma procesami kształtowania się narodu, chcę zaznaczyć, że nie chodzi tu o historyczny problem akademicki, lecz o proces aktualny po dziś dzień. Za sukcesem ruchów narodowych kryją się „małe narody”, pod wieloma względami różniące się od narodów państwowych. Aby zrozumieć i interpretować specyficzne stereotypy i kulturę polityczną „małych narodów”, należy pamiętać o tej różnicy.

Przytoczę kilka przykładów takich stereotypów: dla członków małych narodów ich istnienie narodowe nie było (i ciągle jeszcze nie jest) oczywiste – narody te raz po raz czuły się zobligowane do udowodniania swoich aspiracji do autonomii. Przez długi czas po sukcesie ruchu narodowego dominował stereotyp o zewnętrzym zagrożeniu narodu i jego interesów; w kilku przypadkach problem ten jest aktualny do dzisiaj. Zauważyć można również kult prostego ludu jako autorytetu lub zbawiciela narodu oraz nierzadko towarzyszące mu sympatie wobec demokracji egalitarnej. Kolejny stereotyp to przypisywanie szczególnej roli wykształceniu (ludu) postrzeganego jako cecha tożsamości narodowej. Częściej niż w przypadku narodów państwowych spotkać tu można rodzaj prowincjonalizmu, rozumianego jako świadome odizolowywanie się od „wielkiego świata” i zadowalanie się mniejszymi ambicjami w pracy i kulturze, powiązane z nieufnością wobec wszystkiego, co obce. I dalej – niegdysiejsze bezpaństwowe narody nie miały i nie mają doświadczeń jako kolonizatorzy i tylko kilka z zachodnioeuropejskich nacji (Szkoci, Walijczycy, Katalończycy) aktywnie uczestniczyło w ekspansji kolonialnej swoich narodów państwowych, czerpiąc z tego korzyści.

Kończąc rozważania na temat genezy nowoczesnego narodu, chciałbym przestrzec przed tak zwaną błędną optyką, będącą według mnie pułapką historyczną. Otóż narodowa współczesność bardzo często postrzegana jest przez optykę dziewiętnastowiecznych kategorii moralnych i odwrotnie: przeszłość narodów i zachowanie ich członków interpretuje się według współczesnych wyznaczników. Skutkiem tego wielu badaczy, zwłaszcza anglosaskich, z jawną arogancją i z zastosowaniem współczesnych kryteriów ocenia dziewiętnastowieczne ruchy narodowe jako „nacjonalistyczne” lub „etniczne” i osąd ten przenosi na wybrane współczesne narody lub ruchy narodowe. Czasami mają rację, najczęściej jednak się mylą.

Co pozostało z narodu w Europie i na świecie?

Jaka jest kondycja narodu w Europie i we współczesnym świecie? O ile wspólnota narodowa kształtowała się jako jeden z elementów nowoczesności, o tyle usprawiedliwone wydaje się pytanie o jej rolę czy nawet legitymizację istnienia w okresie postmodernizmu. Czy naród odegrał już swoją rolę społeczną i tym samym chyli się ku końcowi? Nie jest to nowe pytanie: już sto lat temu taką prognozę sformułowała Róża Luxemburg (a nieco mniej radykalnie również Lenin).

Wciąż dobrze pamiętam autentycznych leninistów, którzy usiłowali przewidzieć, kiedy i w jaki sposób do tego dojdzie. Ich jedyną konkretną propozycją była skompromitowana już koncepcja „sowieckiego ludu” – nadnarodu, któremu miały być podporządkowane inne nacje.

Można by przeprowadzić paralelę między tą koncepcją a współczesnymi fantazjami niektórych euroentuzjastów, przepowiadających upadek narodu bądź rozmycie się „nacjonalizmu” we wspólnej europejskiej tożsamości. Nie będę zajmował się tymi prognozami – choćby z tego powodu, że nasze codzienne doświadczenia im zaprzeczają. Chciałbym za to wskazać jeszcze na pewien rozdźwięk wynikający z tego, że zbyt mało uwagi poświęca się opisanej tu różnicy pomiędzy emocjonalnie zabarwionym terminen „naród” a racjonalną, administracyjną, względnie społeczno-polityczną rzeczywistością państwa narodowego. Notabene: jaka jest siła tego emocjonalnego potencjału tożsamości europejskiej?

Rozpatrując rozwój „narodu” z perspektywy makrohistorycznej i ogólnoeuropejskiej, wyraźnie dostrzec można pewną znaczącą różnicę z XIX wiekiem: obecnie państwo narodowe jest normą europejską, niczym niewyróżniającym się stanem rzeczy. Wiek XIX pozostawił po sobie kilka zaledwie bezpaństwowych narodów, niemal wszystkie w zachodniej Europie. Większość narodów europejskich formowała się bez państwa i w tym kształcie stała się elementem normy europejskiej, co więcej – bynajmniej nie wszyscy reprezentanci ich politycznych elit tęsknili w XIX wieku za utworzeniem własnego państwa. Nie jest to jednak jedyna różnica, która od XIX wieku zaznacza się w obrębie grupy społecznej o nazwie „naród”.

Porównując wspólnoty, które w XIX wieku uformowały się w postać dużej grupy społecznej zwanej „narodem”, ze społeczną rzeczywistością obecnie określaną tym mianem i w odniesieniu do globalnego kontekstu odkrywamy tak wielkie różnice, że radykalny sceptyk mógłby stwierdzić, iż stary, „klasyczny” naród (jako wspólnota) istnieje tylko pod postacią tradycyjnych instytucji narodowych oraz jako wciąż od nowa aktualizowane wspomnienie. Nie sposób trwale podtrzymywać tak radykalnie sformułowaną tezę, mimo to dostrzegam w niej pewien racjonalny element. Postawmy więc pytanie, co pozostało jeszcze z zasadniczych więzi i wartości tak istotnych w XIX wieku dla narodu europejskiego.

Aktualnie nie postrzega się już narodu jako „wartości samej w sobie”, w zamian za to podkreśla się znaczenie (zorganizowanego podług narodowo-państwowych reguł) społeczeństwa obywatelskiego. Z łatwością można też stwierdzić, że emocjonalna atrakcyjność tego typu społeczeństwa nie dorównuje sile, z jaką w XIX wieku oddziaływała idea społeczeństwa narodowego.

W kontekście aktualnego neoliberalnego indywidualizmu obco brzmi imperatyw humanistyczny o służbie ludzkości poprzez służbę narodowi.

Termin „interesy narodowe” jest używany najczęściej jako slogan agitacji politycznej, a na akceptację i wsparcie mogą liczyć przede wszystkim interesy obywateli.

Słowa o interesach narodowych brzmią poważnie jedynie w kontekście konkurencyjności państwowej w handlu i przemyśle, natomiast klasyczny optymizm związany z ideą postępu narodowo zorganizowanego społeczeństwa spotyka się z dezaprobatą albo jest – w najlepszym przypadku – kwestionowany.

Swoją aktualność straciła większość kodów narodowych, opierających się na wspólnej tradycji historycznej: świadomość historyczna najczęściej ogranicza się do historii współczesnej, służącej jako instrument walki politycznej.

Nie istnieją już charakterystyczne dla „klasycznego” okresu narodów wspólne cechy kultury wysokiej i ludowej, na których opierały się kulturowe kody narodowe: coraz bardziej zwiększa się dystans pomiędzy kulturą wysoką wąskiej warstwy elity intelektualnej a silnie zglobalizowaną (czyli nienarodową) kulturą przekazywaną przez media. Ta medialnie zglobalizowana (i zamerykanizowana) kultura stopniowo wypiera lub marginalizuje kultury narodowe.

W takim kontekście na znaczeniu traci także język narodowy, spadając z najwyższych poziomów narodowych wartości i symboli.

Deficyty te częściowo zastępuje nowa i nieznana w XIX wieku siła podbudowująca poczucie tożsamości: jest to sport jako rozrywka masowa.

Ważnym aspektem wpływającym na osłabienie uczuć narodowych jest pluralizacja tożsamości. O ile dawniej tożsamość narodowa uznawana była za wszechobejmującą i zobowiązującą formę przynależności, o tyle dzisiaj wiemy – i wykorzystujemy to – że każda jednostka ma wiele tożsamości i że można wręcz poczuwać się do dwóch lub kilku tożsamości narodowych. Stąd bierze się częściowe osłabienie bądź zamazanie niegdyś niezwykle wyraźnie przebiegającej granicy pomiędzy MY a ONI.

Ponadto należy pamiętać o różnicy wynikającej z ułatwionej mobilności horyzontalnej: obserwujemy obecnie proces formowania się elit ponadnarodowych, które mają wprawdzie przynależność narodową, lecz ją ignorują. Pracę i zyski elity te znaleźć mogą w dowolnym miejscu w Europie i na świecie, a językiem służącym komunikacji nie jest język ojczysty, lecz lingua franca, czyli angielski.

Oczywistość istnienia narodowego niemal dla wszystkich europejskich państw narodowych nie wyklucza reliktów i przetransformowanych manifestów tożsamości narodowej.

Za pozytywne relikty uważam przede wszystkim tak istotne dla społeczeństwa demonstracje solidarności narodowej, do których dochodzi w sytuacjach kryzysowych lub podczas katastrof, takich jak powodzie czy trzęsienia ziemi. Jednym z bardziej znanych przykładów jest zjednoczenie Niemiec.

Za negatywne relikty uznano nagłe eksplozje nacjonalizmu w niektórych krajach komunistycznych. Muszę się tu ograniczyć do jedynie krótkiego komentarza. Chodzi o krótkie powtórki ruchów narodowych, przebiegających w warunkach analogicznych do tych, które określiłem jako „klasyczną” sytuację kryzysu tożsamościowego. Tym razem proces ten zachodził w warunkach wysoko rozwiniętej komunikacji społecznej i zaciętej walki politycznej. Element etniczny formułowany był raczej negatywnie: jako odrzucenie dyktatury komunistycznej.

O wiele bardziej rozpowszechnioną, negatywną i trwalszą komponentą jest coraz silniejsza ksenofobia wobec „innych”, na przykład imigrantów – niejednokrotnie przejawiająca się w formie pochodnej, kolonialno-nacjonalistycznej zarozumiałości; zazwyczaj będąca jednak po prostu prymitywną reakcją na nowy fenomen multikulturowości.

Zajmijmy się teraz globalnym oddziaływaniem badanych przez nas terminów. W drugiej połowie XX wieku pojęcia „naród” i „nacjonalizm” rozprzestrzeniły się na całym świecie i wiodą od tej pory swoje własne życie. Nowe państwa, powstałe na terenach dawnych kolonii, przyjęły nazwę nations. Wkrótce potem – lub nawet równolegle – coraz większa liczba plemion, grup etnicznych przejawiła ambicję uznania ich za nation.

Niektóre azjatyckie i latynoamerykańskie państwa ogłosiły się „narodami” już wcześniej, podczas modernizacji i na początku kapitalizmu. Analogię do Europy można było wprawdzie przeprowadzić poprzez fakty dotyczące samej modernizacji, lecz tło społeczne, kulturowe i polityczne, jak również początki całego procesu były zupełnie inne. Politolodzy i socjolodzy bez wahania opatrzyli te wydarzenia mianem „nacjonalizmu”, najczęściej nie zauważywszy nawet, że ich klasyfikacje zupełnie mijają się z rzeczywistością.

Mówiąc innymi słowy: bezmyślne użycie pojęcia „nacjonalizm” otworzyło w badaniach – być może również w polityce – drzwi do serii nieporozumień i fałszywych interpretacji, powstałych z naiwnego przemieszania kulturowo całkowicie odmiennych (lecz noszących tę samą nazwę) formacji społecznych. Rdzennie europejski termin „naród” został importowany (wraz z „nacjonalizmem”) do krajów nieeuropejskich tylko dlatego, że te same siebie tak nazwały. Procesowi temu najczęściej towarzyszyły pozytywne skojarzenia z terminem nationalism – chodziło przecież o walkę z kolonialnym wykorzystywaniem przez czynniki zewnętrzne oraz o zniesienie wewnętrznego jarzma.

Rzecz jasna, nie można powstrzymać procesu (i związanych z tym ekscesów) transferu kulturowego, niemniej jednak należałoby oczekiwać od niezależnych naukowców, że uwzględnią w swoich analizach to, iż warunki historyczne, tradycje i korzenie społeczno-kulturowe globlanego „nacjonalizmu” znacząco różnią go od procesu, który doprowadził do ukształtowania narodów europejskich.

Kończąc już, podsumuję to przemieszanie pojęć jako „globalną pułapkę”. Na czym polega ta pułapka? Ogólnie przyjmuje się, że większość pierwszych bojowników, reprezentantów nowych afrykańskich i azjatyckich (a częściowo także latynoamerykańskich) nations, posłużyła się narodowymi ideami nie tyle po to, by doprowadzić do wewnętrznej kulturowej intergacji państwowych wspólnot, lecz by wzmocnić swoją władzę, a niekiedy także by powiększyć własny majątek. Określenie tych wydarzeń mianem „nacjonalizmu” pozornie nie koliduje z zakwalifiowaniem tego modelu do tej samej kategorii, w której znajduje się nacjonalizm europejski, nie przeszkadza nawet w odnoszeniu go do przeszłości. Już wcześniej i wszędzie istniał przecież „nacjonalizm”.

Na podstawie ogólnych założeń niektórzy uznani teoretycy mogli więc twierdzić, że narody – niezależnie od miejsca i czasu, w którym się ukształtowały – są jedynie konstruktami, a nawet wymysłami sfrustrowanych intelektualistów bądź owładniętych żądzą władzy polityków. Być może teorie te są uzasadnione w przypadku Afryki czy Azji, pozostają jednak w ostrej sprzeczności wobec naszej empirycznej wiedzy o historii europejskich procesów narodotwórczych.

Rozbieżności te – i tutaj powracam do punktu wyjścia – uzmysławiają wspomniane już metodyczne niebezpieczeństwo związane z oddzieleniem pojęć od rzeczywistości. Oddzielenie to powoduje, że to samo słowo zależnie od warunków społeczno-kulturowych określa zupełnie inne segmenty społeczeństwa czy typy politycznie zorganizowanych wspólnot. To, co jeszcze na początku XX wieku nazywano w Europie narodem, istnieje obecnie raczej jako kulisy i wspomnienia, a to, co aktualnie poza granicami Europy określa się tym mianem, stanowi wspólnotę społeczną i kulturową zupełnie inną niż niegdysiejszy (do teraźniejszości zachowany w postaci reliktów) europejski naród. A słowo „nacjonalizm” krąży tutaj niczym pożądany – jakkolwiek najczęściej skrywający negatywne konotacje – przydomek, którym można opatrzyć dowolny obiekt.

Niemniej jednak, analiza napięcia pomiędzy importowanym z Europy pojęciem a afrykańską, względnie azjatycką rzeczywistością jest fascynującym zadaniem nauki na przyszłość.

Reasumując, należy podkreślić, że – niezależnie od specyficznego i autonomicznego istnienia pozaeuropejskich nations – zinstytucjonalizowana rzeczywistość narodu przechodzi istotne zmiany również w swojej europejskiej ojczyźnie. Na skutek procesu powstawania państw narodowych istnienie narodowe przekształciło się w istnienie państwowe, przez co idee narodowe stały się przedmiotem walk politycznych, odpowiednio przez politykę manipulowanych i kontrolowanych. Krótko mówiąc, często odnosimy wrażenie, że wspólnota narodowa, dla której jednostka gotowa była pracować i poświęcać się, uchodząca za centrum securitas, stopniowo przestaje spełniać swoją pierwotną funkcję. Nie umarła ani nie zniknęła, utraciła jednak swoje humanistyczne dziedzictwo i znalazła się w ślepej uliczce. Istnieje jeszcze w formie państwa jako kadru dla realnej wspólnoty społecznej, w coraz większym stopniu przenoszona jest jednak w sferę słów i retoryki jako pretekst do walki politycznej. Otwiera to drogę ku demagogii i może być wykorzystywane przez media.

Odpowiedź na postawione w tytule tego tekstu pytanie o to, czy dzisiejsza Europa potrzebuje narodu, będzie więc sceptyczna lub co najmniej dwuznaczna. Tak, Europa potrzebuje narodu, potrzebna jest nam zasada odpowiedzialności za ponadjednostkową wspólnotę, świadoma solidarność z kolektywem narodowym, pielęgnowanie kultury narodowej i przekonanie, że konstruktywna praca służy nie tylko narodowi, lecz także całej ludzkości. Nie istnieje już jednak taka koncepcja narodu, a jeśli nawet, to jest to tylko wspomnienie, (staromodne) memento, lieux dé memoire. Naród przetrwał do teraźniejszości na niezliczonych scenach, na których rozgrywane są walki polityczne, prowadzone w imię własnych lub partyjnych interesów, gdzie na skutek oddziaływania ponadnarodowych procesów idea narodowa spychana jest na coraz dalszy plan. Odważę się na twierdzenie, że taki naród na niewiele przyda się przyszłej Europie.

Niestety, nie potrafię sobie wyobrazić pozytywnego rozwiązania tej sytuacji na poziomie rzeczywistości. W sferze pojęć natomiast być może odwołanie się do pierwotnych, humanistycznych ideałów narodotwórczych pomogłoby wprowadzić do instrumentarium wychowania obywatelskiego rozróżnienie pomiędzy egoistycznym nacjonalizmem a pozytywnym patriotyzmem.

O autorach

Miroslav Hroch

Filozof, doktor habilitowany, doktor honoris causa wielu uczelni, profesor historii na Wydziale Humanistycznym Uniwersytetu Karola Pradze. W latach 1993–2000 kierownik Seminarium Historii Powszechnej i Porównawczej na Wydziale Filozoficznym. Jest autorem publikacji o historii porównawczej nowożytnej Europy, procesach narodowotwórczych, handlu i polityce w XVII wieku, roli historycznej „pamięci”. Po polsku ukazały się jego książki „Małe narody Europy: perspektywa historyczna” oraz „Powstanie małych narodów w Europie Środkowej i Południowoschodniej”, oraz napisana wspólnie z żoną Werą „Krzyżowcy w Lewancie: w obronie grobu Chrystusa”.

INNE ARTYKUŁY TEGO AUTORA

Copyright © Herito 2020