figa

MAMY NA OKU

Recenzje

Goran Vojnović „Figa”, przeł. Joanna Pomorska, Wydawnictwo Akademickie Sedno, Warszawa 2019

„Figa” to trzecia powieść autorstwa Gorana Vojnovicia – laureata Literackiej Nagrody Europy Środkowej Angelus za 2020 rok. W pierwszej („Czefurzy, raus!”, Wydawnictwo Międzymorze, Gdańsk 2010, przeł. Tomasz Łukaszewicz) opowiadał o społeczności imigrantów z byłej Jugosławii, którą wojenna pożoga rzuciła do Słowenii, demaskował stereotypy i autostereotypy, wyśmiewał i opłakiwał. Choć już w tej powieści pojawiły się ślady głębszej refleksji, związanej z zagadnieniami zakorzenienia i tożsamości jednostki rozdartej między różne ojczyzny, to w pełni doszły one do głosu w kolejnej powieści – „Moja Jugosławia” (Wydawnictwo Akademickie Sedno, Warszawa 2019, przeł. Joanna Pomorska). Główny bohater, pół Serb, pół Słoweniec, ale w dzieciństwie związany z Pulą, próbuje rozwikłać zagadkę swojego ojca – oficera armii jugosłowiańskiej i zbrodniarza wojennego. Ale w istocie konfrontuje się ze swoim istnieniem, z brakiem jasnych wyznaczników własnej ojczyzny, realnej i mentalnej, z wykorzenieniem i samotnością. „Figa” to powieść, która kładzie jeszcze większy nacisk na ten problem, ale odchodzi niemal zupełnie od uwarunkowań politycznych. Jedynym punktem odniesienia dla dramatu ludzkiej egzystencji jest sam człowiek.

Książka opowiada o losach trzech pokoleń rodziny jugosłowiańskiej na przestrzeni kilku dekad – od 1955 do 2005 roku. Rzecz można przedstawić za pomocą linijki i cyrkla, rozrysowując rozwój akcji w porządku czasowym i przestrzennym. Do pierwszego potrzebujemy schematu drzewa genealogicznego, do drugiego – mapy. Dzięki temu odtwarzamy wyobrażoną topografię, po której autor prowadzi czytelników, by zrozumieli, wokół jakich zmiennych przemieszczają się bohaterowie książki i jaką sieć powiązań tworzą, i wreszcie – co z tego może wyniknąć.

Aleksandar Đorđević urodził w Nowym Sadzie w 1925 roku. Matka Żydówka. Dzięki jej zaradności wojnę udało im się przeżyć w Lublanie. W roku 1955 przyjeżdża służbowo do miasteczka Buje na północy Istrii (i pobliskiego Momjanu), tuż przy granicy między dwiema socjalistycznymi republikami – Słowenią i Chorwacją, ale po chorwackiej stronie. U jego boku stoi młoda ciężarna Słowenka Jana Benedejčič. Rodzina Đorđeviciów będzie miała dwie córki – Vesnę i Maję. Obie ostatecznie zamieszkają w Lublanie. Jedna wyjdzie za muzułmanina z Bośni – Safeta, a druga za Słoweńca Danego. Vesna będzie miała jednego syna Jadrana, a Maja – dwie córki. To Jadran jest głównym punktem odniesienia.

Można odnieść wrażenie, że wielokulturowe środowisko musi się stać kanwą dla mniej lub bardziej oczywistej opowieści o rozpadzie Jugosławii, o pękaniu więzów rodzinnych, o pograniczach – słoweńsko-chorwackim, słoweńsko-bośniackim, serbsko-żydowskim. Takich rodzin w kraju „braterstwa i jedności” było przecież wiele. I pewnie niejedna mogłaby być – i była! – kanwą dla historii o bezduszności polityki, o bezmyślności działań wojennych, o podziałach w obliczu konfliktu. Czytelnicy prozy z byłej Jugosławii chyba nawet do takiego schematu przywykli. Czy mogą oczekiwać czegoś innego? Mogą. Wprawdzie polityka odgrywa w powieści pewną rolę, ale – poza kilkoma wypadkami – nie jest ona decydująca dla motywacji działań bohaterów. O nich decydują ludzie, a przesądzają – ich pragnienia, emocje, zawiedzione oczekiwania. Opowieść Gorana Vojnovicia mogłaby się wydarzyć wszędzie. Niestety – wszędzie.

Powieść uwiadamia, jak zawiłe są relacje międzyludzkie. Autor pedantycznie odtwarza wyimaginowane związki swoich postaci, śledzi je w różnych momentach i sytuacjach – za młodu, w wieku dojrzałym i tuż przed śmiercią – sugerując (przynajmniej przez pewien czas tak się czytelnikowi może wydawać), że dzięki temu możemy zrozumieć, kim ci ludzie są dla siebie, dla innych i dla świata. Czytelnik przyjmuje zaproszenie do tej eksploracji i czyni z to z wielką przyjemnością – bo jest to świetnie napisana saga rodzinna, obfitująca w nagłe zwroty akcji i momenty uniesień – daje się wciągnąć, bo wydaje mu się, że za chwilę rozwikła ważną zagadkę, która rzuci światło na czyjeś losy, wyjaśni motywacje dla jakichś działań, rozstrzygnie rzecz raz na zawsze i skończy jego mękę. Gdy jednak już zostaje wyjaśnione, dlaczego coś się stało lub się nie stało to, co mogło się stać, wówczas pojawia się rozczarowanie. Bo nawet jeśli coś więcej wiemy, to i tak nic to nie daje. Problem nie zostaje rozwiązany. Co więcej – staje się jeszcze większy i jeszcze bardziej zagmatwany.

Między odpowiedziami na pytania nurtujące autora znajduje się obszar niedopowiedzeń, przemilczeń, ale także – nadmiary wypowiedzianych słów. Narrator doprowadza czytelnika do momentu krytycznego: do odkrycia prawdy, która okazuje się półprawdą. I myślę, że robi to świadomie, ale nie po to, by z nim grać, tylko aby mu uświadomić, jak bolesnym doświadczeniem jest życie. Podążanie po tym labiryncie związków międzyludzkich zaczyna być w pewnym momencie frustrujące. Między ludźmi znajduje się przestrzeń, która, owszem, może być kanałem komunikacji, może być miejscem spotkania, ale najczęściej staje się granicą trudną do sforsowania. Jest to książka o bólu alienacji, a w istocie o tym, że każdy człowiek mówi swoim językiem, zrozumiałym tylko sobie. A może nawet nie.

Bohaterów tej książki łączy pewne natrętne pragnienie – potrzeba samotności, ucieczki, zniknięcia. Wydaje im się (ale się mylą!), że swoje problemy mogą rozwiązać tylko wtedy, gdy zostaną osamotnieni, gdy uciekną ze swego gniazda, gdy zostawią bliskich. To czynią Aleksandar, Jana, Safet, Anja. Znikają z życia swojej rodziny, nagle i niespodziewanie, niczym Lepa Vida – bohaterka wyobraźni słoweńskiej. Marzy też o tym Jadran.

Poszukiwanie tego miejsca (czy raczej: nie-miejsca) to chęć powrotu do czasów, kiedy wszystko było łatwe i oczywiste. Do najwcześniejszych lat życia. „Tak pachnie moje dzieciństwo, tak pachną pierwsze wspomnienia – wyznaje Jadran – jestem w Momjanie, gdzie wszystko tchnie spokojem, czuję, że ktoś głaszcze mnie po głowie, z podwórka słuchać głos, woła mnie”. W „Mojej Jugosławii” dzieciństwo było jedynym momentem szczęścia, zanim bohater został z niego brutalnie wykorzeniony, zanim ojciec wojskowy zabrał swoją rodzinę z Puli.

Autor jest wobec czytelnika bezwzględny. Żąda od niego, by ten – podobnie jak wszyscy bohaterowie tej opowieści – zastanawiał się, jak rozplątać zawiłości ludzkiego losu. A potem na końcu dowiedział się, że nie istnieje twarda granica między rzeczywistością a jej projekcją. Bo za wszystkim stoi lęk przed samym sobą, a historie opowiedziane to tylko „mapy moich lęków”. To wyznanie Jadrana. Dla niego granice między ludźmi to również granice w samym sobie.

Podczas gdy pierwsza powieść Vojnovicia była zabawna, a druga łączyła żart z powagą sytuacji, tak trzecia jest dobijająco smutna i śmiertelnie poważna. Jesteśmy na grząskim gruncie. Słoweński autor napisał powieść totalną i nadzwyczaj bolesną. Jeśli jego dojrzewanie jako pisarza jeszcze się nie skończyło (a kunszt i wyobraźnia zachwycają czytelnika w każdym niemal momencie), jeśli chce dorzucić coś jeszcze do tej diagnozy świata z „Figi”, to nad literaturą naszego regionu gromadzą się czarne chmury. I nie są to chmury konfliktów etnicznych, pamięci, bólów egzystencji tej czy innej części Europy Środkowej (czy jeszcze jakiejś innej Europy), człowieka rozdartego między Wschodem a Zachodem. To są chmury zupełnie innego rodzaju.

Copyright © Herito 2020