Małe miasto wielki świat

Miasta do przemyślenia

Małe miasto i wielki świat

Publikacja: 30 sierpnia 2021

NR 5 2011

TAGI DO ARTYKUŁU

DO LISTY ARTYKUŁÓW

Kiedy zniknął ostatni „inny”, samo mieszczaństwo, przestało również istnieć miasto. Pozostało wielkie osiedle, przyzwoicie zaopatrzone w gaz, ciepło, prąd i bieżącą wodę, telefon, a nawet telewizję kablową i inne atrybuty – „hardware” miasta – ale bez „software’u” prawdziwej miejskiej kultury.

Słowackie miasto pierwszej połowy XX wieku pod wieloma względami, przede wszystkim przez swój różnorodny skład narodowościowy i wyznaniowy, przypominało środkową Europę. Strukturę miasta tworzyły w różnych proporcjach trzy podstawowe narodowości: Słowacy, Węgrzy i Niemcy, oraz trzy odmienne wyznania: katolicy, protestanci i żydzi. Miasto kapitalistyczne żyło w symbiozie z częściowo jeszcze przedkapitalistycznym wiejskim otoczeniem. Jedną nogą stało w przeszłości, drugą w przyszłości. Nie jest to jednak obraz dokładny, jest zbyt statyczny. Co najmniej od końca XIX wieku miasto z właściwą sobie dynamiką odrywało się od dnia wczorajszego, było w ruchu.

Fizyczna wielkość miasta w pierwszej połowie XX wieku wahała się od największego krasnoludka do najmniejszego olbrzyma – nawet największe, Bratysławę i Koszyce, można było ogarnąć wzrokiem, patrząc z kościelnej wieży. W literaturze pięknej i publicystyce można znaleźć wiele krytycznych, niekiedy nawet ironicznych spostrzeżeń na temat ówczesnego małego miasta. Istnieją jednak również inne świadectwa. Jak na przykład widział Nitrę wiejski proboszcz w 1895 roku?

„Idąc od ulicy Farskiej w kierunku domu żupnego, po prawej stronie na pochyłym brzegu mamy ulicę Kupecką. Jest to ulica udekorowanych sklepów, reklam kupieckich i witryn sklepowych. Wieczorem roi się tu od wszystkiego, co wytworne albo przynajmniej chce za takie uchodzić. Po chodnikach, oświetlonych setkami świateł pozapalanych w oknach wystawowych sklepów, i to świateł gazowych, bo od roku 1892 Nitra gazem jest oświetlana, a teraz nosi się z poważnym zamiarem zafundowania całemu miastu oświetlenia elektrycznego, mrowi się w szczególności płeć piękna w towarzystwie młodszych wyrostków płci śmiałej, grzecznej, a niekiedy nawet natrętnej, do których każdy ów sklep zaleca się swymi wystawnymi pochodnymi paryskiego smaku, nowych strojów, kapeluszy, parasolek, jedwabnych tkanin, bransolet, pierścionków, broszek usianych diamentami, szmaragdami, szafirami. Jakże się to wszystko skrzy w najjaśniejszych barwach! Ile tu westchnień, spojrzeń, ile dużych i małych komentarzy”. Na innej ulicy są banki, kawiarnie, hotel, „sklepy z modnymi rzeczami, z wielkimi jak brama oknami z jednej tafli szkła, tak że człowiek boi się, że im sklep przez to okno ucieknie. Cóż, przynależy to do reklamy kupieckiej – i tak też musi być w Nitrze”.

Opis Nitry sprzed stu lat, autorstwa Jozefa Kompánka, zamieszczony w publikacji Tovarišstvo II[1], zdecydowanie kontrastuje z utrzymującym się do dzisiaj wyobrażeniem Słowacji i całego szerokiego regionu jako krainy czysto rolniczej. Nie jest to kontrast między wsią a Budapesztem czy Wiedniem, lecz między wsią a jej regionalnym ośrodkiem, do którego można dojść pieszo. Kompánek był proboszczem w Straticach, znał jednak świat, uczył się w słynnym wiedeńskim Pazmaneum. Podoba mi się słowo, którego użył – że tak być musi. W Nitrze i wszędzie indziej musiały być nie tylko oświetlone wystawy sklepowe, ale też wiele innych rzeczy: siedem banków, mrowie adwokatów, trzydziestu trzech lekarzy, stu dziewięciu nauczycieli i profesorów, dwanaście fabryk, kasyna, ubezpieczalnie, gazeta regionalna. Była to konieczna odpowiedź na wyzwania epoki. Warunek przeżycia mieszczan i miasta, ponieważ ani to miejsce, ani oni nigdy nie określali tempa, formy i kryteriów konkurencji. Powstawały one poza naszym terenem, zbiegiem okoliczności historycznych – na Zachodzie. Narzucały się i przyjmowały wszędzie w postaci produkcji masowej, innowacji technologicznych, silnego zaplecza finansowego, lepiej zorganizowanego społeczeństwa, atrakcyjnych form, modnych trendów, z całą dynamiką i rezonem reprezentantów przyszłości. W takim świecie symbolem miasta, jak niegdyś mury, również u nas stają się teraz brukowane ulice, park, szkoły średnie, fabryki, rzeźnia i wodociągi. Protokoły sesji rad miejskich z tamtych czasów pełne są debat o odsetkach, najmie, polisach ubezpieczeniowych i pożyczkach. Opozycja krytykuje dygnitarzy miejskich za to, że marnują pieniądze na podróże po Niemczech, by zbierać doświadczenia w zakresie oświetlenia ulic i wywozu śmieci. Nie istniało jeszcze wtedy słowo ekologia, ale troski związane ze skażeniem powietrza wokół fabryk, zatrutymi potokami i ginącymi lasami – już tak.

Już sto lat temu wielki świat z jego zdobyczami materialnymi i cywilizacyjnymi nie był wcale daleko, był tutaj. Czasami i w niektórych sprawach realnie, innym razem jako postulat, często jedynie jako frustracja wynikająca z nieobecności tego, co już się poznało, lecz pozostaje nieosiągalne. Ta tendencja do przebudowywania fizycznej substancji miasta trwa nieprzerwanie od końca XIX wieku do dzisiaj. Oczywiście przebiega w różnym tempie, ale bez zasadniczego wpływu wstrząsów politycznych i zmian społecznych. Przecinając wstęgi, dokonując uroczystych otwarć, politycy podkreślali, że właśnie ten most, ta szkoła, budowla, grobla są namacalnym dowodem wyłącznej historycznej słuszności ich władzy.

Większość naszych miast, jeśli nie skamieniały ponownie jeszcze w czasach przedkapitalistycznych, nie zniszczyło ich bombardowanie w czasie drugiej wojny światowej lub powojenna gorączka blokowisk, do dzisiaj pyszni się barokowymi i neobarokowymi, renesansowymi i neorenesansowymi budowlami, ale także przykładami secesji, funkcjonalizmu i pseudofunkcjonalizmu, baroku stalinowskiego i beztroskiej poststalinowskiej zabawy w stawianie bloków. Poczty, urzędy miejskie, banki i ubezpieczalnie, Wzajemne Kasy Rolnicze, szkoły, domy kultury, kina, urzędy skarbowe i siedziby władz powiatowych, sądy, dworce kolejowe, szpitale, hotele i koszary wciąż stoją, pełniąc swe funkcje na przekór wszelkim przewrotom i zmianom politycznym, tak samo oczywiste i niewzruszone, jak stojące obok siebie na cmentarzach pomniki ich budowniczych i politycznych „otwieraczy”.

Zdolność do utrzymywania hardware’u cywilizacji miejskiej w odległości umożliwiającej przynajmniej kontakt wzrokowy z resztą Europy zasługuje na podziw. Zapewne sprzyjał temu również fakt, że jest to proces bardzo długotrwały, powolny. Już w XIX wieku standardy nowoczesnej higieny zachęcały do budowania wodociągów i kanalizacji, ale nie było potrzeby, aby natychmiast standardy te uwzględniać. Mieszkańcy Trnawy przez ćwierć wieku prowadzili burzliwe dyskusje o potrzebie budowy wodociągu i zbudowali go dopiero w latach dwudziestych, a bywało, że gdzie indziej proces ten trwał nawet dłużej. Tak samo od początku wieku o konieczności budowy teatru czy miejskiego domu kultury dyskutowali mieszkańcy Trenczyna – i do dzisiaj go nie mają. Wyzwania i postulaty ze sfery socjalnej i politycznej wymagały jednak odpowiedzi natychmiast. Software miejskiej społeczności ulegał szybkim zmianom, często zasadniczym i przeważnie bez możliwości dłuższych, poważnych przygotowań. W pierwszych fazach modernizacji nie było to jeszcze tak widoczne, momentem przełomowym stała się pierwsza wojna światowa.

Współcześni doskonale zdawali sobie sprawę z dziejowej doniosłości chwili. Pisarz Ján Hrušovský w swoich wspomnieniach Stála vojna stála (Kosztowała wojna, kosztowała)[2] opisał tę zmianę z perspektywy słowackiego inteligenta z małego miasta. Świat przedwojenny był według niego zamknięty na szybkie, wielkie zmiany. „Cele? Ideały? Plany? Przecież nie ma możliwości ich realizacji. Przecież to wprost niemożliwe, by stary porządek stanął przez nie na głowie”. Ale już pierwsze zwłoki i pierwsze doświadczenia z pola bitwy całkiem zmieniły Hrušovskiego widzenie świata. „To, co uważałem za niemożliwe, stało się nieodwracalnym faktem. Ster dziejów wypadł z utartego szlaku i wprowadził nas w sam środek walki tytanów, co niszczy pojęcia, nienaruszalność status quo, podważa odziedziczone, przejęte formy władzy”.

To „niszczenie pojęć” Hrušovskiego nie dotyczyło jedynie państwa, lecz dotyczyło też wszystkich jego składowych, miasta i społeczności miejskiej. Wspomniana już złożona struktura miast nie była rezultatem wolnej konkurencji – istniały tu narodowości, wyznania i grupy społeczne uprzywilejowane, nieuprzywilejowane i brutalnie uciskane. Zróżnicowanie składu ludności miast z pewnością prowadziło niekiedy do uzyskania efektu synergii, powstania ciekawych produktów i osiągnięcia interesujących efektów, ale też do zamykania się na innych, fobii, a nawet powstania kultur równoległych.

Do najżywotniejszych mitów naszych miast, w szczególności Bratysławy, należą nostalgiczne obrazki jakiejś idyllicznej, bezproblemowej symbiozy narodów i wyznań sprzed 1918 roku. W rzeczywistości już wtedy szykowano raczej przyszłe fronty. To prawda, że ludzie powszechnie policzkowali się w knajpach i winiarniach z powodu narodowości (krewcy Preszporacy wzywali czasami policję do słowackich studentów z powodu paru słowackich piosenek), ale już na początku wieku z powodów narodowościowych rozpadła się na części niemiecką i węgierską nawet tak ponadnarodowa instytucja, jak loża wolnomularska; spory narodowościowe pojawiają się w Kościele ewangelickim, między niemieckimi a węgierskimi kalwinami, międzynarodówka socjalistyczna rozpada się na słowacką i tę drugą, pojawiają się też problemy z podziałem niemieckich i węgierskich sezonów teatralnych itd.

Późniejszy różowy opar nad czasami przedwojennymi stworzyła drastyczna współczesność, fakt, że na przełomie wieków jednak nie ładowano nikogo przemocą do wagonów. Ale drew do przyszłego ognia dokładali też ówcześni mieszczanie. Co najmniej przez to, że na tym obszarze ani państwo, ani społeczeństwo nie utworzyły przed 1918 rokiem sprawnych wzorców, skutecznych strategii postępowania różnych kultur ani zachowania się większości wobec mniejszości. Już wcześniej żadne wielkie konfrontacje ideowo-społeczne nie zostały rozegrane do końca. Nie zakończyły się zwycięstwem jednej lub drugiej strony albo wzajemnym uznaniem, że lepszy od zniszczenia obu stron jest kompromis. Reformacja i kontrreformacja, spór, który na setki lat rozszczepił społeczności miast, został rozstrzygnięty z zewnątrz, dyrektywnie, patentem Józefa II. Sporu o państwowość między Habsburgami a niepodległymi Węgrami, między kurucami[3] a labancami, o którym tyle pisze także István Bibó[4], nie rozstrzygnięto własnymi siłami przez trzysta lat. Przecięto go z zewnątrz, zadając klęskę Habsburgom i Węgrom w pierwszej wojnie światowej.

W ciągu dekad przed wybuchem wojny, kiedy według Hrušovskiego „niemożliwe było postawienie starego porządku na głowie”, konflikty i niezdolność do ich definitywnego rozwiązania przesłaniało to, co Bibó nazywa „systemem zbiorowego kłamstwa”. Także w mikromodelu środkowej Europy – w społeczności miejskiej – wojna i porażka wymusiły rewizję „zbiorowych kłamstw”. Najlepiej ilustruje to przykład danych statystycznych, ukazujących zmiany składu narodowościowego miast słowackich. Wielokrotnie już opisywano i analizowano stopniowe wypieranie żywiołu słowackiego i niemieckiego w miastach przed rokiem 1918. Już spis ludności z sierpnia 1919 roku pokazał jednak, że wszystko właściwie wygląda inaczej: liczba Węgrów spadła z pięćdziesięciu procent i więcej do dziesięciu, ośmiu procent i mniej. Długotrwała tragedia madziaryzacji, z jej ogromnymi kosztami moralnymi i stratami kulturalnymi, które poniosło całe społeczeństwo i państwo, okazała się systemem wielkiego zbiorowego kłamstwa. Upadły jednak także inne jego postaci, na przykład tradycyjne ograniczenie dostępu obywateli do zarządzania miastem ze względu na ich stan majątkowy, wykształcenie i status społeczny. Powszechne prawo wyborcze natychmiast pokazało, że miasto to coś więcej niż tylko główny plac, kasyno, kawiarnia i korso, że są tu także przedmieścia, uliczki, podwórka na tyłach kamienic, wyrobnicy, służące, robotnicy, zwykli ludzie – i tworzą większość. Dwie wielkie siły społeczne XX wieku: nacjonalizm i walka klasowa, były widoczne już wcześniej, ale dopiero wstrząs pierwszej wojny światowej i ingerencja Wielkiego Świata pozwoliły im opanować place, ratusze, wybory, partie, stowarzyszenia, manifestacje, kulturę. Nie demokracja stworzyła te siły, ale to ona pozwoliła im się uformować. Historyczne pytanie brzmiało – w jakim celu? Po to, by znaleźć jakiś sposób wspólnego życia lub chociaż „życia obok siebie”, czy po to, by zewrzeć szyki przed ostateczną bitwą?

Badając sytuację w słowackich miastach w okresie międzywojennym, skłonni jesteśmy wierzyć, że być może chodziło o obie te rzeczy naraz. Mamy tu elementy systematycznego budowania i mostów, i okopów. Jest cierpliwe tworzenie demokratycznej infrastruktury, ale i polityczne sekciarstwo. Na uwagę zasługuje przy tym zjawisko, być może ciekawe ze względu na szerzej pojmowany obszar środkowej Europy i późniejszy rozwój sytuacji, polegające na tym, że miasto słowackie nie miało w okresie międzywojennym żadnej naprawdę miejskiej partii politycznej. Dominowały partie: agrarna i ludowa, czyli partie wiejskie, rolnicze, dla których miasto, człowiek z miasta pełnili tylko funkcję swego rodzaju serwisu, dodatku do wiejskiego kosmosu. Kilka prób przeniknięcia do miasta Demokracji Narodowej, partii rzemieślników, nie powiodło się, podobnie jak wysiłki zmierzające do zakładania miejscowych partii „obywatelskich” czy „mieszczańskich”. Socjaldemokracja trafiała do przekonania tylko części miejskiego spektrum wyborców, a komuniści najsilniejsi byli w wielkich majątkach. Nawet jedyna w miarę spójna słowacka koncepcja geopolityczna – Europa Środkowa Milana Hodžy – ma programowo agrarny charakter.

Jednoznacznej odpowiedzi na pytanie, czy w okresie międzywojennym w miastach zbierano siły do konfrontacji, czy też zaczął się proces godzenia różnic, nie otrzymamy już nigdy. Podobnie jak w 1918 roku kres rozwojowi sytuacji położyła ingerencja z zewnątrz, z Wielkiego Świata. Ekspansja Hitlera rozniosła w proch nie tylko wizję środkowoeuropejskiego godzenia różnic i wspólnego życia, ale równie brutalnie wkroczyła w życie różnych warstw społeczności miejskiej.

Dla tego etapu wchodzenia Wielkiego Świata w mikrokosmos małego miasta charakterystyczne są dwa zjawiska. Pierwsze z nich to rozwój i nowa jakość radykalizmu. W dekadach poprzedzających pierwszą wojnę światową mieszkaniec małego miasta mógł włączyć się w panujące Wielkie Kłamstwo, automatycznie zyskując z jego strony ochronę i wszelakie korzyści. Po okresie początkowych wahań społeczeństwo podjęło tę grę również po 1918 roku. Dysydentów antywęgierskich było żałośnie mało, zbyt mało, aby sami mogli opanować całe społeczeństwo i nadać mu kierunek.

Nawet po 1938 roku, przynajmniej początkowo, wydaje się, że gra trwa nadal – jest to już jednak ekskluzywne przedstawienie, tylko dla wybranych. Ostracyzowana mniejszość nie ma już absolutnie żadnych szans – przeznaczono ją do likwidacji. Z tym wiąże się drugi charakterystyczny znak czasów – często wspominana przez Bibó zasada „winy zbiorowej”. Wielokrotnie już opisywano sposób, w jaki zasadę tę stosowano początkowo wobec „burżuazji”. Oczywiście – burżuazji w bardzo szerokim, niemal bezbrzeżnym rozumieniu. Właśnie stosowanie „winy zbiorowej” w mieście, bezpośrednio dotykające jego codzienności, można powiedzieć – oko w oko, tworzyło osobiste i niemal nieprzekraczalne granice między narodowościami, klasami, wyznaniami. Ludzkie uczucia i tradycja starały się je przezwyciężać, tendencja „odgórna” jest jednak jednoznaczna – nie przezwyciężanie granic, ale ich likwidacja wskutek zniszczeniu tych, którzy się od nas różnią. „Inny” nie jest już inną rośliną, lecz chwastem, i jedyny skuteczny sposób, by go całkowicie i raz na zawsze zniszczyć, to zabetonowanie ogrodu.

Kiedy zniknął ostatni „inny”, samo mieszczaństwo, przestało również istnieć miasto. Pozostało wielkie osiedle, przyzwoicie zaopatrzone w gaz, ciepło, prąd i bieżącą wodę, telefon, a nawet telewizję kablową i inne atrybuty – „hardware” miasta – ale bez „software’u” prawdziwej miejskiej kultury. Czy coś podobnego nie przydarzyło się również środkowej Europie?

Poszukując odpowiedzi, wciąż od nowa napotykamy wspomniany już „system zbiorowego kłamstwa” Bibó. Każdy przewrót, każdy reżim ma swoje własne, oryginalne, zapożyczone lub odziedziczone kłamstwa – albo przynajmniej ich sprawdzone metody i taktyki. Do najbardziej uporczywych należy pogląd, że powszechnie znany niewesoły los środkowej Europy i tworzących ją organizmów w ciągu ostatnich dekad jest wynikiem ciosów zadanych z zewnątrz, obojętnie jak je nazwać: Wersal, Trianon, Monachium, Wiedeń, Jałta czy Malta. Aby uporać się z ich konsekwencjami, wystarczy usunąć przyczyny: otoczyć się odpowiednio wysokim murem, odgrodzić się od tych, którzy źle nam życzą i są nam niechętni, i budować własny, najlepszy ze światów. Inny wariant: poszukać innych, tym razem tych prawdziwych sojuszników, którzy to już jakoś załatwią. Poważne badania historyczne przynoszą jednak wciąż nowe dowody, że wpływ Wielkiego Świata na to, co się tutaj dzieje, jest wprawdzie stały, bezsporny i ogromny, ale jakoś nigdy nie było u nas rzezi biblijnych niewiniątek. Każdy akt destrukcji z zewnątrz wykorzystywał siły już wcześniej obecne wewnątrz państwa, miasta, na obszarze geopolitycznym. Przeważnie wystarczyło tylko zrobić im miejsce. Dotyczy to zarówno szowinizmu, ksenofobii, rasizmu, jak i nienawiści klasowej oraz stosującego siłowe rozwiązania fundamentalizmu. To, co działo się tu przez pół wieku, nie było zabójstwem, ale też nie samobójstwem. Jest to raczej żałosna agonia tragicznej ofiary narkomanii na opuszczonej klatce schodowej. Ważąc winy, trudno ocenić, w jakiej mierze zawiniła tu słabość ofiary, a w jakiej chciwość dilera.

Świata, który w ten sposób umarł, po części z własnej przyczyny – w miastach od Michałowiec po Skalicę, na wielkim obszarze od Bałtyku po Morze Czarne i Adriatyk – nikt już zapewne nie wskrzesi. Nostalgiczne i nieco wzruszające próby wypełnienia i ożywienia dawnego miejskiego hardware’u imitacją minionego świata to próżny trud. Ludzie mogą – i z pewnością będą – znowu gromadzić się na deptakach i w centrach miast, lecz nie będzie to już korso. Korzenie zjawisk historycznych bywają niekiedy zaskakująco stare, ale nasz dzień dzisiejszy określa przecież wczoraj, a nie przedwczoraj. Nie można przeskoczyć połowy stulecia, dwóch pokoleń. Dotyczy to i miasta, i środkowej Europy.

Ze słowackiego przełożyła Joanna Bakalarz

 

Tekst publikujemy dzięki uprzejmości pana Jaroslava Liptáka, pierwotnie ukazał się w czasopiśmie „OS” 1997, nr 4, wznowiony został w tomie Slovenská otázka dnes (Kwestia słowacka dzisiaj), Rudolf Chmel (red.), Kalligram, Bratislava 2007. „OS” (skrót od občianska spoločnosť – społeczeństwo obywatelskie) jest najważniejszym słowackim forum myśli obywatelskiej, podejmującym tę problematykę w szerokim kontekście społeczno-polityczno-kulturowym. Ukazują się w nim eseje, wywiady, recenzje i komentarze pióra intelektualistów słowackich i zagranicznych.

***

[1] Tovarišstvo – zbiorki wydawane przez Františka Osvalda na przełomie XIX i XX wieku (przyp. tłum.).

[2] Gra słów: stála oznacza „stała, ciągła”, a zarazem „kosztowała” (przyp. tłum.).

[3] Kurucowie lub kurucy (węg. kurucok) − zbrojni powstańcy przeciwko panowaniu Habsburgów na Węgrzech, prowadzący swe działania w latach 1671–1711, przede wszystkim podczas powstań Thökölyego (1672) i Rakoczego (1703–1711). Labancowie (węg. labancok) – określenie zwolenników dworu austriackiego oraz węgierskich żołnierzy wiernych cesarzowi w XVI–XVIII w., stosowane głównie w czasie powstań Thökölyego i Rakoczego. Labancowie byli przeciwieństwem kuruców (przyp. red.).

[4] István Bibó (1911–1979) – jeden z największych środkowoeuropejskich myślicieli społecznych i politycznych w XX wieku. Szczególne uwikłanie w historię powojennych Węgier sprawiło, że represjonowany w swym kraju, także za granicą mógł stać się znany i ceniony dopiero po śmierci. Szersze zainteresowanie jego twórczością rozpoczęło się  dopiero w latach osiemdziesiątych. Równocześnie z wielką edycją węgierską jego pism w 1986 roku ukazała się w Paryżu książka Nędza małych państw wschodnioeuropejskich. Oprócz pracy, która nadała tytuł całemu zbiorowi, do najważniejszych jego dzieł należą: Kwestia żydowska, Kryzys demokracji węgierskiej, Wypaczony charakter węgierski, sprzeczna historia Węgier, Traktat pokojowy i demokracja węgierska, Węgierski rozwój społeczny i sens transformacji z 1945 roku (wyd. polskie w wyborze Jerzego Snopka, Podkowa Leśna 2010; przyp. red.).

O autorach

Lubomír Lipták

(1930–2003) Wybitny historyk, niezwykle ważna postać słowackiego życia intelektualnego XX wieku. Od 1952 do 1971 roku pracował w Instytucie Historii Słowackiej Akademii Nauk. Po 1970 roku był prześladowany politycznie. W czasie normalizacji pracował w Słowackim Muzeum Narodowym. Po 1989 roku został ponownie przyjęty do Instytutu Historii SAN i mianowany redaktorem naczelnym magazynu „Historický časopis”. Jako jeden z pierwszych badaczy, zajmując się historią, uwzględniał szeroki kontekst polityczny, socjologiczny i ekonomiczny. Interesowały go zagadnienia modernizacji Słowacji oraz formowania się społeczeństwa obywatelskiego. W 1968 roku opublikował pracę „Slovensko v 20. Storočí”, będącą próbą zaprezentowania również filozofii współczesnej historii Słowacji. Poprzez swoje teksty historyczne niejednokrotnie komentował też współczesne realia słowackie. Jest ponadto autorem krótkiej historii Słowacji i Słowaków przeznaczonej dla obcokrajowców – „A history of Slovakia and Slovaks” (została opublikowana po angielsku, francusku i niemiecku). W 2019 roku MCK wydało jego książkę „Słowacy. Stulecie dłuższe niż sto lat” w przekładzie Magdaleny Bystrzak.

INNE ARTYKUŁY TEGO AUTORA

Copyright © Herito 2020