Okładka książki Wrócę przed nocą

Worth a look

Przedruki

Jerzy Szperkowicz, Wrócę tu przed nocą. Reportaż o przemilczanym

Tekst publikujemy dzięki uprzejmości wydawnictwa ZNAK

Czołem, Marszałku

W Wilnie zamieszkamy w kawalerce po matce Saszy. Mamy do dyspozycji pokój, łazienkę i kuchnię, za dopłatą dostaniemy produkty na śniadanie: żółty ser, masło, płatek wędliny, jajko, a przede wszystkim bociu duona – wileński razowiec na ściółce z tataraku, znany mi z Dubowego i Gór.

Stanley ma w Wilnie rodzinę do odwiedzenia. Ja odnowię znajomość z rodzinnym miastem. Znajomość wyrywkową z czasów dzieciństwa i ukradkową z jedynej powojennej wizyty w czasach ZSRR, w połowie lat siedemdziesiątych. W Ostrej Bramie spróbuję odszukać metryki urodzenia Danusi i moją oraz metrykę ślubu rodziców.

Nasi rodzice przeważnie klepali biedę, ale nie rezygnowali z jednego. Odkąd pamiętam, zawsze – na Bobrujskiej, Mickiewicza, Legionowej – mieszkaliśmy w domu z dużym ogrodem. Na Mickiewicza były rajskie jabłuszka. Mama smażyła z nich konfitury na maszynce spirytusowej, bo elektrownia odcinała prąd. Ogród za wysokim parkanem był ostoją bezpieczeństwa i dobrego powietrza, które chroni dzieci przed zmorą Dubowego – gruźlicą.

Poza ten bezpieczny krąg wyprawialiśmy się przeważnie z mamą. Najlepiej pamiętam najwcześniejsze z naszych wypraw – do lombardu. Były częścią mojego świata. W tamtą stronę mama szła spięta, milcząca. Na miejscu odwijała z chusteczki i podawała subiektowi jakiś drobiazg, inkasowała zastaw i w drodze powrotnej znowu żartowała, robiła zakupy, dostawaliśmy słodycze, a czasem i zabawki. Niestety, te zachwycające wyprawy ustały. Albo zniknął ich powód, albo wyczerpały się zasoby drobiazgów do odwijania z chusteczki.

Nieco starsi zwiedzaliśmy z mamą Wilno. Jedna z wycieczek krajoznawczych zahaczyła o kino (mieściło się w Starym Ratuszu przy Wielkiej). Recepta Hitchcocka na zajmujący film w stosunku do mnie haniebnie zawiodła. Film zaczynał się od trzęsienia ziemi, co było dalej – nie wiem, usnąłem. Trzęsieniu musiało towarzyszyć tsunami, bo bryzgi rozwścieczonego oceanu dosięgły mego krzesła.

Pewnego wiosennego przedpołudnia rodzice zabrali nas na Rossę. Pamiętam dokładnie jasne płyty nagrobne, orkiestrę w białych getrach i rękawiczkach, stłoczone panie z naręczami kwiatów i zapach woskowych świec. Staliśmy – Danusia i ja – przy sznurze oddzielającym publiczność od oficjeli i kiedy Rydz-Śmigły obrócił się w naszą stronę, nie omieszkałem oddać mu honoru donośnym: „Czołem, Marszałku!”. Odsalutował, pouczył, że się nie salutuje do nienakrytej głowy (nie powiedział: pustej, jak głosi późniejszy przekaz), i nakazał rodzicom wychować mnie na żołnierza.

Dzisiejsi reporterzy pstryknęliby zdjęcie Śmigłemu w dialogu z pięciolatkiem w marynarskiej bluzie. Było to 12 maja 1938 roku, w trzecią rocznicę śmierci Józefa Piłsudskiego.

Stoję tu znowu. Dokładnie w tym samym miejscu. Pociemniałe płyty piaskowca nie zapadły się w ziemię, to otaczający grunt spęczniał. Od roku 1920 tu, pod murem cmentarnym, spoczywają obrońcy Wilna przed bolszewikami. Sto sześćdziesiąt cztery mogiły. W testamencie Józef Piłsudski wyobraził sobie, jak towarzysze broni się rozsuwają, robiąc pośród siebie miejsce dla niego i jego matki.

Zgodnie z tą wolą przeniesiono z Sugint prochy Marii z Billewiczów Piłsudskiej, a w jej nogach złożono urnę z sercem syna. Uroczystość pogrzebowa odbyła się w pierwszą rocznicę jego śmierci. Do tego czasu trumnę z prochami matki i urnę z sercem Józefa Piłsudskiego przechowali ojcowie karmelici w „naszym” kościele św. Teresy.

Szukając daremnie w Archiwum Państwowym Litwy śladów nabycia Dubowego przez mego pradziadka Iwana Trubacza, natknę się na liczne zapisy wyprzedaży majątków przez Marię Piłsudską. Było to następstwo niefortunnych interesów jej męża. Bolszewia miała pół wieku na rozprawienie się z tym miejscem po swojemu. Ta płyta ocalała, chociaż zniszczono pobliski nagrobek Adama Piłsudskiego, młodszego brata Marszałka. Czy dlatego zostawiono ją w spokoju, że zamiast nazwisk widnieje na niej tylko napis: „Matka i serce syna”? KGB chyba nie mogło przeoczyć ani zlekceważyć, kto spoczywa w tym grobie. To raczej nieprzeniknieni Litwini nie przyłożyli się do zacierania napisu, wiedząc, że boli on Moskwę bardziej niż ich samych. A może pozostawiono nagrobek po to, żeby namierzać wzruszonych odwiedzających?

Nie ma dziś orkiestry w białych rękawiczkach. Są panie z naręczami kwiatów, ale to inne panie i inne kwiaty; wycieczka spożywców z Jarocina trzaska pamiątkowe zdjęcia.

Copyright © Herito 2020