Śląski

Śląsk i oikologia

Publikacja: 20 lipca 2023

NR 25 2016

TAGI DO ARTYKUŁU

DO LISTY ARTYKUŁÓW

Jaką naukę (o) domu przynosi Śląsk?

 

Śląsk to ćwiczona codziennie idea zadomowienia. Tu nigdy nie było łatwo, nigdy w jednym języku, nigdy z pasującą etykietą narodową, nigdy z jedną historią, nigdy z jedną tożsamością. Dom był rozpisany na wiele domów arystokratycznych, mieszczańskich, robotniczych, chłopskich; tych miejskich i wiejskich; tych w centrum i tych peryferyjnych; tych mniej i tych najmniej narodowych; tych ciążących ku Czechom, ku Niemcom, ku Polsce, tych osobnych w doświadczeniu (osobność śląska!), tych naznaczonych przez wielość, która w obrębie jednej rodziny ustawiała w sąsiedztwie dwa, jeśli nie trzy, języki, podobnie wiążąc religie. Ale wszystkie domy były wydobyte wspólnotą miejsca. Były śląskie, nie nijakie.

 

Śląska oikologia

Doświadczone granicą, śląskie domy stawały się mniej lub bardziej pograniczne, bo Śląsk to wielopoziomowe doświadczenie granicy, którą przynosi wyraziste miejsce. Dlatego bycie na granicy czy przy granicy jest tak afirmowane, bo chroni domowe terytorium i jest bliskie doświadczeniu kruchości człowieka. To, co kruche, musi być wzmocnione siłą domu, przywiązaniem do krajobrazu, ale i wychodzeniem w stronę tych, którzy uplasowani są poza granicą. Miejsce staje się wyraziste, a troska o dom staje się imperatywem. Na Śląsku, bez względu na różnice społeczne, lokalizację w takim, a nie innym momencie historii, przemieszczenia terytorialne (wypędzenie, migracje, przesiedlenie), ludzie odnajdują siebie jako poddani domu. Dom, niesprowadzony do budynku, zostaje odniesiony do terytorium ideowego i geograficznego. Śląsk rozwija swoistą domową religię – żyje się w miejscu, z miejscem, wobec niego, dla miejsca, czasem obok, mimo, ale nie traci się nigdy miejsca z pola uwagi. Bo bez domu „człowiek się traci”, bez umiejscowienia człowiek może rozwinąć niebezpieczną pychę o niezakorzenieniu i nieprzynależeniu, zamiast pokory i służby w miejscu. Nauka śląskiego domu, realizowana wielowiekowo, czy to w Görlitz (Zgorzelec), czy w Tarnowskich Górach (Tarnowitz), czy w Pszczynie (Pless), czy w Gliwicach (Gleiwitz), czy w Raciborzu (Ratibor), czy we Wrocławiu (Breslau), była prosta: „jesteśmy tu, gdzie mamy być”. Podróżujemy, wędrujemy, jesteśmy rzucani i wysiedlani, ale kroczymy z ideą miejsca. We Frankfurcie, w Katowicach, w Essen, w Opavie są ludzie naznaczeni ideą Śląska. Ludzie granicy są jednocześnie ludźmi miejsca, dlatego na Śląsku trudne do oswojenia jest myślenie przeciwstawiające człowieka wędrownego i osiadłego, gdyż doświadcza się złączenia: wychodzimy i wracamy, tułamy się i pracujemy na mit osiadłości. Granica przecina myśli, separuje ludzi, rozstawia rodziny po kątach historii, czasem przyjaźnie wiąże domowe terytorium z tym, co poza granicą, wyprowadza z domostw, nader często drapieżnie wchodzi w to, co międzyludzkie. Ale też w przedziwny sposób ustanawia więzi między tymi, co wysiedleni, przemieszczeni, osadzeni na nowo, wprowadzając pustkę między nimi. Można powiedzieć, wydobywając antropologię doświadczenia, że śląski dom obnosi „puste”, nie ujawnia za wiele.

Czym byłaby śląska oikologia – specyficzny produkt ze Śląska?

Oikologia jest pomyśleniem, które wiąże oikos (dom) i logos (nauka, rozum, pojęcie, słowo), ale i wiąże coś jeszcze, owo pomiędzy, swoistą korespondencję między nimi, która jest dystansem, troską i pragnieniem. Sytuuje tym samym punkt ostrości „nieco dalej”. Puste i rozszczelnione stanowi otoczenie oikologii jako nauki o domu, a może raczej jako nauki domu, którą dom nam szykuje. Jesteśmy tymi, którzy wyszli z domu, którzy przepracowali dobrodziejstwa i porażki zakorzenienia i wykorzeniania. Jesteśmy tymi, którzy spoglądają z oddalenia, by coś było wyraźniejsze, ale i dotkliwiej odczuwane jako brak, przerwa, upadek. Dom – nasz własny, jako okolica, jako region, jako wspólnota, a może i jako Europa, wreszcie jako świat – już zawsze będzie miał tę rysę, a nawet i mrok.

Śląski dom zawsze był i wciąż jest domem w translacji. W zrozumieniu tego fenomenu pomagają rozsiane muzea, które w nazwie przynoszą Śląsk: Muzeum Górnośląskie w Bytomiu, Muzeum Śląskie (Katowice), Schlesisches Museum zu Görlitz, Oberschlesisches Landesmuseum (Ratingen), Haus Schlesien (Königswinter), Slezské Zemské Muzeum (Opava), Železnični Muzeum Moravskoslezské (Ostrava), Muzeum Śląska Opolskiego, Muzeum Śląska Cieszyńskiego, nieistniejące od 1945 roku wrocławskie Schlesisches Museum der Bildenden Künste i Schlesisches Museum für Kunstgewerbe und Altertümer. Są swoistym przepracowaniem domu śląskiego, po tym, jak utracone staje się bezpowrotnie utraconym, po tym, jak przejrzysty dom staje się nieprzejrzystym terytorium. Oddalenie wiąże myśl z doświadczeniem. Na Śląsku dobrze rozmawia się z innymi przez własne zadomowienie. Nie ma znaczenia, czy po polsku, czy po niemiecku, czy po czesku, czy po śląsku. Człowiek rozmawia z zadomowieniem. W tę rozmowę wkrada się odwleczenie. W końcu zadomowienie, ćwiczone na Śląsku od wieków, przychodzące z zewnątrz, zastępuje człowieka. Ten zaś, oddając się rozmowie i będąc umiejscowionym, schodzi z hałaśliwego traktu kultury, plasuje się na uboczu, gdyż chce z dystansem i niespektakularnie, zazwyczaj niepostrzeżenie i fragmentarycznie podjąć trud zrozumienia domu.

Spowolnione i nieroszczeniowe powiązanie idei domu z ideą miejsca prowadzi ku byciu na uboczu. Na Śląsku dom zostaje rozpoznany w miejscu na uboczu – na uboczu świata, na uboczu dyskursów, na uboczu oficjalnego traktu kultury, na uboczu promowanej mobilności ludzi i rzeczy, ale i na uboczu propagandy stabilności i swojskości. Oikologia śląska zaprasza do wykonania kilku kroków do tyłu, by zluzować funkcjonalne myślenie i pochopne praktykowanie domu. Nie jest użytecznym myśleniem, nie stanowi instrukcji obsługi domu.

 

Humanistyka a śląskie zadomowienie

Jeśli dziś humanistyka na powrót odnajduje siebie w zadomowieniu, to nie powinna tracić z pola uwagi śląskiego doświadczenia domu. Po niefrasobliwej fascynacji wykorzenieniem i bezdomnością myśli, po apoteozie lekkości i dyslokacji zadomowiona humanistyka staje się wyzwaniem i przywraca powagę naszym słowom, czynom, losom, które są umiejscowione, gdyż przynależymy do określonych punktów czasoprzestrzeni – nawet gdy jesteśmy piewcami ruchu. Umiejscowienie dochodzi do nas, gdy jesteśmy osiadli i gdy wędrujemy. Gdzieś się rodzimy i gdzieś umieramy. Na Śląsku łatwo przychodzi to doświadczenie powiązania ruchu i stałości. Idea miejsca jest pojemna. Wędrujemy, po czym wracamy do idei miejsca, którego tak naprawdę nie opuściliśmy. A raczej, uczciwiej było stwierdzić, że wracamy do miejsca, które nie pozwoliło nam nigdy na to, by je porzucić. Śląskie przeświadczenie o potrzebie miejsca każe nam przepracowywać dom, nieustannie na nowo sytuować się po stronie domostwa i więzi, nawet gdy opowiadamy o ich rozluźnieniu i utracie.

Nauka, którą rozpościera przed nami śląski dom, byłaby prosta: to imperatyw powrotu do idei domu. Oznacza to, że nie można nie mieć miejsca, do którego, nawet w wyobraźni, nie moglibyśmy powrócić. Tego drogowskazu potrzebujemy. Znaczyłoby to także, że nad ideą domu, każdego domu, mojego i twojego, wisi zapowiedź końca. Śląsk przepracował to wielokrotnie, doświadczając końca i początku, podejmując wysiłek powrotu, nawet z wiedzą, że dawnych miejsc już nie ma i nie da się prosto wrócić do tego co minione. Człowiek, umiejscowiony na Śląsku, doświadczony przez śląskie bycie na granicy i pilnowanie domu w Historii, właśnie z uwagi na nieuchronność czasu podejmuje wysiłek doświadczenia miejsca, które i tak jest już skazane na unicestwienie. Wszystko obumiera. Dlatego wracamy.

Śląskie zadomowienie w miejscu wymyka się państwom i narodom. Po niejednej nawałnicy historii dom nieustannie jest podtrzymywany w ruchu powrotu. Ma to posmak Nietzscheańskiego wiecznego powrotu rzeczy, w którym związaniu podlega chwila i wieczność, w którym niszczeje linearny porządek. Gdy wszystko powraca, powraca również idea domostwa jako domostwa bytu. Od siły myślenia o domu nie można uciec. Na Śląsku dom powraca jako imperatyw, jesteśmy tymi, którzy budują i rujnują domy, jesteśmy tymi, którzy je przemieszczają. Jesteśmy skazani na powtórzenie doświadczenia. Burzenie i rozpad istnieją w służbie metafizyki odbudowy, odnawiania, łatania, podtrzymywania domostwa. Nietzscheańskie „to samo”, powracające jako „zawsze inne”, jak dopowiedziałby Gilles Deleuze, byłoby wiedzą o tym, że to, co dosłownie tożsame, nie powraca. Owo związanie wieczności i „teraz” ma znaczenie dla domu.

Mówiąc o swoistym „produkcie” – domu śląskim, rozumieniu śląskiego zamieszkiwania, musimy pamiętać, że mówimy o przestrzeni, która była w XVII wieku nazywana „okiem świata” i „szmaragdem Europy” (tak sławił Śląsk poeta Henryk Mühlpfort w jednym z utworów funeralnych na cześć księcia Jerzego Wilhelma zmarłego w 1675 r., gdzie znajdujemy wers „Ocellus Orbis & Smaragdus Europae”). Jednocześnie ten sam Śląsk stawał się niebezpiecznym dziedzictwem, które wymagało planowego zniszczenia i rozmycia po 1945 roku. To, co było doświadczeniem przepychu architektonicznego, potęgi cywilizacyjnej upostaciowanej w rozwoju miast i przemysłu (rody magnackie Donnersmarcków, Ballestremów, Schaffgotschów, Hochbergów i Hohenlohe, przemysłowcy – chociażby Friedrich von Reden, Karol Godula czy Franz von Winckler), potęgi myśli teozoficznej, literackiej, filozoficznej i naukowej (wymieńmy jedynie dla przykładu: Jacob Böhme, Joseph von Eichendorff, Gerhart i Carl Hauptmannowie, Horst Bienek, Otto Stern, Kurt Adler), było też doświadczeniem ziemi zdegradowanej ludzko i przemysłowo.

Takie złączenie powoduje, że zamieszkiwanie w służbie powrotu rzeczy przychodzi na Śląsku prosto i zwyczajnie. Wiecznie powtarza się imperatyw powrotu do miejsca, które wymyka się naszemu objęciu poznawczemu. Wiecznie powtarzamy doświadczeniem powrót do rzeczy najbliższych. Przed nami i po nas tak samo, chociaż inaczej, powróci dom jako idea. Powróci dom jako cierpliwie pokonana droga „do” domu i „z” domu, „od” domu. Powtórzymy myślenie domem, nawet gdy będziemy z niego uciekać. Powtórzymy doświadczenie wypełnienia domu sobą, by w końcu usunąć się dla innych. Powtórzymy burzenie i wznoszenie domostw, wędrówkę i pielgrzymkę. Powtórzymy nakaz przychodzący z nieznanej głębi, niedający się zamknąć w biologicznej czy społecznej opowieści o człowieku stadnym.

Troska o dom jest wciąż rozwijaną troską o siebie wobec powrotu rzeczy. Powraca wraz z koniecznością powtórzenia lamentacji François Villona. Powraca wraz z powtórzoną myślą z Księgi Koheleta. W domu nie cichnie opowieść o przemijaniu w służbie powrotu rzeczy. Ruch tworzenia, niszczenia, powrotu jawi się jako wciąż odnawiane doświadczenie umiejscowienia. Jest też poddaniem się płynności życia, co zespolone jest z poczuciem bycia unoszonym przez życie i wieczny powrót rzeczy. Pochód powtarzalności i przemijania stanowi okolicę śląskiego domu.

 

Przypomnienie – napomnienie śląskie

Wobec zrównania i ujednolicenia, ale i nadmiernego, często ksenofobicznego, przywiązania do swojskości, warto przypomnieć sobie śląskie rozumienie domu. Śląska oikologia w doświadczeniu i myśli wydobywa oikos, nie gloryfikując bunkru czy bezgranicznej przestrzeni. Zakorzeniając myślenie na nowo w miejscu, zwraca uwagę na dom jako zadanie rozpościerające się przed człowiekiem. Odnawia myślenie o dyscyplinie domu, nie o dyktaturze. Bez rozszczelnienia, bez szczelin, które poluzowują dom, nie byłoby zamieszkiwania. Postulowane przez Martina Heideggera w jego wykładzie Budować, mieszkać, myśleć z 1951 roku ponowne rozpoznanie relacji zamieszkiwania i budowania koresponduje ze śląskim upominaniem się o dom, które rozwijane jest dzień po dniu. Dostrzeżenie łączności między opieką (colere, cultura) i wznoszeniem budowli (aedificare) prowadzi Heideggera do odkrycia czy ponowienia odkrycia istoty zamieszkiwania.

Przypominamy to napomnienie, gdyż jest to wciąż ponawiane zawołanie śląskiego domu, wiążącego bycie, miejsce i zamieszkiwanie nieco na przekór beztroskiej opowieści o nomadach. Ani nomadzi nie są tak swobodni, ani dom nie jest tak statyczny. Jeśli na nowo dziś wracamy do domu – zwłaszcza po czasie gloryfikacji wędrownego i niezakorzenionego bycia „wszędzie” i „nigdzie”, po przepracowaniu fascynacji ideą tworzenia wspólnot planetarnych, ogólnoludzkich i nieumiejscowionych – to znaczy, że odnawiamy powagę domu, który stanowi najbliższą przestrzeń ciążenia, wyznaczającą przyszłe trajektorie podróży, zachowującą gęstość doświadczeń zamieszkiwania. Ale znaczy to również, że nasze odkrycie domu zachowuje już szczeliny i poluzowanie więzi, że skrywa ostrzeżenie zarazem przed nadmierną (za)budową tego co ludzkie, jak i ostrzeżenie przed nieodpowiedzialnym unicestwieniem tego co bliskie. Namowa do odnowienia domu jest powrotem do prostoty myślenia domowego. To odnowione zadanie dla naszego ruchliwego czasu. Nie dom planetarny jest po stronie tej nadziei, lecz najprawdziwsza lokalność, okolica, konkret czasoprzestrzeni. W idei lokalnej pomieszczone jest nasze przywiązanie do miejsca, krajobrazu, rzeczy, wspólnoty i osobności losu, osobliwości kultury i naszego metafizycznego zadomowienia w takim, a nie innym podjęciu czasu, przestrzeni, konieczności czy przypadku, natury rzeczy etc. Dom nie jest zanurzony w bezkształtnej magmie.

Śląsk zauważa siłę duchowego miejsca, które trwa – nawet w nadwerężeniu; kulturowe przywiązanie do siebie – którego nie sposób wymazać w przymusowym bądź samowolnym ruchu ludów i jednostek; zakorzenienie – które jest silniejsze niż porządki społeczno-polityczne. Śląska opowieść o sile miejsca powraca do nas jako wyzwanie, które tym bardziej jest istotne, im mocniej doskwiera nam ubóstwo opowieści biologiczno-politycznej. (Nie)radosnej figurze nomady rzuca pod nogi pytanie niczym kłody: naprawdę jesteś przeświadczony o tym, że dom tak łatwo wypuścił Cię w świat? Tak prosto Cię opuścił, a może i beztrosko Ci odpuścił?

Odnaleziona pośród śląskich doświadczeń domu, prostota tego, co domowe, stanowiłaby wezwanie do zachowania domu. To oikologiczne wyznanie: „A jednak jesteśmy po stronie domu”. Mimo wszystko.

 

„Gdzieś” – jesteśmy po stronie domu

Skoro człowiek jest po stronie domu, to dom zostaje odkryty jako wartość. Przed człowiekiem rozpościera się miejsce, do którego „może” wrócić. „Może” jest pojęte jako Nietzscheańskie „morze” stojące przed nami otworem. Śląskie „może”, niczym burzliwe „morze”, staje się zaproszeniem do powrotu. Jest tym, co „warto”. I w tym momencie staje się imperatywem. Trzeba wrócić. Dom, będąc niepokojącym „gdzie?”, wyprowadzając nas poza to, co pewne, nie obiecując wiecznego trwania na posterunku, jednak nie przestaje być umiejscowionym „gdzieś”. „Właśnie tu”, „gdzieś tu”, a nie „tam”, pojawia się miejsce jako istotne dla nas „gdzieś” – „gdzie warto”.

„Gdzie?” jednak może trwożyć, na co wskazywał Tadeusz Sławek. „Gdzie?” wprowadza lęk o siebie i miejsce, wywłaszczając je z uprzywilejowanego trwania. Wygrzewa się w cieniu „nic”. Zapytajmy o to, jak „gdzie?” wydobyte jest na Śląsku?

Gdybyśmy poszli tym tropem, znaleźlibyśmy w tym pytaniu jedynie (aż) oddech powtórzonego ciążenia pytania z Księgi Rodzaju, które Bóg kieruje do Adama: „Gdzie jesteś?”. Odnaleźlibyśmy rozpamiętywanie tego pytania przez chasydów, ale i filozofów dialogu. I Szneur Zalman z Ladów, ale i Martin Buber, i Franz Rosenzweig współbrzmią w odkrywaniu niepokojącego pytania, które jest zaproszeniem do podjęcia życia człowieka jako drogi. Wstrząs, powodowany niezwykłym pytaniem o TY, wystarczy, by Ja odkryło siebie. To ważne dla nas wskazanie. Oikologia śląska boleje nad „gdzie?” miejsca już zakwestionowanego przez człowieka, boleje nad przyszłością „gdzie?” innych miejsc, w których trzeba dostrzec dom. Gdzie jest to „gdzieś” dla człowieka, czym będzie tułanie się w imię „gdzie?”, czy znajdzie „gdzieś” wypełnienie? Aleksander Nawarecki dramatycznie zapyta po śląsku, w poczuciu troski o umiejscowienie: „Kaj my to som?” i odpowie najprostszą odpowiedzą: „My som tukej!”. Pytanie potrzebuje miejsca, bo człowiek potrzebuje umiejscowienia.

Niepokój ma człowieka naprowadzić na właściwe tory, ma pomóc mu podjąć życie i miejsce, które zostało mu dane. Nawet najbardziej niefrasobliwe „gdziekolwiek” ma ciężar umiejscowienia. Śląska oikologia zatem ostrzega, by nie ulegać nadmiernej chęci budowania grozy wokół pytania o „gdzie?”, ponieważ musimy odzyskać drogę do domu. „Gdzieś” czy „gdziekolwiek”, odnowione przez nasze „tu, gdzie jestem”, jest umiejscowione. Nie wyprowadza nas za daleko, pozwala wrócić do domu. Za dyslokującym dom i przywiązanie „gdzie?” zawsze stoi troska o namacalne „gdzieś”.

Umiejscowienie w „tu właśnie” staje się doświadczeniem namacalności rzeczy, ale zarazem dotknięciem tego, co wieczne. W domu świat się zatrzymuje. Czas zastyga, chociaż wszystko dookoła zmienia się nieustannie. W domu, gdzie czas stoi w miejscu, otwiera się przestrzeń tego co okoliczne. Otwiera się miejsce jako wejście „dokądś”. Oikologiczny namysł na Śląsku byłby zaproszeniem do otwarcia miejsca. Miejsce na powrót staje się przestrzenią.

 

Na uboczu

Myśleć dom, myśleć domem, doświadczać domu – zadania te przenikają próby udomowienia świata i uświatowienia domu. Oikologia, wyprowadzona ze śląskich doświadczeń, byłaby zaproszeniem do wykonania kilku kroków wstecz w myśleniu i doświadczaniu domu, byłaby też zaproszeniem do poszerzenia myślenia przez wykonanie kilku kroków w bok czy zatrzymania, ale i zaproszeniem do ponownego ruchu do przodu, wreszcie do ruchu promieniście rozchodzącego się we wszystkich kierunkach, wiążącego to, co oddalające się i przybliżające, wychodzące i wracające, przyśpieszone i spowalniające, przeszłe i przyszłe, centralne i peryferyjne. Nie ma tu miejsca na opozycje, bieguny sensu, pozostaje awers i rewers, obecność obok siebie, ze sobą, razem. Nawarstwione i przeplatające się zatrzymanie i wycofanie są konieczne do odzyskania oikologicznego namysłu, w którym dom znowu jawi się jako wartość. Odsunięcie się od ekspansywnych działań i widowiskowych wydarzeń, ale i odwrót od nadmiernego przywiązania do swojskości, są potrzebne do rozluźnienia naszego doświadczenia domu. Odnaleźć dom można dopiero na uboczu zarówno naszego przywiązania do siebie, jak i na uboczu naszej beztroskiej diagnozy o wyzwalającym braku zakorzenienia. Uboczne myślenie, uwolnione i nieroszczeniowe, zostaje złączone z troską o umiejscowienie.

Człowiek, przez dotknięcie śląskiej opowieści o domu, staje się człowiekiem na uboczu, widzi świat, w tym i siebie, jednocześnie z bliska i daleka. To człowiek dystansu i precyzji. Ogromna odległość w patrzeniu na rzeczy, ludzi, niebo i wartości jest zrośnięta z precyzją mikroskopijnego rozpoznania tego, co umyka uwadze innych. Ogląd rzeczy nie jest nijaki, staje się wyraźny i jedyny. Jakby połączyć pracę zegarmistrza z oglądem teologa czy astronoma, ale i z kunsztem i odwagą żeglarza. Człowiekowi na uboczu, już będącym poza roszczeniową postawą wobec świata, starczają pytania bez natychmiastowej odpowiedzi. Starcza milczenie zamiast hałaśliwego sporu, zbyt pochopnie nazywanego przez nas dialogiem. Wycofanie jest odzyskiwaniem powagi domu, ale i jednoczesnej radości z poczucia rozluźnienia więzi ze światem i sobą. Już nieprzywiązani do siebie, jak dawniej, już wolni od aspiracji społecznych, spoglądamy w miejsce, które nam się trafiło.

W jakimś sensie śląska opowieść o domu byłaby powracaniem do lekkości dziecka w patrzeniu na świat, w tym dom. To patrzenie rozsadza porządki rzeczy, niszczy ugruntowane schematy, wyzwala życie. Jest Nietzscheańskim chaosem. I tu dotykamy tajemnicy złączenia, na którą śląska oikologia może nas naprowadzić. Dom jest, powstaje i kruszeje na naszych oczach, staje się namacalny i nieuchwytny, wymyka się nam i narzuca własną obecność. Jest bliski i odległy jednocześnie. Jest upostaciowaniem nieprzejrzystości, ale jednocześnie staje się prostotą. Dziecko rozumie w lot zawołanie „Do domu!”. Śląskie „Do dom!” ma ciężar metafizyczny i grozę.

Z kombinacji niezliczonych detali – gestów, słów, aranżacji barw i zapachów, spojrzeń, przemilczeń, układu przedmiotów, rozkładu ścieżek i wysokości budynków okolicy, kroju drzwi, okien i progów, zamysłu dekoracyjnego i symbolicznego umiejscowienia detalu, otoczenia zieleni, ludzi, zwierząt i krajobrazu, fragmentów namysłu, śladów pisma – da się wydobyć dom. Nie da się go zmierzyć. Zawsze jest tęsknotą ku przyszłości. Zawsze jest już zapowiedzią nieuniknionego końca. Codzienność śląska, w najradośniejszym momencie przeżywania domu, obnosi powagę, przywołując Koniec.

W otoczeniu idei domu doznajemy biedy właściwej doświadczeniu egzystencjalnemu. Jest ona i przerażająca, i zwyczajna, co każe nam obojętnieć na nadmierne jej rozpamiętywanie. Gdyby się nad tym zastanowić, to biedni i samotni istniejemy bez domu, w domu, z domem, poza domem. Na Śląsku człowiek obojętnieje na własną biedę, traci przywiązanie do narcystycznego patrzenia na siebie i własność, obojętnieje na przeszłość (od której nikt rozsądny już nie chce się uczyć), trwa za to przy idei domu. To doświadczenie nie obezwładnia człowieka, wręcz przeciwnie, każe afirmować i odnawiać dom.

 

Śląsk – nieskończone trajektorie i dyscyplina życia

Śląski dom jest chropowaty. To przestrzeń w sposób doskonały zakrzywiona, nie da się jej pojąć płasko, nie jest foremną figurą, nie jest odcinkiem, nie jest gładką powierzchnią i autarkiczną niezależną strukturą. Nasza wiedza o domu napotyka opór, jaki stawia jej chropowata powierzchnia. Dom, jako rzeczywistość doświadczenia, jest szorstki i nie układa się w zgrabną melodię. Wiąże cierpienie i miłość, przywiązanie i wygnanie, zakorzenienie i utratę, przepych i ubóstwo, własność i brak posiadania, przynależność i bezdomność, bezpieczeństwo i strach, ład i ruinę. Doświadczenie zadomowienia nie jest uładzone czy rygorystycznie odgraniczone. Jest pełne kantów, niedomówień, nieokreślonych konotacji, zwielokrotnionych nazw. Ubóstwo słowa tym bardziej jest odczuwalne, gdy zestawiamy je z obfitością zmysłowych doświadczeń, wyrazistością obrazów, pamięcią ciała, ciężarem czasu domostw, rytmem codziennego życia, natężeniem doświadczenia miejsca. Śląskie zakrzywienie domu powoduje, że to, co domowe, wymyka się nam, jakby wychodziło z obrazu, nie pozwalało się ująć, jakby usuwało się z prostej linii, by odsyłać do nieskończonych trajektorii. Dom to niekończące się oddziaływania tego, co ludzkie, i tego, co poza – poza naszym wyobrażeniem, poza naszą okolicą, poza naszym ludzkim sposobem doświadczania, poza naszą wykładnią, poza naszym czasem i przestrzenią.

Śląsk uczy, że trzeba oswoić się z nieprzewidywalnym ruchem, który jest naszym udziałem i który jednocześnie dokonuje się mimowolnie, poza nami czy nad nami, sprawiając, że podlegamy mu, nie trzymając już pewnie steru w rękach. Dom żyje nami. Ale i jesteśmy powołani do tworzenia domu w ruchu przyciągania, łączenia, rozłączania, scalania i burzenia. Stajemy się podwładnymi niewspółmiernych sił, które wypełniają dom. Przepracowujemy siły przyciągania i nieważkości. Dom wymyka się spójnej opowieści o fizycznym czy społecznym ciele, odsłaniając niepojęte dla nas obszary duchowej gęstości i rozrzedzenia. Śląski dom jest i euforią, i upadkiem. Samoograniczenie poznania, na które dom naprowadza, pozwala okiełznać nasze możliwości zrozumienia i przewidywania, ale jednocześnie dom nieustannie rozpościera przed nami nieskończone trajektorie, nieskończone historie, nieskończone doświadczenia miejsca.

Śląski dom kryje intrygujące myślenie. Z jednej strony istnieje ogrom nieba, ciekawość, ale i uniwersalne wartości; a z drugiej – owo zatrzymanie w miejscu, bezpieczeństwo domu, jak i ograniczone, skończone trzymanie się tego co znane. Nieskończone trajektorie, które wychodzą z domu, które przecinają domostwa, wiążąc je z innymi przestrzeniami, wymagają korekty ze strony pokory, której uczy dom – cierpliwie poskramiający butę poznania, powstrzymujący naiwny pęd do umocnienia siebie w świecie i poszerzania swej władzy. Na poziomie doświadczenia domu odnajdujemy wskazanie na wagę dobrego „gospodarowania” tym, co otwiera i zamyka jednocześnie. W tym sensie śląski dom odnawia dyscyplinę życia. Oddalamy się, by zbliżyć się do tego, co istotne. Śląska opowieść o domu, swoista śląska oikologia, na nowo zbliża nas ku odnowieniu naszej dyscypliny życia.

**

Na koniec jeszcze raz powróćmy do dyscyplinującego nas pytania, które śląska oikologia, niczym kłody, rzuca pod nogi (nie)radosnemu nomadzie: naprawdę jesteś przeświadczony o tym, że dom tak łatwo wypuścił Cię w świat? Tak prosto Cię opuścił, a może i beztrosko Ci odpuścił?

 

 

 

 

 

 

O autorach

Aleksandra Kunce

Kulturoznawczyni, pracuje w Zakładzie Estetyki i Antropologii Przestrzeni w Uniwersytecie Śląskim w Katowicach. Koncentruje się w badaniach na problematyce człowieka lokalnego, siły umiejscowienia i doświadczania miejsca. Autorka książek: Tożsamość i postmodernizm (Warszawa 2003), Myśleć Śląsk (współautor: Z. Kadłubek, Katowice 2007), Antropologia punktów. Rozważania przy tekstach Ryszarda Kapuścińskiego (Katowice 2008), Oikologia. Nauka o domu (współautorzy: T. Sławek i Zb. Kadłubek, Katowice 2013), Into the Noise. Anthropological and Aesthetic Discourses in Public Sphere (Antropologiczne i estetyczne dyskursy w sferze publicznej, współautorka: Maria Popczyk, Katowice 2013); Człowiek lokalny. Rozważania umiejscowione (Katowice 2016). Jest redaktorką czasopisma „Anthropos?”.  

INNE ARTYKUŁY TEGO AUTORA

Copyright © Herito 2020