Od romantycznego entuzjazmu Europejskiego Miesiąca Kultury 1992 w Krakowie do intensywnej rywalizacji polskich miast w konkursie o tytuł Europejskiej Stolicy Kultury 2016

Joanna Sanetra-Szeliga: Panie profesorze, w projekt Europejskiej Stolicy Kultury (ESK) jest pan zaangażowany już od ponad dwudziestu lat. Jak w tym czasie zmieniała się ta inicjatywa Wspólnot Europejskich, początkowo zwana Europejskim Miastem Kultury, a od roku 2005 Europejską Stolicą Kultury?

Jacek Purchla: ESK jest dziś niewątpliwie największym sukcesem politycznym i wizerunkowym Unii Europejskiej w obszarze kultury. Ta piękna inicjatywa Meliny Mercouri z połowy lat osiemdziesiątych rzeczywiście przeszła przez ostatnie ćwierć wieku charakterystyczną ewolucję. Zaczęło się od romantycznej wizji i intencji lepszego poznania się. Już jednak od początku lat dziewięćdziesiątych projekt ESK (wówczas jeszcze Europejskiego Miasta Kultury) stopniowo stawał się ważnym narzędziem integracji i rozwoju dzięki wielkim projektom kulturalnym. Tak więc polityczna inicjatywa bez formuły, bez zaplecza, bez pogłębionej filozofii, oparta przede wszystkim na swoistej improwizacji, przekształcała się stopniowo w coraz lepiej zdefiniowany i sformatowany projekt. Dzisiaj ESK jest instytucją samą w sobie!

Gdyby chcieć krótko podsumować dotychczasową historię ESK, należałoby wyróżnić kilka etapów ewolucji. W pierwszym etapie do tytułu wybierano wielkie stolice, metropolie, symbole cywilizacji europejskiej, takie jak Ateny, Florencja, Amsterdam, Berlin, Paryż. Wyboru dokonywali politycy ex cathedra. W tym sensie przełomem i kamieniem milowym tej ewolucji projektu nazwałbym nominację Glasgow 1991, miasta w porównaniu z poprzednimi zupełnie innego kalibru, innego znaczenia. Było to w dodatku miasto przechodzące trudną transformację społeczno-ekonomiczną, które z sukcesem wykorzystało kulturę jako narzędzie zmiany. Takich miast w ciągu ostatnich dwudziestu lat było więcej, choćby Antwerpia w 1993 czy Lille w 2004 roku.

Po sekwencji takich miast jak Glasgow, Antwerpia, Saloniki czy Bergen, gdzie kultura stawała się katalizatorem ich transformacji, sukces ESK był już na tyle niekwestionowany, a rozmach i ambicje miast na tyle szerokie, że Bruksela została zmuszona do udoskonalenia tego projektu i precyzyjnego zdefiniowania. Już przed rokiem 2000 ESK stała się tak mocną marką, że wyzwoliła ostrą rywalizację miast na poziomie narodowym. Świetnym przykładem jest tu casus niemiecki i przegrana Norymbergi z Weimarem w walce o tytuł ESK roku 1999. O wyborach w tamtym czasie wciąż decydowały jednak kryteria polityczne, a nie oficjalne konkursy i otwarta rywalizacja miast. Tak też należy odczytać decyzję Rady i Parlamentu Europejskiego ustanawiającą Kraków i osiem innych miast Europejskimi Miastami Kultury w roku 2000. Wartością tej decyzji była niewątpliwie sieć tych dziewięciu miast, od Reykjavíku i Santiago de Compostela po Pragę i Kraków, oraz polityczny gest dopuszczenia do gry kilku państw dopiero aspirujących do członkostwa w UE.

Prawdziwą rewolucją stały się jednak precyzyjne kryteria[1] wprowadzone od 1 stycznia 2007 roku, które, jak sądzę, dobrze zbiegły się w czasie z innym spojrzeniem na rolę kultury we współczesnym świecie. Ta nowa perspektywa traktuje kulturę jako szansę na transformację miast średnich, często z postindustrialnym balastem. Tam właśnie kultura może zadziałać jak katalizator pozytywnych zmian. Wśród strategicznych pożytków płynących z tak zdefiniowanego projektu ESK wymieniłbym takie kwestie jak: poprawa wizerunku, lepsze pozycjonowanie miasta i wzmocnienie elementów jego przewagi konkurencyjnej, wprowadzenie nowych strategii zarządzania kulturą, wreszcie tworzenie nowej infrastruktury kulturalnej. Świetnym przykładem tego ostatniego zjawiska jest choćby Graz ze swoją nową ikoną, Kunsthausem – owocem „europejskiej stołeczności” roku 2003.

W tym kontekście można powiedzieć, że festiwal krakowski z 2000 roku był niewątpliwie wydarzeniem, które pomogło miastu w budowaniu marki i w poprawie wizerunku, a przede wszystkim znacząco wpłynął na jego rozpoznawalność. Ale można też już dziś powiedzieć, że Kraków 2000 był – w odróżnieniu od wielu innych miast ESK –niewykorzystaną okazją. W żaden sposób nie poprawił przecież słabej infrastruktury kulturalnej w mieście. Był także niewykorzystaną szansą, jeśli chodzi o te cele, które stawialiśmy sobie jeszcze przed dwudziestu laty przy Europejskim Miesiącu Kultury, to jest nowa filozofia mecenatu wobec kultury i utrwalenie przemysłu festiwalowego w Krakowie w wymiarze ponadlokalnym.

Przemysł festiwalowy rozwinął się w Krakowie niejako obok ESK, czego przykładem jest choćby sukces Festiwalu Kultury Żydowskiej, a także Festiwalu Beethovenowskiego… Projekt Kraków 2000 wywołał przede wszystkim wielkie emocje i polityczne podziały. Polityczne bariery przesądziły również o odczytaniu tej szansy jako zaledwie kulturalnego fajerwerku, a nie katalizatora strategicznej zmiany. Dobrze więc, że dorobek trudnego doświadczenia Krakowa 2000 wykorzystało w jakimś sensie Krakowskie Biuro Festiwalowe – pogrobowe dziecko Krakowa 2000.

J.S.S.: Polska swoją przygodę z ESK zaczęła zaraz po roku 1989.

J.P.: Polska jest wyjątkowym laboratorium ESK na wschód od Łaby i ma w tym projekcie najdłuższe oraz najbardziej złożone doświadczenie ze wszystkich krajów postkomunistycznych. A ma je dzięki Krakowowi. Bo to właśnie Kraków już w grudniu 1990, a więc rok po upadku muru berlińskiego, został nominowany przez Radę Europejską do funkcji organizatora, gospodarza pierwszego Europejskiego Miesiąca Kultury (EMK)[2]. Odbył się on w czerwcu 1992 roku, kiedy tytuł Europejskiego Miasta Kultury nosił Madryt. Dlatego z polskiej perspektywy szczególnie wyraźnie widać zmiany w rozumieniu i postrzeganiu projektu ESK; być może wyraźniej niż w Europie Zachodniej. Wystarczy porównać tę romantyczną kreację roku 1992 z rywalizacją o tytuł ESK 2016, którą oglądaliśmy parę miesięcy temu. To nie tylko najlepsza ilustracja mentalnej zmiany zachodzącej w naszym społeczeństwie, ale też znak transformacji, która dokonuje się w wielu polskich miastach. Dziś burmistrzowie „mówią Floridą”[3], a zwykli ludzie zaczynają rozumieć, że kultura jest ważnym elementem rozwoju.

J.S.S.: Jak pan powiedział, Kraków organizował pierwszy w historii Europejski Miesiąc Kultury. Pan, jako koordynator tego projektu, stanął przed ogromnym wyzwaniem.

J.P.: Rzeczywiście, wyzwanie było wielkie, a kontekst naszej pracy skomplikowany i niełatwy. Celami krakowskiego EMK, co dzisiaj brzmi dość egzotycznie, było wyjście z izolacji i potrzeba otwarcia. Marketing miejsca wówczas nie dość dobrze rozpoznawalnego i niekojarzonego pozytywnie. Budowanie marki. Ale też odkrywanie sąsiadów i swoisty europejski networking oraz przełamanie „głodu” wielkiej kreacji artystycznej. Naszą intencją było również zweryfikowanie wówczas tylko hipotezy, a dziś już prawdy oczywistej, że Kraków jest naturalną scenografią dla przemysłu festiwalowego. Chcieliśmy wtedy udowodnić, że budowanie przemysłów czasu wolnego, przemysłów kultury czy przemysłu festiwalowego jest przyszłością miasta, które na początku lat dziewięćdziesiątych XX wieku wchodziło dopiero w okres transformacji, a którego pięćdziesiąt procent PKB wytwarzała Huta im. Lenina.

W roku 1992 niezwykłym wyzwaniem okazało się samo konstruowanie budżetu EMK. Tworzony był on przede wszystkim ze środków zewnętrznych, a nie krakowskich, w większości zagranicznych. Jego kwota była równa ówczesnemu budżetowi miasta Krakowa na kulturę! Można powiedzieć, że Miesiąc dał szansę na zdublowanie budżetu krakowskiej kultury. Stał się substytutem rodzącego się dopiero samorządowego mecenatu kulturalnego. Wówczas nie wypadało o tym mówić, ale EMK oznaczał po prostu nadzwyczajne wsparcie naszych instytucji, przeżywających głęboką zapaść, będącą refleksem dramatycznej sytuacji polskiej gospodarki tamtych lat. Proszę pamiętać, że był to krytyczny moment zmiany systemu, już po wprowadzeniu reform Balcerowicza: z galopującą inflacją i gigantycznym spadkiem wskaźników wzrostu gospodarczego. Pamiętam więc ogromny stres na miesiąc przed rozpoczęciem EMK. Rok 1992 dochodził już do połowy, a nie było jeszcze budżetu państwa uchwalonego przez sejm! Równocześnie w maju ogłoszono, że być może nie zostaną w terminie wypłacone pensje dla nauczycieli, dla pracowników uniwersytetów. To była prawdziwa zapaść budżetowa państwa. W tej sytuacji my, jako organizatorzy, zastanawialiśmy się nad odbiorem naszego festiwalu. Był on bowiem przede wszystkim zaadresowany do polskiej publiczności. Pytaliśmy się: „przyjdą czy nie przyjdą”, „kupią te bilety czy nie kupią”. Kupili i przyszli[4]. „Rynek producenta” zderzył się po raz pierwszy na taką skalę w historii kultury polskiej z „rynkiem konsumenta”. Frekwencja na imprezach EMK do dziś nie została pobita. Myślę, że w tym też tkwi największy sukces EMK. W czerwcu 1992 roku Kraków żył życiem osobnym, zdominowanym przez wielkie kulturalne wydarzenia i nadzwyczajną atmosferę, jaką udało nam się stworzyć, wtedy, w krytycznym momencie polskiej transformacji. W czasie naszego Miesiąca Warszawa miała trzech różnych premierów, a krajem wstrząsnął poważny kryzys polityczny. Tymczasem Kraków nie tylko żył wielką sztuką i otwierał się znowu na świat, ale zwykli ludzie mogli wówczas zrozumieć, że kultura nie jest tylko przysłowiowym kwiatkiem do kożucha.

Podsumowując więc początki doświadczenia Polski z projektem ESK, trzeba podkreślić, że EMK był pierwszym na taką skalę w historii polityki kulturalnej naszego kraju po roku 1989 zderzeniem stagnacji z dynamiką. Stagnacji ówczesnej infrastruktury kulturalnej oraz instytucji, które przeżywały wyraźną zapaść, z dynamiką kreacji, na jaką pozwalała forma festiwalu. Świeżo odrodzony samorząd miejski nie był jeszcze przygotowany do przyjęcia bezpośredniej odpowiedzialności za zorganizowanie i realizację tak wielkiego wydarzenia. Samorząd popierał, przyzwalał, nie przeszkadzał, ale i nie partycypował w eksperymencie, który opierał się przede wszystkim na moim osobistym ryzyku i ryzyku Fundacji Międzynarodowego Centrum Kultury. Bo bez ryzyka nie ma kreacji. Patrząc dziś z perspektywy roku 2011 można powiedzieć, że wówczas, w latach 1990 i 1991, byliśmy w Polsce pionierami myślenia o rozwoju miasta poprzez kulturę. Stworzoną przez nas w roku 1992 formułę Europejskiego Miesiąca Kultury przejęli od nas gospodarze kolejnych EMK. Zostaliśmy też dostrzeżeni w Europie. Nie przypadkiem już latem 1992 roku nadburmistrz Norymbergii Peter Schoenlein zaproponował Krakowowi partnerstwo w przygotowaniach Norymbergii do tytułu EMK 1999. Gdyby nie wewnątrzniemieckie decyzje polityczne preferujące Weimar (miasto byłej NRD), Kraków mógłby już w roku 1999 być uczestnikiem precedensowego projektu dwóch miast z obu stron dawnej żelaznej kurtyny.

Kończąc ten wątek, dodam jeszcze, że polskie doświadczenie z ESK to długie doświadczenie dwudziestu lat. Pokazuje ono, jak idea Meliny Mercouri zadziałała na wschód od żelaznej kurtyny. Myślę, że jest kilka dobrych przykładów na to, jak ta inicjatywa była nam potrzebna. I jak EMK, tak często wymazywany z pamięci, stał się szansą nie tylko Krakowa, ale Grazu, Budapesztu, Płowdiwu, Nikozji, Lublany. Miast nowej Europy. Miast z państw kandydatów do Unii Europejskiej, bo obok postkomunistycznych mieliśmy austriacki Graz i cypryjską Nikozję. Niewątpliwie ożywiał i mobilizował, pobudzał wyobraźnię lokalnych polityków. Myślę, że to doświadczenie podziałało w jakimś sensie na wyobraźnię prezydentów wielkich polskich miast w ostatnim konkursie o tytuł ESK 2016.

J.S.S.: Z pewnością doświadczenie EMK i ESK musiało przemówić do wyobraźni włodarzy polskich miast, skoro aż jedenaście ośrodków[5] przystąpiło do konkursu. Jak pan sądzi, skąd takie zainteresowanie?

J.P.: To owoc korzystnego zbiegu okoliczności. Z jednej strony chciałbym podkreślić wątek długiego pozytywnego doświadczenia – w tym sukcesów takich miast nowej Europy jak na przykład rumuński Sybin, noszący tytuł w 2007 roku – z którego z pewnością mogli czerpać polscy kandydaci do tytułu. Z drugiej strony polskie samorządy wielkich miast dojrzały do tego, co dla wielu na Zachodzie jest już od dawna oczywistością. Mam tu na myśli fakt, że kultura może stać się szansą prorozwojową, że kulturę można wykorzystać jako katalizator zmiany. Chciałbym także zauważyć, że miasta leżące w państwach przechodzących po roku 1989 transformację wyprzedzają w tym myśleniu rządy swych państw. W ciągu dwudziestu lat polskiej transformacji i sukcesu zmiany, którą przechodzimy, Polska nie wybiła się na coś, co można by nazwać reformą sektora kultury. Więcej, kultura jest jedynym publicznym sektorem w Polsce, który nie został poddany głębszej reformie. W dużej mierze pozostaje jakby, szczególnie w warstwie instytucjonalnej, w fazie sprzed 1989 roku. Nasz sektor kultury, zwłaszcza w jego publicznym wydaniu, nie nadąża za szybkością przemian w dzisiejszym świecie. Lokomotywami tych zmian stały się – również w Polsce – wielkie miasta. To one dojrzały do traktowania kultury jako koła zamachowego swego rozwoju. I to jest piękne! To prawdziwy przełom.

Przy tym jest niezwykle istotne, że nasze wejście 1 maja 2004 roku do Unii Europejskiej, a teraz konkurs o tytuł ESK 2016 wymusiły zmiany w myśleniu i zarządzaniu kulturą na poziomie lokalnym, na jakie nie odważyły się kolejne ekipy rządzące Polską. A pamiętajmy, że kultura bynajmniej nie jest głównym elementem polityki unijnej.

J.S.S.: Był pan jurorem w kilku konkursach o tytuł ESK. Czy polski konkurs czymś pana zaskoczył?

J.P.: Ten konkurs zaskoczył nas wszystkich, i to w kilku aspektach. Nie spodziewaliśmy się takiej popularności idei ESK w Polsce. Nie sądziliśmy, że do konkursu przystąpi tak duża liczba tak różnorodnych miast, często niekojarzonych z ważnymi centrami kultury. Ostatecznie do konkursu zgłosiło się aż jedenaście miast i większość z nich dobrze się do tego przygotowała. To po pierwsze. Po drugie, gdybym miał ten konkurs jakoś skomentować, to powiedziałbym, iż bardzo istotne jest to, że odbywał się według nowych kryteriów i standardów, o których mówiłem wcześniej. Bez wątpienia wpisał się więc w proces nowego myślenia Komisji Europejskiej. Proszę zwrócić uwagę, że jej przewodniczący, José Manuel Barroso, powiedział jeszcze w 2004 roku, czyli po największej akcesji dziesięciu państw, w tym Polski, że UE osiągnęła ten etap w swojej historii, gdy jej wymiar kulturowy dłużej nie może być ignorowany[6].

J.S.S.: Jak poradziły sobie polskie miasta w tym konkursie?

J.P.: Pragnę podkreślić, że już w pierwszym etapie konkursu wszystkie miasta kandydaci pokazały, iż rozumieją, że kultura jest im potrzebna do rozwoju strategicznego. Chciałbym zwłaszcza wyróżnić Toruń, najmniejszego kandydata z tych jedenastu, który zresztą najwcześniej zaczął przygotowywać się do startu w konkursie. Toruń przygotował ambitny, przemyślany projekt i na pewno przeżył głębokie rozczarowanie, nie znajdując się w piątce finalistów. W moim osobistym przekonaniu nie znalazł się tam między innymi dlatego, że był miastem najmniejszym w swoim potencjale, najsłabszym w infrastrukturze, a także stosunkowo słabo rozpoznawalnym, szczególnie z perspektywy zagranicznych jurorów. Miastem, które było najbardziej zaskoczone werdyktem pierwszego etapu, był jednak Poznań. Tak przynajmniej odczytuję gniewne wypowiedzi prezydenta tego miasta po ogłoszeniu werdyktu. Stolica Wielkopolski była bowiem jednym z faworytów konkursu, biorąc pod uwagę jej niezwykły potencjał kulturalny. Jednak tylko do momentu otwarcia wniosków aplikacyjnych, kiedy okazało się, że aplikacja Poznania wyraźnie rozmija się z kryteriami ESK. Pokazuje to, że samorządy w niektórych miastach nie dostrzegły, iż konkurs opiera się na bardzo precyzyjnych regułach i nie wystarczy tylko stanąć do rywalizacji w swoistym konkursie piękności.

J.S.S.: Wniosek aplikacyjny Poznania był chyba najsłabszy spośród nadesłanych na konkurs. Propozycje Bydgoszczy, Szczecina, Białegostoku i Łodzi także nie uzyskały poparcia jurorów. Dlaczego? Czy chodziło o źle wypełnione wnioski aplikacyjne, czy raczej o nieprzemyślane koncepcje ESK w tych miastach?

J.P.: Dwuetapowość konkursu oznaczała odsiew większości kandydatów już w pierwszym etapie. Można więc powiedzieć najkrócej, że po prostu byli w tej stawce lepsi. Dodam jednak, że w bezpośredniej rozmowie jury z delegacjami poszczególnych miast ogromną rolę odgrywała nie tylko forma i treść prezentacji, ale i wiarygodność projektu. Innymi słowy, jego wykonalność, której gwarantami są prezydenci miast. Cieszę się też z naszej decyzji o dopuszczeniu aż pięciu (a nie tylko dwóch ewidentnych) faworytów do drugiego etapu konkursu.

J.S.S.: Do finału konkursu wybrano Gdańsk, Katowice, Lublin, Warszawę i Wrocław. Jak wyglądał ostatni etap tej wielkiej rywalizacji o tytuł ESK 2016?

J.P.: Wielką satysfakcję sprawiło nam to, że w ciągu pół roku od ogłoszenia pierwszego werdyktu cała piątka miast finalistów wykonała ogromną pracę i ogromny skok jakościowy. Skok związany z chęcią nie tylko wygrania konkursu, lecz także strategicznego myślenia o kulturze i organicznego wpisania jej w plany rozwojowe. Fakt ten potwierdził słuszność naszej decyzji o „szerokim” finale. To wartość dodana konkursu, w którym nie było podium i mógł wygrać tylko jeden z pięciu kandydatów. Dodam jeszcze, że programy większości miast, zwłaszcza miast finalistów (zaczynając od zwycięzcy Wrocławia, którego aplikacja była zatytułowana Przestrzenie dla piękna), odczytać trzeba raczej jako próbę zarządzania przestrzenią, a nie tylko próbę sprzedaży produktu. Do przygotowania wniosków zaproszono także obywateli. I to jest kolejny wielki sukces ESK w Polsce, polegający nie tylko na zmianie mentalnej klasy politycznej w samorządach naszych największych miast, ale także na wyzwoleniu ogromnego potencjału energii, kreatywności, entuzjazmu w sektorze pozarządowym i wielu wspaniałych obywatelskich inicjatyw. W tej kwestii chciałbym z zwłaszcza wyróżnić dwu finalistów, Katowice – miasto, które wydawało się kopciuszkiem i outsiderem w gronie jedenastu, a które przygotowało intrygujący, niebanalny, niekonwencjonalny projekt miasta ogrodu. Do współpracy zaprosiło inne ośrodki aglomeracji górnośląskiej, przechodzącej dziś najgłębszą transformację systemową, polegającą na zamianie tradycyjnego dziewiętnastowiecznego przemysłu (górniczego i hutniczego) w przemysł kreatywny. Drugim miastem, o którym należy tu wspomnieć, jest Lublin, gdzie wielki entuzjazm lokalny połączył się z właściwym odczytaniem szans rozwojowych miasta jako kulturalnej bramy UE na wschód i bramy na drodze Ukrainy i Białorusi do UE.

J.S.S.: A czym Wrocław przekonał ostatecznie jurorów?

J.P.: Gdyby bardziej szczegółowo analizować finał, można powiedzieć, że był jeden niekwestionowany lider, czyli Wrocław. Właściwie był organicznie przygotowany już wcześniej, całą swoją dwudziestoletnią transformacją, do tego konkursu. To miasto, w którym kultura i dziedzictwo odegrały tak ogromną rolę dla fundamentalnej zmiany jego pozycji po upadku komunizmu, pozycji w Polsce i w Europie.

J.S.S.: Czy był w takim razie jakiś wyraźny kontrkandydat dla Wrocławia?

J.P. Kontrkandydatem do pierwszego miejsca w konkursie i równorzędnym rywalem, który wzorowo przygotował swoje dossier, był Gdańsk. Będąc już na miejscu, zauważyliśmy jednak pewną lukę, pewną pustkę, jeśli chodzi o nienadążanie miasta za piękną ideą, jaką stała się idea Solidarności w jego programie. Sam los Stoczni im. Lenina i historycznej stołówki, w której podpisano Porozumienie Sierpniowe, jest niezwykle pouczający. Proporcje pomiędzy ideą a treścią zostały wyraźnie zachwiane.

J.S.S.: Jaka więc będzie Europejska Stolica Kultury 2016 w Polsce?

J.P.: Zwycięstwo Wrocławia jest przede wszystkim zwycięstwem Polski. Bo po pierwsze mamy szansę pokazać Europie, że potrafiliśmy we Wrocławiu i poprzez Wrocław pokonać w ostatnim czasie nasze kompleksy, między innymi przezwyciężyć problem niemieckiego Wrocławia, który dzisiaj dla mieszkańców i dla władz tego miasta nie jest balastem, lecz zasobem i potencjałem twórczo i kreatywnie wykorzystywanym w jego rozwoju. Po drugie Wrocław pokazał, że to samorząd miejski oraz lider, prezydent miasta, mający wizję i charyzmę są często decydującym elementem, czynnikiem przesądzającym o sukcesie miasta. No i po trzecie, myślę, że Wrocław to nie tylko intrygująca przestrzeń największego miasta europejskiego, które w wyniku tragedii drugiej wojny światowej w stu procentach wymieniło ludność (650 tysięcy niemieckiej ludności przedwojennego Wrocławia zastąpiła porównywalna liczba polskich mieszkańców dzisiaj). Jego obywatele coraz głębiej identyfikują się z tą przestrzenią. Mieszkańcy Wrocławia i w czasach komunizmu, i po jego upadku stworzyli niezwykle twórczą i kreatywną wspólnotę przekraczającą granice lokalności. Czy to będzie teatr Grotowskiego czy Teatr Pantomimy Wrocławskiej, czy Tadeusz Różewicz, czy aktualne, współczesne wrocławskie inicjatywy. Nie ulega wątpliwości, że Wrocław będzie dobrze reprezentował w 2016 roku nie tylko Polskę, lecz także nasz region. Bo Europa Środkowa to dzisiaj nie tylko symbol wielokulturowości i dialogu, ale również konieczność trafnego odczytania kultury dla przyszłego rozwoju.

***

[1] Zgodnie z Decyzją 1622/2006/EC Parlamentu Europejskiego i Rady z 24 X 2006 roku, ustanawiającą działanie Wspólnoty na rzecz obchodów Europejskiej Stolicy Kultury w latach 2007–2019, podstawowym kryterium wyboru miasta na ESK jest wymiar europejski proponowanych działań oraz kryterium „miasto i mieszkańcy”, w którego ramach do przygotowania i realizacji projektów zaangażowani zostają obywatele. Istotne stało się także wpisanie kultury w strategie rozwojowe miast kandydatów.

[2] EMK był inicjatywą wspólnotową, zbliżoną w celach i formule do Europejskich Miast / Stolic Kultury. Jego idea powstała w wyniku entuzjazmu i wzmożonego pragnienia integracji po upadku muru berlińskiego. EMK był swoistym gestem Zachodu wobec Wschodu Europy – do jego organizacji zapraszano miasta z państw nieleżących w granicach Wspólnot Europejskich.

[3] Mowa o Richardzie Floridzie, autorze głośnej pracy Narodziny klasy kreatywnej, tłum. Tomasz Krzyżanowski, Michał Penkala, Warszawa 2010.

[4] Szacuje się, że we wszystkich imprezach EMK wzięło udział ponad trzysta tysięcy widzów. Zob. Jacek Purchla, Europejski Miesiąc Kultury w Krakowie. Czerwiec 1992, Kraków 1993, s. 43.

[5] Białystok, Bydgoszcz, Gdańsk, Katowice, Lublin, Łódź, Poznań, Szczecin, Toruń, Warszawa, Wrocław.

[6] Przemówienie José Manuela Barrosy Europe and culture, wygłoszone w Berlinie 26 XI 2004 roku podczas konferencji A soul for Europe.

 

O autorach

Jacek Purchla

Profesor zwyczajny nauk humanistycznych; członek czynny Polskiej Akademii Umiejętności; w latach 2015–2020 przewodniczący Polskiego Komitetu ds. UNESCO i przedstawiciel Polski w Radzie Wykonawczej UNESCO w Paryżu. W latach 2016–2017 przewodniczący Komitetu Światowego Dziedzictwa UNESCO. Kieruje Katedrą Historii Gospodarczej i Społecznej Uniwersytetu Ekonomicznego w Krakowie, a także Instytutem Dziedzictwa Europejskiego Międzynarodowego Centrum Kultury, którego jest założycielem i w latach 1991–2017 był dyrektorem. Prowadzi badania o charakterze interdyscyplinarnym z zakresu rozwoju miast, historii urbanistyki i architektury, historii społecznej i historii sztuki XIX i XX wieku oraz teorii i ochrony dziedzictwa kulturowego; autor ponad 600 wielojęzycznych publikacji na temat Europy Środkowej i dziejów Krakowa.

INNE ARTYKUŁY TEGO AUTORA

Joanna Sanetra-Szeliga

Absolwentka studiów europejskich w Akademii Ekonomicznej w Krakowie. Pracowała w Punkcie Kontaktowym ds. Kultury w Ministerstwie Kultury, koordynowała program Kultura 2000 w Polsce, była naczelnikiem Wydziału Spraw Europejskich w Departamencie Strategii Kultury i Spraw Europejskich Ministerstwa Kultury. Była koordynatorką Eurośródziemnomorskiej Fundacji Dialogu Kultur im. Anny Lindh w Międzynarodowym Centrum Kultury w Krakowie. Autorka publikacji na temat polityki kulturalnej UE oraz finansowania kultury ze środków unijnych. Wykładowca akademicki.

INNE ARTYKUŁY TEGO AUTORA

Copyright © Herito 2020